W Lublinie go uwielbiali. Był skuteczny, walczył i potrafił pojechać, jak w beczce śmierci!

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty /  / Na zdjęciu: Attila Stefani
WP SportoweFakty / / Na zdjęciu: Attila Stefani
zdjęcie autora artykułu

Na torze był prawdziwym walczakiem. Attila Stefani udanie zastąpił swojego rodaka Zoltana Adorjana w lubelskim klubie i wpisał się na karty żużla.

Attila Stefani to jeden z najbardziej rozpoznawalnych węgierskich żużlowców przełomu wieków. Madziar urodzony 6 listopada 1973 roku łączy swoją osobą rodzime Węgry, Polskę oraz RPA.

Stefani już na początku lat 90. brał udział w zmaganiach o najlepszego juniora w swoim kraju. Daleko mu było jednak do pozycji medalowych. Z roku na rok robił postęp i pojawiał się na kolejnych torach.

W 1994 roku do Polski na serię test-meczów przybyła reprezentacja Johannesburga. W zespole tym startowali też Węgrzy, a jednym z nich był Attila Stefani. W pierwszym spotkaniu na torze w Lublinie Węgier nie zostawił po sobie dobrego wrażenia, bo nie zdołał wygrać wyścigu. Nikt wówczas nie przypuszczał, że za kilka lat młody żużlowiec wróci do tego miasta w innej roli.

Dodajmy, że we wspomnianym pojedynku Motor Lublin zdemolował łączoną ekipę afrykańsko-węgierską 57:21. - Na pewno było to dla nas ciekawe doświadczenie. Wcześniej gościliśmy kilka ekip z innych krajów. Przeciwnikom nie zostawiliśmy złudzeń - wspomina tamten mecz Jerzy Głogowski, który wywalczył wówczas komplet punktów.

ZOBACZ WIDEO Mało znany tuner wkracza do PGE Ekstraligi. "Nie odstaje od Kowalskiego"

Stefani zanim trafił do polskiej ligi jeździł w lidze angielskiej dla Oxford Cheetah. Tam przylgnął do niego pseudonim "Mark Frost". Kariery na wyspach nie zrobił i skończyło się na jednym sezonie.

W końcu przyszedł czas na Polskę. I trzeba przyznać, że debiut miał udany. W krakowskiej Wandzie w 1999 roku był najskuteczniejszym zawodnikiem. Kolejne dwa sezony spędził w Kolejarzu Rawicz, także będąc ważnym ogniwem. Z tym klubem uzyskał awans do I ligi, a potem pomógł mu się utrzymać.

W końcu trafił do Lublina, gdzie okazał się strzałem w dziesiątkę. - Attila przyszedł do nas w 2002 roku, choć już od dłuższego czasu był przez nas obserwowany. Wcześniej jeździł w Kolejarzu Rawicz i robił tam sporo punktów w II lidze. Jak Kolejarz awansował na sezon 2001 do I ligi, to Attila już tak tam nie błyszczał. Dlatego doszliśmy do wniosku, żeby zaproponować mu jazdę u nas - wspomina jego transfer Jarosław Siwek, były prezes TŻ Lublin.

Lubelska drużyna po kilku słabszych sezonach walczyła o awans do I ligi. Zespół obok jeżdżącego trenera Janusza Stachyry bazował na trzech obcokrajowcach, a podstawowym był właśnie Stefani. Węgier odjechał swój najlepszy sezon na polskich torach (najwięcej odjechanych biegów obok Stachyry i Marka Dery). Zdobył 128 punktów i 8 bonusów, co dało mu średnią 2,386 pkt na bieg.

Jak jeszcze węgierskiego zawodnika zapamiętał były prezes TŻ-u? - Attila to był bardzo fajny zawodnik i człowiek. Życzę każdemu prezesowi takich zawodników. Miły, kulturalny, zawsze pomocny i oddany klubowi. W zasadzie nie pamiętam, żeby były z nim jakiekolwiek problemy. Uśmiechnięty i radosny, na torze zmieniał się w prawdziwego Attilę - wojownika nieustraszonego. Był bardzo waleczny, przez co miał trochę kontuzji, ale na żużlu bez walki nie ma wyników.

Stefani był niezwykle skuteczny. Nie myślał też odpuszczać sytuacji stykowych. - Pamiętam jak w jednym meczu w trakcie biegu, wjechał na bandę dwoma kołami, bo na torze przeciwnik nie zostawił mu miejsca i w ten sposób wyprzedził go. Spektakularna akcja. I to właśnie po deskach Attila zrobił cyrkowy numer rodem z beczki śmierci - wspomina Siwek.

Warto przytoczyć też jedną z historii, w którą uwikłani byli Attila i jego brat Laszlo, który także ścigał się na żużlu, choć nie z takimi sukcesami.

- Pamiętam go z jeszcze jednego "numeru". Przed jednym z meczów, kiedy zawody lada chwila miały się zacząć, zszedłem do parkingu, a tu Attila po cywilnemu gada sobie w najlepsze z kolegą. Aż mnie zmroziło. Zapytałem dlaczego jest nieprzebrany i nie przygotowuje się do meczu, a ten tylko w śmiech. Mi do śmiechu nie było i dostałem białej gorączki. Przyszła tłumaczka, która też miała sporo radości z tego i szybko wyjaśniła, że to brat bliźniak zabrał się na wycieczkę do Lublina z Attilą i szwenda się po parkingu. Wspominam Attilę bardzo miło i ciepło - opowiada były sternik lubelskiego klubu.

Zobacz także:Niezwykła akcja. Zamierza przejść 1000 kilometrów. "Chcę, żeby Kinga stanęła na nogi"W przyszłym tygodniu rusza pierwsza europejska liga! Wystartują m.in. byli zawodnicy z Grand Prix oraz SEC

Źródło artykułu:
Czy oglądałeś Attilę Stefaniego na torze?
Tak
Nie
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (0)