Żużel. Po bandzie: Nie kłóćmy się o Świątek, Zmarzlika i głowę państwa [FELIETON]

- Gdy ty dostaniesz lepiej płatną robotę, wszyscy ci gratulują awansu. Mówią - łał, super! Natomiast gdy żużlowiec pójdzie za pieniędzmi, w najlepszym wypadku jest złotówą, bo częściej sprzedawczykiem - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
Iga Świątek i Bartosz Zmarzlik PAP/EPA / JULIEN DE ROSA / MICHAŁ SZMYD / Na zdjęciu: Iga Świątek i Bartosz Zmarzlik
"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Nie potrafimy się różnić. Za to z lekkością przychodzi nam bezpodstawne i niesprawiedliwe oczernianie ludzi, szufladkowanie ich. A przecież różnimy się po to, by się uzupełniać, nie zwalczać. W świecie idealnym, rzecz jasna...

Oto pannę Igę Świątek obrzucono internetowym gównem, bo ośmieliła się odebrać z rąk głowy państwa odznaczenie za świetną pracę przekutą w globalny sukces. Trzeba być gnidą i podłotą, by w jakikolwiek sposób łączyć to z polityką. Pamiętam, że podobnie było z Bartkiem Zmarzlikiem - znaleźli się frustraci, którzy opluli go niekoniecznie anonimową śliną, bo otworzył drzwi swojej posiadłości przed głową państwa. Świadomie nie używam tu imienia i nazwiska. By coś niektórym uzmysłowić. Że głowa państwa to urząd. Że raz ta głowa jest okrągła, a kiedy indziej kwadratowa. Raz nosi nazwisko na "D", a raz na "K". Wszelako nie od nazwiska otrzymuje sportowiec laury za swoje wyczyny. To najwyższe odznaczenie państwowe, niemające barw politycznych.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Pawlicki nigdy nie wyobrażał sobie, że może go spotkać taki sezon

Dlatego nie bądźcie żałośni i nie próbujcie odbierać młodym ludziom radości z osiąganych sukcesów. Nie próbujcie usadzać ich w konkretnym miejscu sceny politycznej tylko dlatego, że przyjęli zaproszenie z pałacu prezydenckiego. I tym bardziej sugerować, że komukolwiek napluli tym samym w twarz. Zrozumcie też, że nie wszyscy chcą iść przez życie lewą bądź prawą stroną. Bo może niektórzy chcą iść środkiem. Być niczyim i mieć własne zdanie, narzucone przez rozum i sumienie, nie zaś z góry przez ideologię. Raz bliższe lewa, a raz prawa.

To dobrze, że Zmarzlik znalazł takiego mecenasa jak Orlen. Mam gdzieś, czy to spółka skarbu państwa i kto nią rządzi. Chłopak na takie wsparcie sobie po prostu zapracował. I, co ważne, jest dobrym mistrzem świata, ambasadorem bez much w nosie. Cieszę się, że dyscyplina ma obecnie jego twarz i jego usposobienie. Bo pozostał naturszczykiem, nie przeszkadza mi, że zjada literki i mówi "tera". Uznajmy to za regionalizm, tak jak beskidzki mistrz Małysz nadal "trzymie" za kogoś kciuki. Natomiast mistrzowska klasa w sporcie nie jest dla mnie absolutnie żadną wartością dodaną, gdy poza areną rywalizacji zawodnik jest małym człowiekiem.

Dożyliśmy takich czasów, że nie wszystkim ludziom chce się pracować na sukces, by ktoś o nich napisał, bo mogą napisać sami o sobie. Na facebooku i przed osiągnięciem czegokolwiek. Nazywam takie persony bohaterami własnej opowieści. Krótko mówiąc, świat poszedł w złą stronę z ustawieniami. Kiedyś, by znaleźć się w Księdze Rekordów Guinessa, należało posiąść jakąś wybitną umiejętność. Najlepiej w wyniku połączenia dwóch rzeczy - nieprzeciętnego talentu popartego galerniczą pracą.

