W żużlu brakuje długofalowego myślenia - rozmowa z Wojciechem Jankowskim, działaczem WTS Warszawa

Oliwer Kubus
Oliwer Kubus
Zyskaliście dzięki temu rozgłos medialny, ale sympatii kibiców nie zdobyliście.

- Zarzucano nam, że kupiliśmy medale. Tak jak mówiłem, nie o medale i nagrody nam chodziło. Dzięki temu sukcesowi zasłużyliśmy choćby na audiencję u pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Udowodniliśmy, że jesteśmy grupą, która potrafi zorganizować zawody i prowadzić drużynę. Oczywiście w wymiarze juniorskim, ale później była propozycja zgłoszenia warszawskiej drużyny do ligi na neutralnym torze. W jednym sezonie - 2013 - było tego bardzo blisko. Zebralibyśmy odpowiednie, skromne środki. Natomiast boję się, że niczego by to nie zmieniło. Że spotkalibyśmy się za rok, ale borykalibyśmy się z tymi samymi problemami.

Nawet gdybyście awansowali do pierwszej ligi, ten sukces mógłby przejść w Warszawie bez echa. Osiągnęlibyście go na zupełnie innym gruncie, nie przed warszawską publiką. Szliście takim tokiem rozumienia?

- Tak, nie tędy droga. Zdecydowaliśmy się na inicjatywy oddolne, na przykład na udział w głosowaniu w budżecie obywatelskim. Faktycznie poprzednio proponowana lokalizacja nie była najlepsza, ale była także jedną z nielicznych dostępnych w tamtym czasie. Ponadto dzięki temu zyskaliśmy kilka tysięcy głosów poparcia, a ówczesny burmistrz Ursynowa Piotr Guział wskazał alternatywną działkę. Niestety, przynajmniej z tego punktu widzenia, zmieniła się władza w dzielnicy. Nowa ma już zupełnie inny pogląd na tę sprawę. Nie dano nam nawet pokazać, jak dużo osób poparłoby tę inicjatywę. Projekt odrzucono przed głosowaniem. Zwyciężył argument o potencjalnie generowanym hałasie.

Wydaje się, że to teza oparta na stereotypach.

- Popatrzmy na to z innej perspektywy. Normy dźwiękowe w Polsce są kompletnie niedostosowane do rzeczywistości. Zwykła droga dwupasmowa przekracza dzienne normy, a nocne to już w ogóle. Wydaje mi się, że problemem polskiego żużla jest również brak długofalowego myślenia. Nad kłopotem związanym z hałasem i możliwymi coraz liczniejszymi protestami mieszkańców warto zastanowić się już teraz. Bo dziś żużlowi sprzeciwiają się nieliczni mieszkańcy Ursynowa, ale jutro w podobnej sytuacji może się znaleźć dowolne inne miasto. Na Golęcinie póki co poradzono sobie z tą sprawą, ale tor wyścigowy w Poznaniu już wywołuje protesty i jego wykorzystanie jest ograniczone. Nie twierdzę, że trzeba za wszelką cenę zmniejszać hałas, na przykład wprowadzając nowe tłumiki, ale wskazana byłaby debata, jakie zapisy zastosować w prawie, by za chwilę nie okazało się, że ktoś ma podkładkę, żeby stwierdzić, że dla niego żużel jest za głośny. Możemy ten problem chować pod kołderkę, argumentując, że mamy najlepszą ligę na świecie czy Grand Prix na Stadionie Narodowym z kompletem widzów. Są to powody do chwalenia się. Ale patrzmy na żużel z szerszej perspektywy, wybiegając kilka lat do przodu, żeby za chwilę się nie okazało, że obracamy się we własnym sosie i im mniej imprez organizujemy, tym lepiej, bo przez to ograniczamy wydatki. Odnoszę wrażenie, że w mojej firmie panuje inna filozofia - długoterminowa, perspektywiczna. Nie spija się śmietanki za jednorazowe sukcesy, tylko stara się dostrzegać potencjalne zagrożenia i wybiegać w dalszą przyszłość.

Ważne, żeby w żużlu patrzeć na problemy globalnie. Nie wyzywać się za pośrednictwem mediów, a spotykać i rozmawiać o rozwiązaniach. Uruchomiliśmy MDMP w innej formule. Różne głosy się pojawiają. Mam nadzieję, że po sezonie zostanie zorganizowana konferencja, sympozjum z udziałem trenerów, którzy w tych zawodach uczestniczą, i wtedy opracujemy systemowe rozwiązania oraz dokonamy oceny reformy: co było dobre, a co było złe. Tak by zasady pozostały niezmienne na kolejne kilka sezonów, z ewentualnością wdrażania drobnych poprawek.

Tu dotykamy sedna istotnego kłopotu, jakim jest nienaturalnie częsta zmiana przepisów. Jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. Reguły nie muszą być idealne, powinny być za to jasne i klarowne nawet dla kogoś, kto żużel ogląda od święta. - Gdy w zeszłym roku ruszyliśmy z Nice Cup, pojawiły się głosy, że warto stworzyć podział regionalny, by zmniejszyć koszty dojazdów. Już słyszymy opinie, jak zmodyfikować turnieje, i wszystkie propozycje bierzemy pod uwagę. Tylko że ja jeżdżę na każdą imprezę, rozmawiam z trenerami i zawodnikami. Bo z myślą o nich organizujemy te zawody. Umówmy się - nie są one dla kibiców; oglądają je najwięksi żużlowi fanatycy. W Opolu widzieliśmy kilka świetnych wyścigów.
Podczas kwietniowego Grand Prix Stadion Narodowy wypełnił się po brzegi. To jednak nie rozwiązuje problemów żużla w stolicy Podczas kwietniowego Grand Prix Stadion Narodowy wypełnił się po brzegi. To jednak nie rozwiązuje problemów żużla w stolicy
Szczerze zaskoczyłem się poziomem emocji. Nawet w parkingu nerwy udzielały się zawodnikom, tak że dwóch "kogutów" było trzeba rozdzielać. - Tym chłopakom się chce i widać, że im zależy. Nie gwiazdorzą, gdyż są dopiero melodią przyszłości. Chodzi o to, by mogli jeździć, poznawać nowe tory, a także, by wiedzieć, jak na nie dojechać.

