Michał Fałkowski: Jeśli Bauermann - to tylko profesjonalnie

Kilka miesięcy temu pożegnaliśmy trenera, który wywalczył awans na EuroBasket, a teraz chcemy zostawić szkoleniowca, który na owym turnieju poległa na całej linii. Czy to ma sens?

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Jedni optują za tym, by odszedł, inni przyklaskują opiniom koszykarzy, którzy nadal chcieliby z nim pracować. Prawda jest bardzo bolesna - krajem jesteśmy nadzwyczaj dziwnym. I dziwne decyzje podejmujemy. Kilka miesięcy temu pożegnaliśmy trenera, który wywalczył awans na EuroBasket, a teraz chcemy zostawić szkoleniowca, który na owym turnieju poległ na całej linii. Zwolnili zwycięzcę, chcą zostawić przegranego.

I to w imię długofalowości!

Dostrzegacie paradoks? Jednemu uniemożliwiono możliwość długofalowej pracy, a drugiemu - przeciwnie. Choć ten drugi przegrał wszystko (nie liczę meczu ze Słowenią, dla rywali to był sparing, nic więcej), co tylko mógł, nawet pomimo faktu, że dysponował najmocniejszym składem od 1997 roku.

I ważna rzecz: nie jestem ani specjalnym fanem Alesa Pipana, ani antyfanem Dirka Bauermanna.

Chcę wyłuszczyć jedynie niespójność, którą kieruje się PZKosz, a także fakt, że podejmuje decyzje zupełnie nieadekwatne do rzeczywistości. Pomijając już detal, że od samego początku nie byłem zwolennikiem zmiany, jaka zaszła, gdy Niemiec zastąpił Słoweńca w styczniu tego roku. I nie chodzi personalnie o jednego, czy drugiego trenera. Chodzi o działanie całkowicie pozbawione logiki. Która reprezentacja eurobasketowa zmieniła szkoleniowca na dziewięć miesięcy przed turniejem? Polska, Macedonia (decydując się zaangażować wspomnianego Pipana), Grecja. Dwie pierwsze zakończyły imprezę z bilansem 1-4, choć ekipa z Bałkanów potrafiła ograć Serbów jeszcze w momencie, gdy rywalom zależało na każdym zwycięstwie. Grecja rzeczywiście wygrała trzy mecze, ale do drugiej fazy turnieju przystąpiła z bilansem 0-2. I szansę na ćwierćfinał ma niewielkie.

Gwoli ścisłości - w czerwcu tego roku Wielka Brytania zatrudniła Joe Prunty’ego, który nie pomógł wyspiarzom w awansie do kolejnej rundy, natomiast w sierpniu (!) Wasilij Karasiew objął Rosję. Tylko dlatego jednak, że wcześniej, w lipcu, nieoczekiwanie rezygnację złożył Fotis Katsirakis. Efekt - najgorszy turniej "Sbornej" od wielu, wielu lat.

Ktoś jednak może powiedzieć - to nie ma znaczenia; czas reprezentacji to tylko dwa miesiące w roku. Nie zgadzam się z tym. Startując na kilka miesięcy przed turniejem, Bauermann zaczynał z pozycji zero i z pewnością potrzebował trochę czasu (miesiąc, dwa?) by obejrzeć naszych najlepszych zawodników w akcji, poznać ich i przekonać się czy będą mu pasować. Pipan nie potrzebowałby tego czasu. Za nim przemawiał prawie dwuletni background wiedzy i znajomości naszych koszykarzy. Nie tylko od strony sportowej, ale i charakterologicznej. To znaczy, że już na wstępie byliśmy kilka miesięcy do tyłu.

Tyle jednak o braku logiki. A co z tym Bauermannem?

Dzisiaj już wiadomo, że niemiecki trener na 99 procent pozostanie na swoim stanowisku. Dlaczego jest to dobra decyzja, zostało przez wielu opisane. Tak samo, jak dlaczego dobrą decyzją byłoby również rozstanie z nim. Sytuacja jest nadzwyczaj skomplikowana, więc ja apeluję, niczym mityczny "brzytwowy" Jaculek, o jedno - skoro zostawiając Niemca, stawiamy na długofalowość, dajmy temu podstawy. Konkretne, nie słowne, po to by wszyscy, łącznie z trenerem, działaczami, zawodnikami, dziennikarzami i kibicami, wiedzieli o co zagrają w następnych eliminacjach czy mistrzostwach.

Mówię o kontrakcie. Kontrakcie, który wygaśnie nie wcześniej niż 30 września 2017 roku. Po EuroBaskecie. Skoro tak bardzo ufamy Bauermannowi, twierdząc (słusznie skądinąd), że na ten moment lepszego trenera mieć nie będziemy, a kręcić się wokół tych samych nazwisk - Saso Filipovski, Tomas Pacesas, Andrej Urlep - rzeczywiście nie ma sensu, to zaufajmy mu w całości.

Powtórzę raz jeszcze - nie jestem specjalnym fanem tego szkoleniowca. Jak dla mnie przegrał EuroBasket z kretesem, przegrał w najgorszym stylu. Ale skoro już PZKosz zdecydował, że chce kontynuować tę współpracę (bo chcą tego też zawodnicy), to niech zrobi to profesjonalnie. Na szeroką skalę. A nie posunięciem, który nosi znamiona doraźności, czyli w tym przypadku - możliwością rywalizacji jedynie w kolejnych eliminacjach i dalszym "zobaczymy, jak to będzie".

Zaufajmy, czteroletnim kontraktem, również z innego powodu.

Zapomnijmy o turnieju na Ukrainie za dwa lata. Przechodząc eliminację znów trafimy bowiem, jak nie na Hiszpanię to na Litwę czy Serbię i po kilku meczach znów będziemy przebijać balonik. Nie ma sensu. Odpuścimy; przecież w dwa lata skład personalny, w porównaniu z obecnym, nie zmieni się drastycznie, więc nie ma co oczekiwać, że zmieni się styl gry. W porządku, do drużyny dołączy może Olek CzyżTomek Gielo, być może wystrzeli ktoś z młod(sz)ych, a któryś ze starych odejdzie, ale w 2015 roku to nadal będzie zespół oparty o Marcina Gortata, Łukasza Koszarka czy Macieja Lampego.

Co innego - dalszy EuroBasket. Ten w roku 2017, choć nie wiadomo jeszcze gdzie zostanie rozegrany. Takie postawienie sprawy to rzeczywiście byłaby pieczęć potwierdzająca chęć pracy długofalowej, próba realizacji projektu, która ma przynieść wymierne skutki. I gwarantująca komfort pracy dla wszystkich: od zarządu, poprzez trenera, zawodników, a na dziennikarzach czy kibicach kończąc.

A co jak nie wyjdzie? Wówczas możliwa decyzja będzie tylko jedna. Logiczna. A to i tak będzie spora odmiana w stosunku do tego, z czym mamy do czynienia teraz.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×