A dziś? Pamiętam, jak przed kilkunastu laty mediami zawładnęła informacja o dziennikarzach z wrocławskiej rozgłośni radiowej, którzy postanowili wpisać się do Księgi Rekordów Guinnessa najdłuższą audycją, prowadząc ją nieprzerwanie przez jakieś cztery doby. Fajnie, ale jaki w tym kunszt? Co w tym wyjątkowego, że przez blisko sto godzin mówili, by mówić, z zaschniętymi kącikami ust i pewnie w odzieży nie pierwszej świeżości wycierając śmierdzący fotel? Ani to zdrowe, ani pożyteczne. Co to dało światu? Moim skromnym zdaniem niewiele.

Dziś w cenie są tzw. influencerki, często wywodzące się ze świata futbolu. Tzn. są kobietami futbolistów. Bo im najłatwiej jest się przebić. Na dzień dobry mają plus dziesięć punktów - za podrasowany wygląd i pochodzenie. Czasem w mediach czytam, że "początkująca influencerka" czymś "błysnęła". Sądzicie, że gdyby nie była z tego świata i nie miała na nazwisko np. Piątek, ktoś by chciał przyciągać publikę informacjami o jakiejś kompletnie nieznanej osóbce próbującej wpływać na rzeczywistość? Daleki jestem od ulegania stereotypom i twierdzenia, że wszystko, co z tego światka pochodzi, jest płytkie i tandetne. Absolutnie! Zwracam jednak uwagę, by głębiej zaglądać do środka, skupiać się też na treści.

Podam Wam pewien przykład, otóż znajomi z Milicza, z którymi uprawiamy często na ich włościach grzybobranie, kupili ostatnio kosz jabłek z sadów trzebnickich za jedną trzecią ceny. Kilkanaście kilogramów za jakieś grosze. Wiecie dlaczego? To były jabłka odtrącone, które nie trafiły do normalnej sprzedaży. Nikt ich na swoim stoisku nie chciał widzieć. Bo były albo za małe, alby pokrzywione lub zniekształcone, czasem poplamione. Krótko mówiąc - brzydkie były z zewnątrz. Ale jednak tak samo smaczne ja ich bardziej dorodni kumple z tego samego sadu i z tego samego gatunku, którzy na bazar trafili. Tak samo zdrowe i tak samo cenne. Mimo że o niebo tańsze. Bo to, co najważniejsze, kryje się jednak w środku.

Co innego tzw. zgniłki. Jak wspomina Bartek Czekański, po sezonie 1996 Andrzej Rusko stwierdził, że jedno zgniłe jabłko w skrzynce potrafi sprawić, iż rychło zaczynają się psuć inne. Dlatego wyprosił z wrocławskiej skrzynki, czy też paczki, Załuskiego. Poszedł sobie do Gdańska.

Coś w tym jest. Kiedy cesarz austriacki Franciszek Józef I zwiedzał raz więzienie, natychmiast rzuciło mu się do nóg kilku skazańców, zapewniając o swojej niewinności. Sytuacja powtarzała się przy każdej niemal celi. Wreszcie jeden więzień nawet się nie poruszył na jego widok.

- Za co tu jesteś? - zapytał zaskoczony władca?
- Za kradzież, rozbój, gwałt, oszustwo i morderstwo.
- Wszystko to masz na sumieniu?
- Tak.
Cesarz zawołał naczelnika więzienia.
- Proszę natychmiast wypuścić tego łotra, żeby nie psuł tych wszystkich zacnych ludzi, którzy tu siedzą.

Dziś 1 listopada, podobno nadszedł czas transferów. To taka gra, pewna konwencja - mianowicie umawiamy się, że niby nic wiemy i udajemy, że właśnie otwiera się okienko transferowe. Choć wszyscy wiemy, że zamknęło się dawno temu, a teraz po prostu swój czas mają marketingowcy. Muszą wymyśleć sposób, w jaki przedstawić tego czy innego zawodnika. Swego czasu nikt o takich rzeczach nie myślał, dziś natomiast członkowie wspomnianych działów marketingu drapią się po głowach, jak tu skraść trochę czasu antenowego i miejsca w mediach. Swoją drogą, to byłoby zabawne, gdyby promotorzy klubów tworzących najlepszą ligę świata czekali aż do listopada, by na ostatnią chwilę klecić swoje składy.