Szkoła życia po prostu.

- No tak. Bo co to za żużlowiec, który jeździ na własnym torze i tylko wtedy, gdy co dwa tygodnie jest trening. Ma licencję, ale co z tego? Stworzyłem podsumowanie ostatniego 15-lecia szkolenia w polskim żużlu. Przeszło ono bez echa, lecz ci, którzy mieli przeczytać opracowanie, to je przeczytali. 33 procent zawodników kończy karierę po jednym roku lub dwóch latach startów. Następne 33 procent kończy jazdę po wieku juniorskim. Zostaje nam więc ostatnia grupa, która wchodzi w grono seniorów, ale okazuje się, że tylko co szósty żużlowiec z każdego rocznika jeździ dłużej niż dziewięć lat.

Ostatnio wypłynęła jednak grupa bardzo utalentowanych juniorów. Z rocznika ’98 mamy między innymi Maksyma Drabika, Krystiana Rempałę czy Bartosza Smektałę. Dobrze rokują też o rok młodsi Rafał Karczmarz czy Dominik Kubera.

- Pytanie, jak długo będą trwały ich kariery.

Tak, ale odnoszę wrażenie, że obserwujemy tendencję stawiania nie na ilość, a na jakość.

- Zdarzają się jednak kluby, które szkolą na potęgę, choć niewiele z tego wynika. Uważam, że wymagania do uzyskania licencji są zbyt nisko ustawione. Z wielu stron słyszy się, że wystarczy potrenować bardzo krótko, nawet 2-3 miesiące, by egzamin zdać. Adepci otrzymują więc uprawnienia, ale kluby nie chcą ich, z różnych przyczyn, puszczać w zawodach. Może należałoby zatem zmienić formułę egzaminu? Wiem, jaki pojawi się kontrargument - wówczas w ciągu roku zostanie przeprowadzony jeden egzamin i zda go maksymalnie 5-6 chłopaków.

I zabraknie zawodników do MDMP. Pytanie tylko, czy powinniśmy brnąć w masowość.

- A czy MDMP musi być obowiązkowe? Co roku przybywa od około 20 do 40 zawodników. W 2012 roku padł rekord, certyfikat uzyskało 46, ale dziś z tej grupy jeździ tylko 20. Ci, którzy dostaną się do tego środowiska, tak mocno trzymają miejsca, że młodzi po skończeniu wieku juniora nie potrafią się przebić. Za dużo zawodników odpada nam raptem po kilka latach startów. Może gdybyśmy mieli więcej torów i w konsekwencji więcej miejsc pracy, to żużlowcy startowaliby za mniejsze pieniądze i zahaczalibyśmy o nowe miasta i rynki.

W którą stronę iść? Szkolić masowo czy selekcjonować i dopuszczać do egzaminu tylko tych najlepszych?

- Iść w ilość, lecz nie za wszelką cenę. Wymagania powinny być zawieszone na takim poziomie, by trener nie musiał się później bać zgłaszać juniora do zawodów.

To też paradoks. Trener boi się puszczać do rywalizacji spod taśmy swego podopiecznego, by ten nie spowodował zagrożenia dla siebie i innych.

- Z jednej strony to rozsądne podejście, choć z drugiej rodzi się pytanie, czy taki zawodnik powinien zdać licencję. To są problemy systemowe, nad którymi powinniśmy się skupić, a nie nad tym, kto wygra puchar w MDMP. Bo doszliśmy do kolejnego paradoksu, że im mniej wystawi się zawodników w jednej ekipie, tym lepiej. A przecież słuszną ideą tych rozgrywek było, żeby startowało w nich jak najwięcej żużlowców. I zaraz się okaże, że kluby szkolą coraz mniej młodzieży. Ale czy zaproponowaliśmy jakieś nagrody za szkolenie? Uważam, że bardziej powinniśmy się skupić na nagradzaniu tych, którzy szkolą, niż karaniu tych, którzy tego nie robią. Organizujemy turnieje zaplecza kadry juniorów, a na niższym szczeblu zawody regionalne, tworząc swoistą piramidę. Ale podstawa tej piramidy wciąż nie jest dobrze zbudowana. W drodze selekcji przetrwają jedynie ci, którzy mogą liczyć na pomoc klubu czy rodziców.

Przede wszystkim rodziców. Dziś żeby zaistnieć w żużlu, trzeba mieć ich wsparcie: mentorskie i materialne. Niestety, żużel nie jest sportem dla biednych.

- Temat sprzętu i jego dostępności jest kolejnym, o którym pewnie moglibyśmy rozmawiać z godzinę. Ale nie ma też sensu roztaczać katastroficznych wizji...

Tylko dyskutujemy. Mam nadzieję, że z sensem.

- Właśnie merytorycznych dyskusji mi w żużlu brakuje. I tak dochodzimy do sedna po długiej rozmowie (śmiech).

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×