Żużel. Tragedia. Jednego dnia stracił aż sześciu kolegów z drużyny! Wicemistrz świata wspomina karierę [WYWIAD]

Jeden błąd kosztował go tytuł mistrza świata. Sverre Harrfeldt, który ma dzisiaj 83 lata wspomina swoje znakomite występy i ból, który mu towarzyszył w trakcie kariery. Uniknął dramatu, w którym stracił sześciu kolegów.

Konrad Mazur
Konrad Mazur
Na zdjęciu od lewej: Antoni Woryna, Barry Briggs, Sverre Harrfeldt Archiwum prywatne / Sverre Harrfeldt / Na zdjęciu od lewej: Antoni Woryna, Barry Briggs, Sverre Harrfeldt
Konrad Mazur, WP SportoweFakty: Żużlowiec z Norwegii? Wielu spytałoby, jak to możliwe? Przecież tam nie ma żużla. Jak to się stało, że związał pan swój los z torem? Proszę powiedzieć o swoich początkach. Sverre Harrfeldt, norweski żużlowiec, wicemistrz świata 1966: Jak miałem dziesięć lat wybrałem się z moim bratem na mecz żużlowy w Oslo. To było w 1947 roku. Zobaczyłem te znakomite wyścigi i pochłonęło mnie to na całego. Gdy miałem 17 lat nie opuściłem żadnej imprezy motocyklowej w tamtym czasie. Ponadto mogłem już przygotowywać się do zdania licencji. Takie były wówczas przepisy, że mając 18 lat można było mieć żużlowe prawo jazdy. Początki nie były łatwe. Przytrafiła mi się kontuzja pleców. Niewiele też jeździłem, bo żużel nie wyglądał jak dziś, że jest pełna liga, ale mecze były nieregularne, czasami podczepiane pod inne zawody. Czasem kończyło się na dwóch, trzech biegach. Wspominał pan o bracie. On także był żużlowcem. Tak, Henry też spróbował tego sportu. Dostał swoją szansę na jazdę w Anglii. Odjechał sezon w klubie z Edynburga. Jednak to wszystko szybko się skończyło. W następnym roku złamał nogę i nie chciał już wracać.ZOBACZ WIDEO Żużel. Dlaczego rosyjscy żużlowcy zamieszkują Bydgoszcz? Emil Sajfutdinow tłumaczy
Pana rodak, Dag Lovaas powiedział mi, że miał nad swoim łóżkiem plakat z pańską podobizną. Ciekaw jestem, kto pana inspirował na początku kariery? Basse Hveem. On był po prostu fantastyczny. To król żużla powojennego w Norwegii. Świetnie radził sobie w longtracku. Twardy i nieustępliwy zawodnik. Kiedy tylko wyszedł spod taśmy był bardzo, bardzo szybki. Został pan czterokrotnie najlepszym żużlowcem Norwegii. Który z tych tytułów pamięta pan najbardziej? Zdecydowanie ten pierwszy, ale dobrze też pamiętam rok 1966. Wtedy nie tylko zdobyłem złoto w żużlu, ale też wygrałem w mistrzostwach longtracku i zakwalifikowałem się do finału światowego, a tam skończyłem z dobrym wynikiem. Oczywiście trafił pan też do Anglii. Jak do tego doszło? Był środek 1963 roku, Ronnie Moore, czołowy zawodnik, złamał wówczas nogę. Menadżer Wimbledon zapytał Olle Nygrena czy nie zna kogoś, by mógł zastąpić Moore’a. W tamtym czasie w rozgrywkach brało udział raptem siedem zespołów. Polecił mnie, bo zająłem wysokie miejsce w finale nordyckim, czyli eliminacji mistrzostw świata, byłem niewiele gorszy od Ove Fundina. Dostałem propozycję jazdy w Wimbledon. Startowałem tam do końca tego roku i w następnym. Potem połączono ligi. Zrobili porównanie zawodników, kto gdzie będzie pasować, a mnie wysłali do West Ham Hammers. Nie miałem nic do gadania. Pewnie panu przykro, że miejsca, tj. tory, na których się pan ścigał już nie istnieją. Londyn jest dla żużla pusty. Nie ma Hackney, Wimbledonu czy West Ham. Wielka szkoda. W 1963 roku pokazał pan swoje możliwości i przebrnął przez sito eliminacji do finału światowego na Wembley. Jak pan pamięta tamte zawody? Głównie to, że straciłem dwa punkty w bardzo głupi sposób. W ostatnim swoim starcie miałem Barry'ego Briggsa, Petera Cravena i Goete Nordina. Prowadziłem w tym biegu, ale miałem trochę pecha. Ogólnie ten sezon był dobry i liczyłem na czołową trójkę na koniec. Skończyło się szóstym miejscem. Miałem tyle samo punktów, co Goete Nordin. Finał jednodniowy nie do końca dawał satysfakcję gwiazdom. Wimbledon organizował zawody, które gromadziły całą światową czołówkę. W jednym turnieju byli Craven, Fundin, Knutsson, Briggs. Zwyciężałem we wszystkich czterech biegach. Przed ostatnią serią, kilku żużlowców, nie pamiętam kto do tego należał, ale nie chcieli bym wygrał ten turniej. Nie możemy pozwolić by młody Norweg nas pokonał - tak mówili. Jeden z zawodników podsłuchał to i powiedział mi o tym. Potrzebowałem jednego lub dwóch