Wysiadł z Łodzi - Paweł Mirowski

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Smętny serial odejść ludzi polskiego czarnego sportu niestety nie ma końca. Do plejady wcześniej wspominanych już w tym miejscu, w ostatnich dniach dołączyły kolejne postaci kształtujące oblicze tego sportu w latach minionych. Przy okazji dziękujemy za sygnały od czytelników, jakże cenne, choć smutkiem napawające. Dzięki temu bowiem pamięć o tych ludziach trwa i żyć będzie.

W tym artykule dowiesz się o:

Śp. Jan Łyczywek były prezes z żużlowego Ostrowa zginął tragicznie za kierownicą samochodu. Przez lata pracował ofiarnie na chwałę ukochanej drużyny. Skutecznie opierał się wichrom dziejów, by na zawsze odejść w sile męskiego wieku. Nie doczekał obiecującego dla swego klubu sezonu. Bezlitosna śmierć po długiej chorobie dosięgła też, jak przypomniał jeden z internautów, znanego w środowisku gnieźnieńskim śp. Ryszarda Grajkowskiego, także działacza speedrowerowego Orła. Niech spoczywają w pokoju!

Kolejnym żużlowcem o długiej i bogatej sportowej przeszłości, który przeszedł na tamtą stronę cienia jest śp. Paweł Mirowski - żużlowa legenda Łodzi.

Paweł Mirowski w roku 1957

Był to człowiek wesołego usposobienia, któremu uśmiech zdawał się nigdy nie znikać z dobrotliwej twarzy. Jako żużlowiec bez wielkich sukcesów międzynarodowych, choć przecież w kadrze narodowej Polski zaznaczył swoją obecność (choćby w Łodzi przeciwko Rosjanom w 1967 roku, gdzie zdobył 8 punktów, będąc obok Janusza Kościelaka najlepszym z Polaków). Do historii przeszedł także półfinał Mistrzostw Świata Par roku 1970 z Jego udziałem, w którym to turnieju razem z Marianem Spychałą zajął drugie miejsce za Czechami, awansując tym samym do wielkiego światowego finału. Niestety polskie władze żużlowe dały mokrą plamę. Nie akceptowały mianowicie wtedy, nie wiedzieć czemu, tej formy światowej rywalizacji, więc na finał nikogo nie wysłały. Klasyczny blamaż. Można więc powiedzieć, że komuna odebrała szansę na życiowy sukces obu dzielnym polskim żużlowcom. Za rok Wyglenda i Szczakiel fenomenalnym zwycięstwem w finale MŚP pokazali jak bardzo włodarze polskiego żużla swoim tępym uporem rozminęli się ze zdrowym rozsądkiem rok wcześniej.

Był Mirowski rówieśnikiem i kolegą Joachima Maja, bardzo lubianym w środowisku wesołkiem, o czym wspomina Maj. Finalista IMP w roku 1957, w czołówce Srebrnego Kasku 1968, chętnie był zapraszany na różne turnieje indywidualne. Z przeszłością w formacjach Ludowego Wojska Polskiego (CWKS Warszawa), z epizodem w Rawiczu. Po zaskakującym wycofaniu łódzkiej drużyny "tramwajowej" przed sezonem AD 1965, spróbował Paweł Mirowski chleba z innego (hutniczego) pieca, na dwa sezony przeszedłszy do silnego wówczas Śląska Świętochłowice (lata 1965-66).

Ostatecznie wierny jednak pozostał swojej bezpiecznej Łodzi, gdzie wrócił jako reaktywator, obok Włodzimierza Sumińskiego, Eugeniusza Wróżyńskiego i Edwarda Kupczyńskiego - mistrza Polski, wygasającej żużlowej sławy Wrocławia i Bydgoszczy - powołał do ligowego bytu Gwardię Łódź. Paweł Mirowski, podobnie jak wspomniani koledzy, kończył swoją karierę po przekroczeniu wieku lat 40.

W drugiej połowie stycznia roku 2009 zmarł w Łodzi, oddając ducha Panu. Cała Łódź oddaje dziś Cześć Jego Pamięci - weteranowi żużlowych bojów dawnego Tramwajarza i Gwardii - sukcesorom bogatych powojennych tradycji Dziewiarskiego Klubu Sportowego, Włókniarza, potem Ogniwa i Sparty.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: