Bogusław Kaczmarek: straciliśmy za dużo czasu na przegląd wojsk

- W defensywie brakuje zrozumienia, a z przodu nie wykorzystujemy pełnego potencjału "Lewego". Jeśli ktoś za dużo eksperymentuje, ze złota może wyjść dynamit - mówi WP SportoweFakty trener Bogusław Kaczmarek. Już dziś mecz Polski ze Słowacją na Euro.

Dariusz Faron
Dariusz Faron
Bogusław Kaczmarek WP SportoweFakty / Paweł Andrachiewicz / Na zdjęciu: Bogusław Kaczmarek
Bogusław Kaczmarek, były asystent Leo Beenhakkera w reprezentacji Polski: Skoro gramy dziś w Petersburgu, na start opowiem panu anegdotę związaną z tym miastem.

Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Proszę bardzo.

Kiedy pracowałem jako asystent w reprezentacji, wysłali mnie do Rosji, żebym obserwował Krzysztofa Łągiewkę, który grał w tamtejszej lidze. Miał wystąpić w Petersburgu. Na trzy dni dali mi trzysta dolarów diety. Tam drogo jak cholera, a musiałem sobie za to zarezerwować hotel. Myślę: co robić? Wpadłem więc na pewien pomysł. Zadzwoniłem do Ivicy Krizanaca, który grał wtedy w Zenicie.

- Ivica, przyjeżdżam cię obserwować pod Euro, bo ponoć dostaniesz powołanie do kadry Chorwacji.
- Co pan do mnie pier***?
- Poważnie. Dick Advocaat ci wszystko powie. Nie załatwiłbyś jakiegoś hotelu?
- No dobra, nie ma problemu.

Przyjeżdżam, a tam pięcio-, albo nawet sześciogwiazdkowy obiekt! Myślę sobie: "ładnie, za te trzysta dolców to ja sobie mogę połowę doby pewnie kupić". Nagle pani przy recepcji pyta, czy będę płacił kartą, czy gotówką. No to tłumaczę jej, że doszło do jakiegoś nieporozumienia. I wybieram numer Krizanaca.

- Ivica, mówiłeś, że opłaciłeś hotel i będę twoim gościem?!
- Spokojnie, Bobo, daj mi panią do telefonu.

Załatwił sprawę w sekundę, bo miał złotą kartę do tego hotelu. Petersburg wspominam więc bardzo miło!

ZOBACZ WIDEO: Czy Christian Eriksen wróci do zawodowego sportu? Kardiolog zabrał głos

Kiedyś jako asystent Leo Beenhakkera w przypływie radości po golu pocałował pan Holendra w rękę. Po Euro 2020 Paulo Sousę też będziemy całować po rękach?

Byłem gotowy całować Beenhakkera po każdej bramce. Nie wiem, jak będzie z Paulo Sousą. Jeśli prześledzimy sytuację we wszystkich formacjach, na pewno nie ma obaw co do obsady bramki. Natomiast dziwi mnie tak wczesne wytypowanie Wojtka Szczęsnego na "jedynkę". Chciałbym się wczuć w rolę Łukasza Fabiańskiego, bo przecież są to równorzędni bramkarze. Skazanie jednego wyłącznie na rolę rezerwowego nie powinno mieć miejsca. Ale selekcjoner bierze pełną odpowiedzialność i dostaje za to pieniądze. Oby się nie mylił. Niepokojem napawa mnie też to, co dzieje się w defensywie. Widać brak komunikacji, stwarzamy przeciwnikom okazje w wyniku braku dyscypliny. Mam tu na myśli stałe fragmenty gry. Polska kadra to równanie z wieloma niewiadomymi.

A jak ocenia pan naszą siłę ognia?

To Arkadiusz Milik był zawodnikiem, który najlepiej czuł Roberta Lewandowskiego. Jeśli facet zdobywa w sezonie Bundesligi ponad 40 goli (a gdyby nie kontuzja, miałby pod pięćdziesiąt), to chyba na razie w reprezentacji marnujemy kapitał, jaki mamy. Nie wykorzystujemy w pełni potencjału "Lewego". Myślę, że najlepszym wariantem będzie wystawienie za plecami Roberta Mateusza Klicha i Piotra Zielińskiego. Piotrek coraz lepiej gra w klubie, eksperci mówią, że poradziłby sobie w każdej drużynie. Ale na określonej pozycji. Jeśli będziemy rzucać go z jednego boku na drugi, Piotra nie będzie na boisku. Najwyższy czas, by wykorzystał to, co posiada, bo ma naprawdę bogaty arsenał.

Co pan myśli o Paulo Sousie po niespełna pół roku jego pracy?

Moja opinia nie będzie chyba różniła się od zdania wielu ludzi polskiej piłki, którzy mają duże doświadczenie. Portugalczyk stracił zbyt wiele czasu na przegląd wojsk. Napoleon mawiał, że na wojnie najważniejsze są kuchnia i informacja. "Kuchnię" mamy, ponieważ Paulo Sousa ma warsztat i określony pomysł na reprezentację. Natomiast według mnie zawiodła "informacja", w sztabie mamy tylko jednego Polaka, Huberta Małowiejskiego. Na początku brakowało źródła informacji, lecz cieszę się, że w ostatnim czasie Sousa bardzo mocno współpracuje z Maćkiem Stolarczykiem. To ułatwi mu zadanie. Leo Beenhakker miał tę cechę, że otaczał się mądrymi ludźmi i korzystał z ich wiedzy. Razem z Darkiem Dziekanowskim i Adamem Nawałką dostarczaliśmy Leo sporą dawkę informacji. Sousa wolał działać metodą prób i błędów. Moim zdaniem eksperymenty sprawdzają się w laboratorium, a jeśli ktoś zbyt pomyli składniki, ze złota może wyjść dynamit.

Skoro mowa o informacji, Leo Beenhakker mówił kiedyś: "Bobo Kaczmarek wie nawet, jak nazywa się pies teściowej Jacka Krzynówka".

Nie byłem na liście PZPN-u zawierającej nazwiska kandydatów do sztabu Leo. Wymieniano Stefana Majewskiego, Darka Kubickiego czy Darka Wdowczyka. Beenhakker powiedział jednak, że potrzebuje gościa z wiedzą, a wielu moich piłkarzy grało w reprezentacji. Leo potrafił to wykorzystać i był pracoholikiem. Rano przy śniadaniu pijemy trzecie capuccino, a on wyjmuje serwetkę i rozrysowuje schemat. "A co byście powiedzieli, gdybyśmy zagrali tak? Ebi to nie napastnik, ale przy takim ustawieniu może strzelać". I to się potem sprawdzało. Najważniejsze, że mieliśmy serce i płuca drużyny - Radka Sobolewskiego oraz Mariusza Lewandowskiego. Potrafili "udusić" Maniche'a, Deco i inne gwiazdy. Beenhakker z kolei umiał z nimi rozmawiać i odpowiednio zareagować. Przypomina mi się pewna historia.

Zamieniam się w słuch.

Jak wiadomo, Mariusz Lewandowski dostał w Kazachstanie "wędkę", musiał zejść z boiska w 30. minucie. Był wściekły, nie podał Leo ręki w drodze do szatni. Wpadam tam i pytam: "Mariusz, coś ty odpie****?. Musisz przeprosić trenera". Beenhakker na początku twierdził, że skoro Lewandowski tak się zachowuje, to "out" z drużyny, ale przekonałem obu, żeby doszli do porozumienia.

- Leo, Mariusz chce z tobą porozmawiać.
- A w jakiej sprawie?
- O Kazachstanie.
- Nie, nie. Lewandowski "out".

W końcu jednak stanęliśmy w małym kółku i Mariusz przeprosił. A Beenhakker poklepał go po plecach i powiedział, że temat jest zamknięty.

Ma pan jeszcze kontakt z Beenhakkerem?

Oczywiście. Myślałem, że spotkamy się na jubileuszu stulecia polskiej piłki, ale został zgrabnie wyretuszowany z historii naszego futbolu. Za czasów pracy w roli selekcjonera też często zbierał cięgi. Nie chcę teraz stawiać pomnika Beenhakkerowi...

Wejdę panu w słowo. Na mistrzostwach Europy w 2008 roku całkowicie zawiedliśmy...

No tak, daliśmy w tą część ciała, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, tego nie zmienimy. Ale gdyby tamta drużyna miała sześciu graczy z obecnej reprezentacji i takiego Roberta Lewandowskiego, pewnie wyszlibyśmy z grupy. Zaliczyliśmy udane kwalifikacje, a potem była już równia pochyła, pasmo nieustających porażek. Drużyna została wyciśnięta jak cytryna, doszły kontuzje. Trabant może się ścigać z mercedesem nawet sto razy, ale nie będzie miał żadnych szans.

Ile jest prawdy w tym, że po zmianie warty w PZPN-ie to Donald Tusk przekonał Beenhakkera do pozostania w Polsce?

Może to panu potwierdzić on sam i połowa rady ministrów. Znamy się z Donaldem wiele lat. Kiedy zrobiła się nagonka na Beenhakkera, pracowałem w Polonii, a we wtorki i czwartki grali na naszym boisku politycy. Przyjeżdżał cały przekrój rządzących, od Tuska po Schetynę. Miałem regularny kontakt z premierem. Tymczasem Leo był bardzo krytykowany. Chyba zdążył się już nauczyć uników bokserskich, bo tyle wyprowadzano ciosów. Bolały go coraz bardziej, potrzebował wsparcia. Faktycznie pojechaliśmy spotkać się z Tuskiem. Mieliśmy rozmawiać 45 minut, a spotkanie skończyło się po 1,5 godziny. I Leo został.

Wspomniany De Zeeuw opowiadał mi kiedyś pewną historię. "Na meczu z politykami Bobo Kaczmarek wskazał na gościa z siódemką i powiedział: atakuj go ostro. Potem włączam telewizor i okazuje się, że to premier!".

Tak było! Jan grał na lewej obronie, ja w środku, a Donald, bardzo mobilny zawodnik, próbował podrywać polityków do walki. Gdybym uprzedził De Zeeuwa, że to tak ważna osoba, może by się przestraszył. Tymczasem Jan dzielnie stawiał czoła Tuskowi. Była duża zabawa. Potem odbył się piknik, na którym działy się ciekawe rzeczy. Ale to już przeszłość, skupmy się na teraźniejszości.

W dzień meczu ze Słowacją możemy tylko życzyć reprezentacji Paulo Sousy, by poszło jej lepiej, niż wam w 2008 roku.

Były trener Bayernu Monachium Dietmar Cramer powiedział kiedyś ważną: koniec jednego meczu jest początkiem następnego. Chciałbym, by na bazie pięciu dotychczasowych spotkań Sousa i cały jego sztab dokonał podczas Euro właściwych wyborów. Niech korzysta z głosu swoich doradców, ale pamięta jednocześnie, że szeryf jest tylko jeden.

Czytaj także:
-  Transfery. Liverpool ma na celowniku gwiazdę Bayernu
"Pan Bóg kocha piłkę nożną". Marcin Daniec ocenia szanse Polaków na Euro 2020

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×