Dariusz Ostafiński. Bez Hamulców 2.0: Bogacz w pomiętej koszulce. Dobrze, że go wyrzucili (felieton)

Prezes jednego z klubów powiedział mi, że takich ludzi jak Nawrocki to on przyjmuje w swoim gabinecie pięć razy w ciągu roku. Trzech wychodzi po dobroci, dwóch bardziej bezczelnych musi chwycić za klapy marynarki i wyrzucić za drzwi.

Dariusz Ostafiński
Dariusz Ostafiński
Ireneusz Nawrocki (z prawej) WP SportoweFakty / Marcin Inglot / Ireneusz Nawrocki (z prawej).

Bez Hamulców 2.0 to cykl felietonów Dariusza Ostafińskiego, redaktora WP SportoweFakty.

***

Gdy pojawiły się pierwsze informacje o kłopotach Ireneusza Nawrockiego, jeden ze znajomych działaczy powiedział mi, że jemu przypomina się historia Artura Sukiennika. Tym, którzy nie pamiętają, przypomnę tylko, że niedługo potem jak przejął on forBET Włókniarza Częstochowa, zainteresowało się nim CBA, działacz siedział na Rakowieckiej, jego interesy podupadły, co ostatecznie przełożyło się na klub.

Właściciel Stali Rzeszów nie ma (przynajmniej jeszcze) na głowie organów ścigania, nie siedzi (chyba że usiadł z wrażenie, gdy PZM nie dał jego klubowi licencji), ale jest dłużnikiem Urzędu Skarbowego, ZUS-u, rzeszowskiego ratusza i zawodników. Dodam, że ta lista z pewnością nie jest kompletna, bo o większości dokumentów dostarczonych przez niego do związku powiedziano, że nie są wiarygodne. Mocne, ale i też Nawrocki przez ostatnie miesiące zapracował na 100-procentowy brak zaufania. ZOBACZ WIDEO Zachwyt nad Michałem Kubiakiem. "Fenomen. Chyba najlepszy mental w całym polskim sporcie"

Jeden z żużlowych sponsorów zrelacjonował nam swoją rozmowę z Nawrockim, którą określił jako dziwną: - Zadzwonił do mnie tuż przed Speedway Diamond Cup i spytał, czy nie damy pół miliona na reklamę w turnieju. Gdy usłyszał, że nie, to przez chwilę milczał, po czym spytał, czy byśmy mu tych pieniędzy nie pożyczyli. Pan pójdzie do banku, brzmiała nasza odpowiedź. Wy przecież macie dużo kasy, za kilka dni oddam. Jestem milionerem, rzucił, licząc, że nas to przekona.

Cytowanego wyżej sponsora nie przekonał, ale już w salonie Skody w Krasnem zbajerował pracowników. Powiedział, że on, poważny przecież biznesmen, doniesie 5400 złotych za auto kupione na konkurs w ciągu kilku dni. Nie przyniósł do dzisiaj. Prezes jednej z drużyn Nice 1.LŻ, kiedy luźno rozmawialiśmy na temat Nawrockiego, stwierdził tylko, że takich jak on to przyjmuje w gabinecie pięć razy w ciągu roku. I albo sami wychodzą, albo on bierze ich za fraki i wyrzuca za drzwi. Mówi, że potem piszą tacy donosy, że musi przez nich chodzić po prokuraturach, ale woli to, niż oddać klub w łapy takich ludzi.

Nawrocki od początku był wielką zagadką. Wielu łamało sobie nad nim głowę. Co najmniej od dwóch osób usłyszałem, że nie wzbudził ich zaufania. Nie potrafili jednak wytłumaczyć dlaczego. Może chodziło o dziwną zbitkę. Z jednej strony mieliśmy bowiem człowieka, który potrafił przedstawić siebie, jako bogacza i numer 2 w Polsce. Nie figurował jednak w setce żadnego z prestiżowych rankingów.

Można się też było zastanawiać, jak to jest, że taki wielki biznesmen chodzi w wymiętym, poplamionym i ciągle tym samym t-shircie. On sam tłumaczył, że jest normalny, że lubi zjeść kiełbaskę z kibicami (może nie ma chusteczki, co by tłumaczyło plamy), a w ogóle to już niejednego zaskoczył swoim stylem bycia. No cóż, można by pomyśleć, że ekscentryk. Zresztą Mark Zuckerberg, twórca Facebooka, czy Bill Gates, szef Microsoftu należą do najgorzej ubranych miliarderów, więc może ta koszulka pana Irka nie powinna aż tak bardzo razić.

Rażą jednak z pewnością te wszystkie niestworzone i nieprawdziwe historie, które zdążył opowiedzieć w ciągu rocznej przygody z żużlem. Nos ma już pięć, a może nawet sześć razy dłuższy niż Pinokio. Nikt, w najlepszym razie prawie nikt nie traktuje już pana Nawrockiego poważnie. Stał się przedmiotem żartów i drwin, diamentowym Irkiem i Nikodemem Dyzmą, specjalistą od zaginionych faktur, bohaterem krótkich form filmowych. Solidnie jednak na to zapracował.

Wiele osób pyta mnie, dlaczego w ostatnich dwóch miesiącach zacząłem okładać Nawrockiego. Przecież wcześniej miał u ciebie duży kredyt zaufania, słyszę. Pewnie miał, ale i też od początku bardzo uważnie mu się przyglądałem i weryfikowałem jego historie. Te finansowe oczywiście, bo głupotami o koszach na śmieci i perfumach z marihuaną nie zawracałem sobie głowy. A z kasą długo było dobrze poza 3 tysiącami dla trenera Mirosława Kowalika. W końcu jednak miarka się przebrała, a podanie jednej złej informacji wywołało efekt śnieżnej kuli.

Brak licencji dla Stali to bardzo dobra decyzja. Wiem, że kibiców to nie cieszy, ale podawanie kroplówki Nawrockiemu nie miało najmniejszego sensu. Nic dobrego by z tego nie wyszło. Raczej byłoby tak, że klub jeszcze bardziej pogrążyłby się w problemach. Roczna karencja to szansa na wyrzucenie pana Irka poza nawias i zbudowanie czegoś nowego, solidnego i wiarygodnego od podstaw. Bez fajerwerków, bez szumnych zapowiedzi, ale za to z nadzieję, że już nikt nigdy przez tego pana skrzywdzony nie będzie.

Swoją drogą, to pewnie warto by przemyśleć, jak to się dzieje, że do żużla trafiają tacy ludzie, jak Nawrocki i jemu podobni. Gdy prześledzi się tego typu przypadki, wychodzi na to, że zostawia się im uchylone drzwi, gdy zawodzą wszystkie inne rozwiązania, gdy upada nadzieja. Wtedy pojawiają się oni, czyli zbawcy z Bielska-Białej, Kambodży, względnie ludzie powiązani ze szwedzką rodziną królewską.





Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Czy to dobrze, że Stal Nawrockiego nie dostała licencji?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×