Sam na Sam z Koszem: Szanujcie kibica

Zapraszam do kolejnego wydania Sam na Sam z Koszem, w którym podsumowuję najważniejsze wydarzenia z NBA ubiegłego tygodnia. O niezapomnianych prezentach na urodziny, szkodliwym jedzeniu i o tym, że wszystkie drogi prowadzą do Cleveland...

Piotr Kolanowski
Piotr Kolanowski

Happy birthday, Christian!

O tym jak należy dbać o swoich kibiców z pewnością dobrze wiedzą Miami Heat. Jak być może niektórzy z Was pamiętają, przed obecnymi rozgrywkami nie doszedł do skutku jeden z ich meczów przedsezonowych. 22 października w mieście Tampa Bay na Florydzie mieli się oni zmierzyć z Orlando Magic. Spotkanie nie doszło jednak do skutku z powodów organizacyjnych, a mianowicie parkiet był cały mokry od zdjętego wcześniej lodowiska – wcześniej w hali odbywał się bowiem mecz drużyny NHL Tampa Bay Lightning. Pomyślicie sobie ”no trudno”, ale nie, jeśli wcielicie w Christiana Lieberta

Liebert jest wielkim fanem Miami Heat oraz LeBrona Jamesa. Pech (albo raczej fart?) chciał, że 22 października obchodził akurat swoje ósme urodziny. I chyba już domyślacie się co było dalej. Chłopiec nie chciał żadnego prezentu, tortu czy imprezy urodzinowej. Miał tylko życzenie zobaczyć po raz pierwszy w życiu swojego idola w akcji. Rodzice kupili więc bilety w pierwszych rzędach, wszystko było niby dopięte na ostatni guzik a tu… niespodzianka. Mały Christian wrócił do domu totalnie załamany i zalany łzami.

Po kilku tygodniach matka chłopca napisała list do klubu z Miami, w którym opisała całą historię. Wzruszeni włodarze Heat postanowili zaprosić całą rodzinkę do siebie. Na koszt klubu otrzymali oni bilety lotnicze w obie strony, zakwaterowanie w luksusowym hotelu oraz miejsca w pierwszym rzędzie podczas sobotniego meczu z Atlantą Hawks. Oczywiście Christian był przeszczęśliwy. Ubrany w koszulkę Heat z nr 6 spotkał się ze swoim idolem i porobił pamiątkowe zdjęcia.

Co ciekawe jak na swój wiek chłopak twardo ocenia realia NBA i twierdzi, że w tym sezonie Heat nie zdobędą jeszcze tytułu i czeka nas powtórka finału Lakers – Celtics. Więcej emocjonalnych przeżyć związanych z Miami Heat już za chwilę…

Jak nie Turcja, to co?

Niemal tradycyjnie poświęcę trochę miejsca najsłynniejszemu Amerykaninowi grającemu na europejskich parkietach. Kilka dni temu pojawiły się informacje, że Allen Iverson nie chce już dłużej grać w Turcji i poważnie myśli nad powrotem do Stanów Zjednoczonych. Sam zainteresowany zdementował wprawdzie te pogłoski na swoim Twitterze, ale… No właśnie, to w końcu Allen Iverson i niczego nie można być pewnym.

Nie ma co ukrywać, że ”The Answer” nie błyszczy specjalnie w koszykówce europejskiej – lub jak kto woli – nie jest aż taką odpowiedzią na kolejnych przeciwników klubu Besiktas Cola Turka. Słabo spisywał w spotkaniu Pucharu Europy z Asvel Basket, w którym trener posadził go na ławkę na całą czwartą kwartę… Trochę lepiej, ale też bez szału było w ostatnim meczu ligowym przeciwko Olin Edirne, wygranym 88:75, w którym Iverson w ciągu niespełna 38 minut rzucił 10 punktów przy skuteczności ledwie 3/10 z gry. Chociaż należy mu oddać to, że rozdał też 5 asyst i zanotował 4 przechwyty. Dla formalności dodam jeszcze, że bardzo dobrze zagrał w tym spotkaniu Michał Ignerski - 17 punktów oraz 5 zebranych piłek.

Jeśli jednak założyć scenariusz, że Iverson pożegna się z tureckim zespołem to mógłby to być ostateczny koniec jego kariery. Nie ma co ukrywać, że Besiktas to nie jest pierwsza półka klubów w Europie (czyt. zapomnijcie o Eurolidze i bardziej renomowanych drużynach), a na NBA chyba nie ma już co liczyć. Ostatnia deska ratunku – Chiny?

Z dużej chmury mały deszcz?

Miały być wyzwiska, łzy i emocje nie spotykane dotąd na trybunach. Wiecie już na pewno o czym piszę. Czy aby na pewno tak długo oczekiwane i rozdmuchiwane w mediach czwartkowe spotkanie między Heat i Cavaliers spełniło oczekiwania? Sam nie jestem do końca przekonany. Owszem, gwizdów niby nie brakowało, ale to w końcu nic rzadkiego. W każdym razie na pewno bohater wieczoru, albo raczej antybohater dla fanów w Cleveland, stanął na wysokości zadania. LeBron James nie tylko rozegrał swój najlepszy mecz w tym sezonie, ale zaliczył też kilka naprawdę efektownych akcji, które przypomniały kibicom na trybunach nie tak odległe przecież świetne lata ”Kawalerzystów”. James kilkakrotnie też pokazywał swoim niedawnym kolegom na ławce rezerwowych różnego rodzaju gesty z tych „nie zawsze eleganckich”. Zachowanie LeBrona nie spodobało się kilku graczom Cavs, co było ponoć widać po ich zażenowanych minach. W pomeczowych wywiadach żaden z nich nie powiedział jednak nic złego o Jamesie. Chociaż było blisko i media już węszyły animozje między LBJ i jego (niedawnym?) kumplem Danny’m Gibsonem.

