Charles Barkley - wariat z Alabamy cz. VI

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Co ciekawe, Charles Barkley, Michael Jordan oraz Magic Johnson omal nie zbojkotowali ceremonii medalowej. Dresy, w których "złoci" koszykarze powinni pojawić się na dekoracji, dostarczała firma Reebok. Oni tymczasem mieli podpisane lukratywne kontrakty reklamowe z innymi producentami odzieży sportowej, więc w ich mniemaniu nieeleganckim byłoby wystąpienie w uniformie z widocznym logiem Reeboka. - Mogę założyć na siebie ten dres, a logo producenta czymś przykryć - mówił Sir Charles. - W przeciwnym wypadku wrócimy do USA o wiele szybciej, a mój medal mogą mi wysłać do Bala Cynwyd. Ostatecznie zbuntowani zawodnicy pojawili się na ceremonii z amerykańską flagą przewieszoną przez ramię, która skutecznie zakryła to co trzeba.

W 1992 roku to już nie Magic Johnson i Larry Bird przyciągali przed ekrany telewizorów najwięcej kibiców basketu. Pałeczkę przejął od nich rzucający obrońca Chciago Bulls - Michael Jordan, który do igrzysk w Barcelonie zdołał sięgnąć po dwa tytuły mistrzowskie. NBA to wyjątkowo hierarchiczna liga, lecz Barkley nie czuł wobec "Jego Powietrzności" kompleksu niższości. Przyjaźń koszykarzy w czasie olimpijskich zmagań wyraźnie rozkwitła, a panowie wprost uwielbiali docinać sobie na każdym kroku. - On jest cholernie czarny, a dodatkowo nie należy do najprzystojniejszych facetów na świecie - szydził z Jordana Sir Charles. - Dlaczego wszystkie kobiety uważają inaczej? Cóż, gdyby Michael Jordan był cholernym hydraulikiem, to żadna laska nie chciałaby się umówić z nim na randkę. Ale każdy koleś, który ma na koncie 500 milionów dolarów, wygląda na przystojniaka.

W Phoenix urodzony w Leeds zawodnik mógł liczyć na o wiele więcej niż w Filadelfii. Przeprowadzka na Zachód miała mu umożliwić walkę o upragnione mistrzostwo, a w osiągnięciu celu pomóc mu mieli m. in. Dan Majerle, Kevin Johnson, Richard Dumas, Cedric Ceballos, Tom Chambers oraz Danny Ainge. Barkley już na pierwszej konferencji prasowej w barwach Słońc ostrzegł wszystkich, że należy do bardzo charakternych graczy. - Nie uważam, że zawodowi sportowcy powinni być wzorami do naśladowania - mówił. - To rola rodziców. Teraz nie jest tak jak było, kiedy ja dorastałem. Wówczas mama i babcia wszystko mi tłumaczyły, a jeśli coś mi się nie podobało, to powtarzały: "nie pozwól wywalić się za drzwi". Rodzice powinni mieć większą kontrolę nad życiem swoich dzieci.

Charles szybko zadomowił się w Arizonie. Podobało mu się tam absolutnie wszystko oprócz... zwyczajów panujących na drogach. - Powtarzam: lewy pas jest dla miłośników szybkiej jazdy, a nie dla ludzi jeżdżących z dozwoloną prędkością. To nie przeszkodziło jednak Barkleyowi w zanotowaniu genialnej kampanii 1992/93, podczas której poprowadził w regular season swój team do bilansu 62-20 - najlepszego w Konferencji Zachodniej oraz całej NBA. Podopieczny Paula Westphala notował średnio 25,6 punktu, 12,2 zbiórki, 5,1 asysty oraz 1,6 przechwytu. Aż dwadzieścia pięć razy zdobywał 30 i więcej punktów, a na tablicach dwucyfrową zdobyczą mógł się pochwalić ponad pięćdziesięciokrotnie. Za swoje osiągnięcia po raz siódmy z rzędu wystąpił w Meczu Gwiazd, a dodatkowo znalazł się w pierwszej piątce NBA oraz otrzymał statuetkę MVP sezonu zasadniczego, czyli najważniejsze wyróżnienie indywidualne w zawodowej koszykówce. W lutym obchodził trzydzieste urodziny, a potem stwierdził, że jeśli Słońca wywalczą trofeum im. Larry'ego O'Briena, to może w zasadzie zakończyć karierę. - Dream Team, najlepszy bilans w sezonie zasadniczym, nagroda MVP - wyliczał. - Jeśli szczęście nam dopisze i wygramy mistrzostwo, nie będę miał przed sobą już żadnych celów. Przez Barkleya wyraźnie przemawiała euforia, a o wiele bardziej trzeźwe spojrzenie na sprawę miał Jerry Colangelo - prezydent Słońc: - Osobiście wierzę w to, że Charles będzie grał w koszykówkę jeszcze przez trzy lub cztery lata. Decyzja należy do niego, ale w tej chwili jest jednym z najlepszych zawodników w lidze i jeszcze przez trzy-cztery lata może być w ścisłym topie.