Ja wciąż staram się doszukiwać jak najwięcej sportu w sporcie, niemniej mam świadomość, że to sport zawodowy. Czyli robota jak każda inna, choć nadal próbujemy w niej dostrzegać głębsze wartości, jak przywiązanie do barw, herbu, kibiców. I słusznie. Czasem jeszcze to występuje. Generalnie jednak, zabrzmi to może nieco brutalnie, praca żużlowca nie różni się niczym od zajęcia programisty czy bankowca. Z jedną wszakże różnicą. Otóż gdy ty dostaniesz lepiej płatną robotę, wszyscy ci gratulują awansu. Mówią - łał! Suuuper! Natomiast gdy żużlowiec pójdzie za pieniędzmi, w najlepszym wypadku jest złotówą, bo częściej sprzedawczykiem.

Gdzie tu logika? Zatem powtarzam - zawód jak każdy inny, przy czym żużlowiec musi jeszcze wymyśleć pewną śpiewkę na swoją obronę. Coś, co zabrzmi w miarę sensownie, w miarę wiarygodnie i kupią to kibice. Trzeba odpowiednie dać rzeczy słowo. Lepiej powiedzieć, dla przykładu, że nie zdecydowały pieniądze, a chęć rozwoju. To samo znaczy, dużo lepiej brzmi.

Dziś żużlowiec to autonomiczna firma zewnętrzna na usługach klubu. A wiadomo, że każdy musi zapewnić swojej firmie najlepsze środowisko rozwoju. Już starożytni odkryli, że ibi patria, ubi bene, a więc tam ojczyzna, gdzie dobrze i chlebek z szynką. Dziś mamy czasy kapitalizmu, zatem merkantylna postawa obowiązuje tym bardziej. Z piętnaście lat temu Gazeta Wrocławska zorganizowała plebiscyt na "społecznika roku" i siłami adeptów zaczęła obdzwaniać po kolei kandydatów. Naprzeciwko mnie siedział jeden z nich i widzę jak po wygłoszeniu regułki z niesmakiem patrzy na słuchawkę i ją odkłada. Wiecie, co usłyszał od jednej ze znamienitych postaci?

- Na społecznika? A spier... laj pan!
Tak, dziś społecznik znaczy frajer.

Nic to, w sporcie nadal będę poszukiwał postaw paskudnych, które należy piętnować, ale też postaw pięknych, które warto eksponować. Które zasługują na uwagę. Swego czasu był taki program "Wielka Gra", ze Stanisławą Ryster w roli prowadzącej. To taka pani, która swoje nogi potrafiła poprzeplatać na fotelu w ten sposób, że mogło się wydawać, iż ma ich dużo więcej niż tylko dwie. Podobnie jak Elżbieta Jaworowicz. Najwięksi tego świata mogli liczyć, że trafią do programu jako jedna z gier dla uczestników, najczęściej pod hasłem "życie i twórczość".

Wśród sportowców też się zdarzają artyści zasługujący na to, by ich dokonania zamykać w stwierdzeniu "życie i twórczość". Za to mniej już takich programów, do których trafić można niekoniecznie za wygląd, a za wiedzę. Czyli za to, co wewnątrz. Dziś więcej jest chętnych, by dostać się do produkcji typu Hotel Paradise czy jakoś tak. Nie trzeba mieć ani za wiele w środku, ani też za wiele na sobie.

Sorry za tyle odniesień do czasów minionych, jednak teraźniejszością jestem nieco zmęczony. Grunt, że sport pozostaje niezwykle piękną dziedziną życia, bo wymierną. A ci, którzy są na wierzchu, trafiają później na salony i odbierają honory. Co, nie bądźmy obłudni, jest miłe, czasem też łechce ego. Ale nie wsadzajmy sportu do jednego worka z polityką. #PiekłoKobiet a spotkanie Świątek z prezydentem kraju to naprawdę dwa różne wątki. Walka o władzę w kraju a spotkanie Zmarzlika z prezydentem to też dwa różne wątki. Nie mieszajmy ich.

A hejterzy? W jakiś sposób trzeba się z nimi zaprzyjaźnić. Tak, by po jakimś czasie zaczęło ich nawet brakować...

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Robert Sawina o składzie Apatora. Toruń to nie jest dobre miejsce dla dream teamów
Marcin Gortat o żużlu, współpracy z Rohanem Tungatem, negocjowaniu kontraktu i budowie szpitala [WYWIAD]

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×