Uważaj, co jesz…

Bo skończysz jak spora część Orlando Magic. Klub z Florydy miał ostatnio spore problemy, aby przystąpić do spotkań w minimum ośmioosobowym składzie. Wszystko przez zatrucie pokarmowe, którego nabawili się m.in. Dwight Howard, Jameer Nelson i J.J. Redick. Mimo kłopotów kadrowych w piątkową noc udało się jeszcze pokonać Detroit Pistons, ale dzień później na uporanie się z Milwaukee Bucks nie starczyło już sił. Niestety przede wszystkim nie starczyło ich Marcinowi Gortatowi na powstrzymanie Andrew Boguta. Ale to w końcu Andrew Bogut. Nie ma tragedii.

Arenas agentem ściśle tajnym

Gilbert Arenas występuje od piątku w nieco nowej roli dla siebie, etatowego rezerwowego (tak, pamiętam, że początek sezonu również rozpoczynał z ławki, ale wówczas było to spowodowane powrotem do gry po kontuzji). Nie byłoby może w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że zmianę w wyjściowym składzie zaproponował sam G.A., chcąc w ten sposób wzmocnić ”drugi garnitur” zespołu. Ponoć taki pomysł narodził się już jakiś czas temu podczas rozmowy z asystentem trenera, Samem Cassellem. Miejsce Arenasa w pierwszej piątce zajmuje teraz Kirk Hinrich. Po tej zmianie personalnej Wizards mają jak na razie bilans remisowy (wygrana w Portland i przegrana w Phoenix), ale poczekajmy na rozwój sytuacji. No i należy pokazać jednak Gilbertowi kciuk do góry za schowanie ambicji do kieszeni i pokazanie się z dobrej strony.

Sorry, chłopaki

Shaquille O’Neal zapomniał o treningu swojej drużyny w zeszły poniedziałek. Cóż, zdarza się najlepszym, nawet, jeśli grasz w NBA 19. sezon. Shaq przyznał, że po prostu źle odczytał informację z tablicy informacyjnej w szatni. W Bostonie nie zrobiono jednak z tego tragedii, w końcu bądź co bądź, O’Neal miał jak dotąd na koncie podobnych historii. Mimo to Shaq przyznał, że popełnił bardzo głupi błąd i przeprosił za swoje zachowanie trójkę liderów Celtics (bez Rajona Rondo).

Pisząc o Shaqu, nie mogę nie wspomnieć o jego dobrej grze w tym sezonie. Z cyklu „informacje o mojej śmierci są mocno przesadzone” Shaq odpowiada: ponad 68 procent skuteczności rzutów z gry w tym sezonie. Jest to oczywiście jego rekord kariery i wynik powoli zbliżający się do rekordu NBA Wilta Chamberlaina. Polecam zatem śledzić tę statystykę do końca sezonu zasadniczego.

Bez blasku w Hollywood

Nie, ten fragment wcale nie będzie poświęcony L.A. Clippers, ale ich słynniejszym sąsiadom. Problemy pod koszem (kontuzje Andrew Bynuma i Theo Ratliffa) sprawiły, że Pau Gasol i Lamar Odom musieli grać o wiele za długo i nie byli już tak skuteczni jak jeszcze na początku rozgrywek. Efekt? Cztery kolejne porażki, co nie przydarzyło się w Lakerlandzie od 2007 roku. Lakers zrehabilitowali się dopiero wysokim zwycięstwem nad Sacramento Kings w piątkową noc.

-Byliśmy przejedzeni albo coś w tym stylu. Nie wiem co się stało, ale chyba troszkę nam się przytyło - tak z kolei skomentował niedawne niepowodzenia trener Phil Jackson, nawiązując do obchodzonego przed kilkoma dniami w Stanach Święta Dziękczynienia.

Dla fanów aktualnych mistrzów mam jednak dobre wiadomości. Do poważniejszych treningów powraca już Andrew Bynum, który wg doniesień uczestniczył nawet w wewnętrznych meczach 5 na 5. Wstępne prognozy mówią o tym, że zadebiutuje w okresie między 10 i 19 grudnia. Lakers będą wówczas rozgrywali sześć kolejnych spotkań wyjazdowych. Nie lekceważmy zatem serc mistrzów, nawiązując do słynnych słów Rudy’ego Tomjanovicha, który w przyszłym roku będzie dla mnie jednym z murowanych kandydatów do Galerii Sław. Trzymam kciuki już teraz, Rudy!

Poniżej to, skąd m.in. bierze się u mnie sentyment do tego trenera. Chyba mój ulubiony cytat związany z NBA. Tak się bawili Houston Rockets w czerwcu ’95, czyli Rudy T. w akcji:




Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×