Phoenix Suns w zmaganiach 1992/93 dotarli aż do wielkiego finału, w którym zmierzyli się z Chicago Bulls, w barwach których prym wiedli Michael Jordan i Scottie Pippen, żądni wywalczenia trzeciego tytułu mistrzowskiego z rzędu. Zanim jednak Słońca spotkały się z Bykami, musiały przebyć naprawdę ciężką drogę, pokonując w play-off's 3-2 Los Angeles Lakers, 4-2 San Antonio Spurs oraz 4-3 Seattle SuperSonics. Przeciwko Ponaddźwiękowcom Sir Charles prezentował się niczym nadczłowiek. Mecz numer pięć kończył z dorobkiem 43 "oczek", 15 zbiórek i 10 asyst, natomiast w ostatnim spotkaniu serii rzucił 44 punkty i zebrał z tablic aż 24 piłki, w tym 10 w ataku.
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
Starcia z Jeziorowcami, Ostrogami i Ponaddźwiękowcami wykończyły podopiecznych Paula Westphala, a team z "Wietrznego Miasta" pokonywał swoich rywali dość swobodnie, wobec czego MJ i spółka przed potyczkami decydującymi o tytule wyglądali znacznie świeżej. Po dwóch meczach w Arizonie i jednym w Illinois stan rywalizacji brzmiał 3-2 dla ekipy prowadzonej przez Phila Jacksona. Kolejne spotkanie odbyło się 20 czerwca w Phoenix i jeśli Suns marzyli o przedłużeniu swoich marzeń o mistrzostwie, musieli zwyciężyć. Na 3,9 sekundy przed końcową syreną wszystko układało się po myśli Słońc. Wtedy jednak za 3 punkty trafił John Paxson i Bulls objęli prowadzenie 99:98. Po chwili Horace Grant zablokował próbę ostatniej szansy wykonywaną przez Kevina Johnsona i trzeci tytuł mistrzowski z rzędu trafił w ręce Jordana i spółki. Sir Chares przez całe finały spisywał się naprawdę dobrze. Zdobywał średnio 27,3 punktu, dodając do tego 13 zbiórek i 5,5 asysty. Był liderem z prawdziwego zdarzenia, ale i tak został przyćmiony przez MJ'a, którego 41 "oczek", 8,5 na tablicy oraz 8,5 kluczowego podania robiło na obserwatorach zdecydowanie większe wrażenie. - W trakcie tamtego sezonu myślałem, że będziemy w stanie pokonać Jordana i jego Byki - wspomina Barkley. - Wiele trudności sprawiło nam jednak dotarcie do finału. Byliśmy numerem jeden, ale przegraliśmy dwa pierwsze mecze z Lakers we własnej hali. Potem na wyjeździe odrobiliśmy straty i przed swoją publicznością wygraliśmy po dogrywce spotkanie decydujące o awansie. W następnej serii zmierzyliśmy się z San Antonio i wyeliminowaliśmy ich po moim celnym rzucie równo z syreną kończącą mecz numer sześć. W finale konferencji przeciwko Seattle prowadziliśmy już 3-2, po czym oni nieźle skopali nam tyłki. Pamiętam, że jak siedzieliśmy później w samolocie, to wszyscy byli nieźle przestraszeni. Ludzie mogą mówić co chcą, ale pięciomeczowa seria w pierwszej rundzie play-off's i siedmiomeczowa z SuperSonics okazały się decydujące. To było coś, co powodowało, że człowiek nie jadł i nie pił.

Koniec części szóstej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.

Bibliografia: Sports Illustrated, Philadelphia Daily News, The Philadelphia Inquirer, Charles Barkley - I May Be Wrong but I Doubt It, basketball-reference.com, nba.com, azcentral.com, yardbarker.com.

Poprzednie części:
Charles Barkley - wariat z Alabamy cz. I
Charles Barkley - wariat z Alabamy cz. II
Charles Barkley - wariat z Alabamy cz. III
Charles Barkley - wariat z Alabamy cz. IV
Charles Barkley - wariat z Alabamy cz. V

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×