Dariusz Ostafiński. Bez Hamulców 2.0: Nabrał dwóch prezesów i prawnika. Był pistolet i antyterroryści (felieton)

Tydzień temu mieliśmy dzień Jacka Frątczaka, a dziś jest dzień niesamowitych opowieści. Przed południem opublikowaliśmy historię oszusta zwanego "Majorem bez nogi", który oferował fortunę Kacprowi Worynie. Teraz zapraszam na prequel z Unią Tarnów.

Dariusz Ostafiński
Dariusz Ostafiński
Żużlowcy Unii Tarnów WP SportoweFakty / Wojciech Szubartowski / Żużlowcy Unii Tarnów.

Bez Hamulców 2.0, to cykl felietonów Dariusza Ostafińskiego, redaktora WP SportoweFakty.

***

Skontaktował się ze mną człowiek, który kilka lat temu był w Unii Tarnów i spytał, czy mam ochotę posłuchać jeszcze jednej historii ze znanym oszustem Andrzejem Topczewskim w roli głównej. Mój rozmówca był świeżo po lekturze opowieści z Kacprem Woryną, któremu pan Andrzej, znany policji jako "Major bez nogi" obiecywał fortunę. Mówił, że jest weteranem z Iraku, który dostał odszkodowanie, ale nie ma się z kim podzielić, więc wspiera młode talenty. Worynie na dzień dobry zaproponował 200 tysięcy, by po chwili podnieść ofertę do 800 tysięcy. Zawodnik wyczuł, że coś nie gra i z pomocą prezesa ROW-u Rybnik ujął naciągacza.

Niezorientowanym wyjaśniam, że "Major bez nogi" to starszy pan, niezwykle wygadany i bardzo wiarygodny, który mami ofiary wizją wielkich pieniędzy. Oczarowani nim ludzie, mając nadzieję na wielką kasę, dają mu jedzenie, picie i nocleg. Czasem pożyczą mu 100, 200 złotych. Wszystkie akcje majora kończą się tak samo. Obiecuje, wykorzystuje i znika. Chyba że ktoś wezwie policję. Tak było z Woryną w Rybniku. W Tarnowie było jeszcze efektowniej, bo w finale pojawiła się ekipa antyterrorystów.

A zaczęło się od tego, że pan Andrzej odwiedził ówczesnych prezesów Unii Tarnów Bogdana Gurgula i Pawła Pawłowskiego. Podobnie, jak w przypadku Woryny, opowiadał, że jest weteranem bez rodziny, który dostał gigantyczne odszkodowanie i chciałby pomóc jakimś młodym zawodnikom. Panowie prezesi z pomocą prawnika maglowali "majora" pół dnia, bo chcieli, żeby pomógł też klubowi. On jednak uparł się na juniorów, więc zadzwonili po Szymona Kiełbasę.

Młodzieżowiec Kiełbasa zastał prezesów i fałszywego wojskowego przy suto zastawionym stole. Za chwilę Szymon jechał już z oszustem do swojego domu. Działacze mieli w tym czasie przygotować wszystkie potrzebne umowy. Kiedy to robili, pan Andrzej roztaczał swoje wizje przed juniorem. Jemu, ale i też jego rodzicom, ewidentnie coś nie grało. Być może już wtedy wezwaliby policję, ale jednak z tyłu głowy mieli, że dwóch inteligentnych prezesów i prawnik rozmawiało z "majorem" pół dnia i żaden z panów nie zgłosił wątpliwości.

ZOBACZ WIDEO Tomasz Gollob: Nikt nie będzie musiał mi robić zdjęć z ukrycia

W trakcie rozmowy z Kiełbasą Topczewski stwierdził, że może wziąć jeszcze jednego juniora na garnuszek. Powiedział to w chwili, kiedy zawodnik zgłosił gotowość odwiezienia gościa do hotelu. Prezesi, którym Kiełbasa przekazał wiadomość o tej nowej ofercie, poprosili juniora, żeby zawiózł sponsora do Łukasza Lesiaka. To właśnie tam wpadli z hukiem antyterroryści. Szymon, w międzyczasie, zauważył bowiem w torbie "majora" pistolet i gdy ten wysiadł z auta pod domem Lesiaka, to od razu zadzwonił na policję.

Akcja antyterrorystów rozpoczęła się od tego, że jeden z nich, ubrany po cywilnemu, wszedł do warsztatu Lesiaka, by zrobić rekonesans. Za chwilę wpadła tam już cała grupa. Okazało się, że pistolet, który miał oszust był zwykłą atrapą. Zrobiła się jednak afera, bo rodzice zawodników mieli duże pretensje do działaczy o to, że tak lekkomyślnie narazili ich dzieci. Tata Łukasza był też zły na Szymona. Mówił, że skoro widział broń, to mógł zawieźć swojego pasażera na komisariat. Łatwo się jednak mówi. Junior działał przecież w dużym stresie.

Koniec końców sprawa szybko została zamieciona pod dywan, bo jednak ludziom, którzy wpuścili oszusta do klubu, było wyraźnie wstyd. Do tego doszła jeszcze ta historia z pistoletem. Gdyby okazał się prawdziwy i komuś stałaby się krzywda, to dopiero byłaby afera.

Przy okazji afery z "majorem" przypomniała mi się historia szwagra Wojciecha Żabiałowicza, którą kiedyś opowiedział mi trener kadry Marek Cieślak. To również była znakomita i trzymająca w napięciu opowieść. Swego czasu do Cieślaka miał zadzwonić człowiek podający się za Żabiałowicza. Powiedział mu, że zaraz przyjdzie do niego jego szwagier: "A ty Marek musisz mu powiedzieć, że jego żona i córka zginęły w wypadku" - miał usłyszeć szkoleniowiec.

Człowiek udający Żabiałowicza przekazał też Cieślakowi, że szwagier może nie mieć przy sobie kasy, więc dobrze by było, jakby mu dał równowartość 300 dolarów. Trener był w takim szoku, że nie sprawdził, czy dzwoniący był faktycznie gwiazdą Apatora.

W trakcie spotkania z oszustem działy się dziwne rzeczy. Żona Cieślaka musiała biec do sąsiadów po relanium, bo szwagier Żabiałowicza, kiedy usłyszał o śmierci bliskich zbladł i omal nie upadł na ziemię. Szkoleniowiec o tym, że został oszukany, dowiedział się następnego dnia na spotkaniu z kolegami z Włókniarza Częstochowa. Do nich też przyszedł szwagier i dali mu kasę. Przestępcę ścigali policjanci z trzech komend. Wpadł, bo zadzwonił do byłego siatkarza Stanisława Gościniaka, a ten nie dał się ogłupić.





KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Która historia bardziej ci się spodobała

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×