Przyczepny (12): Jak zostać mistrzem i zrazić do siebie ludzi
Po Grand Prix w Melbourne doprawdy ciężko stwierdzić, czy większym osiągnięciem Grega Hancocka było zdobycie złotego medalu w wieku 46 lat, czy opakowanie tego wiekopomnego wydarzenia w najgorszą możliwą otoczkę.
A jednak Greg zrobił to w sposób, który przysporzył mu więcej krytyki niż pochwał. I to jest jeszcze większy szok.
Że nie będzie to tytuł dla najlepszego zawodnika w sezonie 2016, wiadomo było już po Grand Prix w Toruniu. Można zaklinać rzeczywistość na wszystkie strony i upierać się, że koniec końców liczą się punkty w generalce, ale nawet najbardziej zacietrzewieni fani muszą przyznać, że najlepszym zawodnikiem minionych miesięcy był Jason Doyle. Kangur zwłaszcza w drugiej części sezonu prezentował żużel z innej planety niż konkurencja, z Hancockiem na czele. 5 punktów dzielących obu panów w momencie wypadku Doyle'a nie oddaje skali dominacji Australijczyka, ale 17 oczek o które był lepszy od Grega w trzech turniejach poprzedzających ten nieszczęsny Toruń - już tak. Zwykło się mawiać, że "taki jest sport" i "kontuzje są jego częścią", ale jak dotąd w XXI wieku nie zdarzyło się, by obiektywnie najlepszy zawodnik danego sezonu nie zdobył tytułu (choć w 2013 bez kontuzji Sajfutdinowa i Warda różnie mogło być). Już samo to popsuło nieco wizerunek Hancocka na najwyższym stopniu podium, ale uśmiechnięty dżentelmen postanowił temu psuciu dopomóc.
Najzabawniejsze jest to, że istota całego zamieszania, czyli przepuszczenie Holdera przez Hancocka było zaledwie pierwszym z trzech etapów kompromitacji Amerykanina, i to moim zdaniem najmniej znaczącym. Nie miało to oczywiście nic wspólnego z fair-play, natomiast byłbym w stanie przyjąć argumentację, wedle której Hancocka widzącego za swoimi plecami Holdera poniósł nieco zew koleżeństwa i w ten sposób spontanicznie ułatwił Australijczykowi pogoń za medalem. Po tym biegu nie spodziewałem się nawet, że Greg zostanie wykluczony. Ale skoro już został, to wystarczyło przyznać się do błędu, przeprosić rywali i wszystko byłoby w porządku. Proste? Jak się okazało - zbyt proste.
ZOBACZ WIDEO Martin Vaculik: TOP-8 celem na Grand PrixA najlepsze i tak przyszło dwa dni po zawodach. Tłumaczenie Grega Hancocka zamieszczone na Instagramie zażenowało mnie bardziej, niż cały jego sobotni popis. Nie wiem, czy w Kalifornii przyznanie się do błędu karane jest chłostą tudzież publicznym potępieniem, ale nawet to nie usprawiedliwiałoby bezczelnej próby zrobienia durnia z każdego obserwatora sobotnich wydarzeń posiadającego sprawną parę oczu i mózg. Dziwnym trafem sprzęgło w jego motocyklu zaczęło się "ślizgać i drgać" akurat na ostatnim okrążeniu biegu, w którym za plecami jechał desperacko potrzebujący punktów kolega. Jeszcze dziwniejszym trafem po wysforowaniu się Australijczyka na pierwsze miejsce sprzęgło przestało się ślizgać i drgać, a Hancock mógł ukończyć bieg przed Zagarem i Zmarzlikiem, który akurat - zupełnie przypadkowo - walczył z Holderem o brązowy medal. Serio, naprawdę nie trzeba należeć do Mensy by zrozumieć, że są sytuacje w których po prostu nie wypada się głupio tłumaczyć i należy wziąć winę na siebie.
Inna sprawa, że za równie absurdalne co zachowanie Grega uważam głosy nawołujące do odebrania mu mistrzowskiego tytułu. Jankes zdobył go co prawda dzięki kontuzji rywala i skompromitował się w dzień koronacji - ale zdobył go regulaminowo pracując na niego przez cały sezon i zachowanie w Melbourne, jakkolwiek skrajnie niesportowe, nie powinno mieć nic do rzeczy.
Tak czy inaczej szkoda, bo Hancocka oceniałem dotychczas jako raczej pozytywną postać, choć wybryki z czasów Wrocławia i Tarnowa kładły nieco cienia na mit o jego nieskazitelności. Różnica jest taka, że wcześniej drażnił jedynie kibiców swoich klubów, a tym razem zafundował kleksa całemu cyklowi Grand Prix, które w tym roku było naprawdę udane i nie zasługiwało na takie zakończenie. Tymczasem zamiast mistrza, który powinien stanowić wzór dla całego środowiska otrzymaliśmy mistrza, który zainspirował co najwyżej Kennetha Bjerre do strzelenia innego publicznego focha. Sympatyczny Kenio nie może zrozumieć, dlaczego czwarte miejsce w Grand Prix Challenge nie zagwarantowało mu pozycji rezerwowego w przyszłym roku, najwyraźniej nieświadom faktu, że podobnej praktyki nie stosuje się już od dwóch lat. Oby tylko nie oznaczało to oficjalnego bojkotu Duńczyka i rezygnacji z cyklu do końca kariery, bo wszyscy trzej fani byliby bardzo smutni.Pozostaje mieć nadzieję, że podczas przyszłorocznej edycji, obsadzonej najmocniej od lat, jedynymi obrażonymi będą kibice, którzy nie zdążą na stadion lub przed TV. Choć zawsze mogą wytłumaczyć to sobie drganiami sprzęgła w aucie. Ponoć zdarza się najlepszym.
Marcin Kuźbicki
Follow @MarcinKuzbicki
KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>