Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Mój rok. Czy żużel okaże się silniejszy od strachu? (felieton)

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Wracając do prezenterów i podprowadzających na murawie, to chciałbym poruszyć jeden bardzo ważny i poważny temat - bezpieczeństwo. Otóż podczas powtórki DMEJ w Krośnie doszło do mrożącego krew w żyłach zdarzenia. W jednym z biegów na wyjściu z drugiego łuku Duńczyk nie opanował maszyny i uderzył w bandę na głównej prostej. Motocykl wyjechał spod zawodnika i samotnie po odbiciu się od bandy skierował swój tor jazdy prosto na murawę w pobliżu maszyny startowej. Wszyscy zamarli, bo nie wiadomo było gdzie dokładnie wjedzie i czy nie potrąci kogoś z osób funkcyjnych. W efekcie o centymetry ominął siedzące za reklamami cztery podprowadzające, a następnie jadąc w dalszym ciągu z dużą prędkością zmierzał prościuteńko we mnie! Byłem dziesiątką na jego tarczy. Wszystko odbywało się błyskawicznie w trakcie 2-3 sekund. Zastygłem w miejscu i uzbroiłem się w cierpliwość, wyczekując do ostatniej chwili, jakim torem pojedzie motocykl. Jeśli uskoczyłbym za wcześnie w prawo bądź w lewo, motocykl mógłby zboczyć z obranego kursu i wpakować się we mnie. Dlatego wyczekałem go do końca, a on niezmiennie prościuteńko walił na mnie. Niczym torreador na ułamek sekundy zrobiłem unik i przejechał obok mnie na milimetry.

Na drugi dzień przyjechałem robić spikerkę na turnieju w Krakowie. W deszczu staliśmy z organizatorami w parkingu maszyn i gadaliśmy o żużlu. Wspomniałem, że w sobotę byłem w Krośnie. - A tak! Ponoć była tam niezła akcja. Centymetry, a motor wjechałby w dziewczyny! - podłapali od razu temat, o spikerze nie wspominając ani słowa. Poczułem się w tym momencie cholernie niedowartościowany. - Ciekawe czy jak wylądowałbym w szpitalu z ciężkimi obrażeniami, to zasłużyłbym na wzmiankę - pomyślałem nieco poirytowany.

W moim odczuciu podprowadzające zdecydowanie zbyt blisko siedzą krawężnika. Ich miejsce powinno być ustawiane bardziej w głąb murawy oraz - z ich perspektywy - po prawej stronie maszyny startowej, a nie po lewej. Miejsce, które wskazuję jest o wiele bardziej bezpieczne. Natomiast reszta osób funkcyjnych? Zwłaszcza, jeśli chodzi o kierownika startu, to chyba zostaje ryzyko zawodowe, a w tym przypadku pozostaje zatroszczyć się o dobre ubezpieczenie.

Kolejnym moim debiutem była rola komentatora telewizyjnego, a wszystko dzięki chłopakom z PodkarpacieLive TV. Można by powiedzieć - lepiej późno niż wcale. Debiut - jak to debiut - był piekielnie ciężki. - Tu nie możecie, tam nie możecie, na dachu trybuny też nie możecie, bo MOSiR się wkurzy - słyszeliśmy w odpowiedzi na sugestie, gdzie moglibyśmy się rozstawić z kamerą. W końcu padło na budynek usytuowany przy parkingu maszyn na wyjściu z pierwszego łuku. Aby widzieć drugi łuk musiałem mocno wychylać się za barierkę, bo widoczność ograniczał mi filar budynku. W Krośnie nie ma tablicy świetlnej, na której można odczytać skład biegu i poznać ewentualne zmiany. Nie miałem jak w profesjonalnej TV swoich suflerów, którzy informują komentatorów o wszelkich decyzjach sędziego i informacjach z parkingu, które docierają do sędziego.