punktów. Walczyłem z Cravenem i Peterem Moore'em o drugie miejsce, ale upadłem i straciłem wszystko. Nagrodą za zwycięstwo był wtedy nowy motocykl. Krótko po tym było spotkanie w Norwich, gdzie Fundin miał zaprezentować swoją nową maszynę. Wygrałem z nim i stadion w tym momencie ucichł. Wembley w tamtym czasie było mekką speedwaya. Każdy chciał się tam ścigać i zaprezentować wielkiej publiczności. Jakie ma pan wspomnienia z tym obiektem. Co pan czuł, gdy ludzie najpierw wrzeszczeli z radości, by po chwili posłać serię gwizdów. Wembley był obiektem piłkarskim, a więc żeby przygotować ten tor trzeba było pokryć trawę albo ją wyrzucić. Na Wembley przez to, że było płasko, trudno było wygrać. Jeśli nie wyszedłeś idealnie spod taśmy, miałeś problem by zdobyć trzy punkty. Wyprzedzania? Zdarzały się, ale było o to bardzo ciężko. Ivan Mauger opanował do perfekcji starty. Toczył się i cofał co chwilę i wyczuwał moment, kiedy puścić sprzęgło. Liga angielska była w tamtym czasie topowa. Każdy, który tam przychodził rozwijał swoje umiejętności. Jak pan opisze jazdę na angielskich torach wówczas? Oczywiście silniki były inne, żużel bardziej niebezpieczny, a zawodnicy jeździli w każdych warunkach pogodowych. Nie zwracałem za bardzo uwagi na to. Skupiałem się na tym by najlepiej pojechać. Każdy tor był inny. Exeter to mój ulubiony, praktycznie w ogóle nie traciłem tam punktów. Podobał mi się West Ham. Zaraz jak przyjechałem do Anglii po raz pierwszy pojawiłem się na Belle Vue. Mistrzem tego obiektu był Peter Craven. Nie wiedziałem jak ten tor wygląda i jak tu jechać, ale wygrałem z nim wyścig. Co pan może powiedzieć o sprzęcie w tamtym czasie? Wykształciłem się na mechanika, więc było mi łatwiej. Miałem motocykl z silnikiem czterozaworowym. Przygotowywałem go sobie sam. Bardzo dobrą maszynę miałem w trakcie jazdy dla West Ham. Właściwie ten sprzęt, który miałem nie pozwalał mi na porażki, dopóki się nie zepsuł. Lata 60-te w których pan startował to także czas Fundina, Briggsa, Knuttsona. Który z zawodników najbardziej panu imponował? Miał pan problemy, żeby z nimi wygrywać? To byli niesamowicie mocni zawodnicy. Uważam, że ścigałem się z najlepszym w historii. Nie Mauger, ale właśnie Fundin. On miał wszystko i zgarniał wszystko co się dało. Niech pan przybliży jak wyglądał w tamtym czasie norweski żużel.
Mieliśmy dwa-trzy tory. Ten główny w Oslo, a drugi oddalony o sto mil. Nigdy nie byliśmy wielkim ośrodkiem, wszystko kręciło się wokół tego. Mieliśmy kilku dobrych zawodników jak: Aage Hansen, Henry Andersen, potem byli Reidar Eide czy Dag Lovaas. Najlepszy rok w pana wydaniu to 1966. Wtedy awansował pan po raz drugi do światowego finału. Na Ullevi w Goeteborgu zajął pan drugie miejsce. Jak pan odbiera ten wynik? Goeteborg dostał IMŚ, bo trzeba było wypromować mistrza, tj. Fundina. Wysiedliśmy z samolotu, razem z Anglikami. Większość z nas, w tym ja, nie braliśmy nawet udziału w treningu. Tamtego dnia czułem się fantastycznie. Wygrywałem biegi, do momentu, aż trafiłem na Briggsa. Jechaliśmy przeciwko sobie. Na starcie byłem zdecydowanie lepszy, ale po dwóch okrążeniach popełniłem błąd i wyprzedził mnie tylko o kilka centymetrów. Często wspomina pan ten dzień? Pana dalsze losy mogły się pewnie inaczej potoczyć, jeśli miałby pan złoto. Czasami o tym myślę, ale z wiekiem zaczyna to uciekać. Staram się nie rozpamiętywać tego. Czuję jednak, że powinienem był to wygrać. W 1969 roku zabrakło pana na angielskich torach. Co się wtedy działo? Rok wcześniej startowałem w finale europejskim we Wrocławiu. Miałem koszmarny wypadek, gdzie złamałem rękę i obojczyk. Wróciłem do ścigania po straconym roku, kiedy dochodziłem do siebie po długiej rehabilitacji. Początek sezonu 1970 był dla nas fatalny. Krótko potem złamałem rękę. Mieliśmy rozmowę z naszym menadżerem Philem Bishopem. Zapytał, czy skoro nie mogę się ścigać, nie wybiorę się z nimi do Holandii. Powiedziałem, czemu nie, ale uświadomiłem sobie, że nie mogę jechać z nimi, bo mam kontrolę w szpitalu. We wtorek bus z dziesięcioma osobami z West Ham rozbił się, a szóstka chłopaków, żużlowców zginęła, bo kierowca zasnął. Gdy się o tym dowiedziałem to pomyślałem, że to jakiś ponury żart. Straszne doświadczenie. Straciliśmy połowę naszego składu.