Gdy jesteś kilkaset metrów od taśmy startowej, a zawodnicy jeżdżą w podobnych kevlarach nie masz szans odszyfrować za każdym razem całej czwórki. Zwłaszcza w drugiej lidze, a spikera nie słyszysz. Aż tak dobry, to nie jestem. Prawdopodobnie nie dojdzie do zmiany za gościa, który dobrze jedzie w meczu, ale niemal w każdym meczu jest pewne, że będą zmiany. Sprawa była prosta: jeśli zagapiłem się i nie zerknąłem, kto wyjeżdża pode mną z parkingu maszyn - najlepiej na numer startowy - to do wyjazdu z pierwszego łuku nie byłem pewien, kto jedzie w danym kasku, a transmisja leciała na żywo. Na początek niezłe schody - pomyślałem. Ale trzeba było sobie radzić. Za drugim razem było już o wiele lepiej, bo usadowiliśmy się na głównej prostej. Do Krosna dotarłem z Warszawy, prosto z Grand Prix. Dzień wcześniej wstałem o szóstej rano i w hotelu kończyłem dla Was tekst o zbliżających się zawodach. Do Rzeszowa wróciłem 24 godziny później. Ostatnie sześć godzin, to ciężki powrót za kółkiem.

Moim sprawdzonym sposobem na walkę ze snem jest ciągłe kołysanie się przed kierownicą. I tak kołysałem się przez kilka godzin. Dlaczego tak robię? Mam wtedy pewność, że nie śpię! Kierowcy, którzy robią długie trasy wiedzą, że sen to cichy zabójca. Wielokrotnie jest tak, że kierowca jest na pograniczu jawy i snu. Non stop się kołyszesz, tzn. że nie śpisz! No więc powrót do domu o szóstej rano, kilka godzin snu, szybkie notatki o meczu i można wyruszać na mecz, który po raz kolejny był bardzo zacięty. Gdy wróciłem do domu byłem bardzo zmęczony. Za każdym razem w takim momencie zadaję sobie pytanie: w imię czego to robisz? Najczęstszą odpowiedzią jest - żużel. Niestety czuję, że czas upływa i to już nie te czasy, gdy śmiałem się z gości, którzy twierdzili, że bez drzemki nie przejadą całej nocy w trasie. Dla mnie to była bułka z masłem. Dopiero podczas drugiej z rzędu nocki za kółkiem miałem obawy, czy dam radę bez snu.

- Grzegorz, napisałeś niezłą książkę. "PiKej" był pod wrażeniem skąd ludzie w Polsce wiedzą takie rzeczy. Tłumaczyłem mu w parkingu cały tekst - wypalił do mnie Piotrek Olkowicz przed pożegnaniem Petera Karlssona w Ostrowie na temat artykułu poświęconego karierze Karlssona. Takie chwile powodują, że człowiekowi dalej się chce. Skąd ten tekst? Na tobie Peter i na twoich rówieśnikach wychowałem się. - Jestem właśnie w Ostrowie i żegnam PiKeja - powiedziałem przez telefon do kumpla z Rzeszowa, stojąc na stacji benzynowej. - Grajków pamiętających z toru lata 90. nie zostało zbyt wielu. Ich era powoli przechodzi do historii. To są ostatnie chwile, aby poczuć tamte czasy na żywo - dodałem.

W nadchodzącym roku życzę Wam abyście nie bali się latać. Żebyście mieli odwagę wsiąść w samolot swojej przygody, zapiąć pasy i pofrunąć ku chmurom hen wysoko. Życzę Wam także - bo to w końcu felieton o żużlu - żebyście kochali speedway, tak jak tzw. "Doktor" z Gorzowa, który robi setkę imprez w sezonie. W środku tygodnia wsiada w auto i podąża na młodzieżowe drużynowe mistrzostwa Polski do Łodzi. Po co? - Bo to też dobry żużel - odpowiada. Życzę Wam także tego, czego jedna z moich bliskich osób życzyła mi podczas Wigilii. A leciało to tak: Życzę Ci Grzesiu kolejnego Darcy'ego Warda, którym będziesz mógł się jarać za każdym razem gdy wyjedzie na tor.

Grzegorz Drozd

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Czy w 2018 roku zamierzasz wybrać się na zawody żużlowe organizowane poza Polską?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×