Drużyna West Hamu (fot. archiwum Sverre Harrfeldta) Drużyna West Hamu (fot. archiwum Sverre Harrfeldta)
Końcówka kariery i ostatni sezon w Anglii, rok 1971,  to jazda w barwach londyńskiego rywala, Wembley Lions. Ten motocykl, co miałem był po prostu żałosny. Zmagałem się z problemami sprzętowymi. Zmieniłem maszynę i zaczęło to jechać, ale trzeba przyznać, że gdyby nie pomoc Tony'ego Clarke'a byłoby jeszcze gorzej. Powiedział, twój źle pracuje, weź mój. Następnego dnia mieliśmy spotkanie na Wembley. Pożyczyłem maszynę od innego zawodnika i zrobiłem na niej szesnaście punktów. Dość dziwny epizod dla mnie. Czy miał pan jakąś ciekawą historię, która jest warta wspomnienia? O tak! Pewnego razu były zawody w Wolverhampton. W jednym z wyścigów rywalizowaliśmy z Olle Nygrenem o zwycięstwo. On upadł przede mną, a ja zrobiłem wszystko by go minąć. Odbiłem się od bandy i przeleciałem przez nią, lądując na… kole traktora. W parku maszyn byli Barry Briggs i jego brat. Mój mechanik słuchał rozmowy zza ich pleców. Wayne chciał wyjść zobaczyć, co tam się stało, a Barry powiedział, nie idź, on jest skończony. Wróciłem do parku maszyn i siedziałem zmieszany. Podbiegł Olle i mówił, Sverre spiesz się, jedziesz w powtórce! Pożyczył mi swoją maszynę, bo uznał, że ten wypadek był jego winą. On jeździł na ESO, a ja na JAP-ie. Nigdy nie jeździłem na tym typie silnika. Wygrałem powtórkę, a jeszcze chwilę wcześniej byłem uziemiony. Jak skończyła się pana kariera? Spakowałem manatki i wróciłem do domu po ostatnim sezonie. Nie chciałem więcej bawić się w żużel. W 1974 roku były mistrzostwa w longtracku, poczułem się dobrze, to trafiłem na zawody w Niemczech i nawet potrafiłem wygrywać biegi. Miałem trzy tytuły IM Norwegii w longtracku. Rozmawiałem ostatnio z Olle Nygrenem. Powiedział, że nie dorobił się wielkich pieniędzy w żużlu. Jak to było z panem? Nie zarobiłem dużo w tym sporcie. Pieniądze były na torze. Tam gdzie jechałeś, to zgarniałeś kasę. Wróciłem do Norwegii i miałem normalną pracę i pensję jak każdy obywatel. Dorzuciłem to co miałem z żużla, ale nie czuje się bogaczem. Robiłem to dla sportu, a nie dla pieniędzy. Pamięta pan polskich zawodników? Tak, Woryna był znakomity w finale, w którym ja też stałem na podium. Marian Kaiser też imponował swoimi umiejętnościami. We Wrocławiu miałem ciężką przeprawę z Edwardem Jancarzem. Upadłem i skończyło się to pobytem w szpitalu. Barry Briggs odwiedził mnie wówczas i spytał, czy można mnie zabrać z powrotem do Anglii. Doktor mu odparł: jeśli go zabierzesz, to on umrze. Nie pamiętam z kolei co się stało z moim motocyklem po tej całej przygodzie. Śledzi pan obecny żużel? Tylko spoglądam. Nie tak często jak kiedyś. Zdarza mi się obejrzeć Ekstraligę czy Grand Prix. Motocykle są inne, znacznie łatwiejsze w prowadzeniu. Czasem mam wrażenie, że nie mam o czym porozmawiać z obecnymi zawodnikami.

Zobacz także:
Andrzej Wyglenda wspomina swoją karierę. Mówi o debiucie w lidze, trocinach w nawierzchni i Wembley [WYWIAD]
Żużlowa Grand Prix zawita do USA? Promotorzy odpowiadają

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×