Grzegorz Drozd: Stars Wars

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Cowboys team

Wrogiem numer jeden Amerykanów zawsze była ta nacja, która akurat była najgroźniejszą ekipą na torze. Na przełomie lat 70/80 Anglicy, później pałeczkę przejęli Duńczycy. Amerykanie od początku najazdu do brytyjskiej ligi tworzyli paczkę kumpli. Byli daleko od swoich domów i to z pewnością pomagało im w trzymaniu się razem. Jedni ich uwielbiali, drudzy nienawidzili. Oczywiście więcej sprzymierzeńców mieli w kibicach, którzy uwielbiali ich styl jazdy, swobodny styl bycia i otwartość do fanów. To było coś nowego. Mniej lubili ich rywale, którzy byli zazdrośni o wszystko. Wyniki, popularność i powodzenie u dziewcząt. Do tego stopnia, że najbardziej nie lubili ich Anglicy, którzy byli mniej popularni w oczach własnych kibiców od przybyszów zza wielkiej wody.

Prym w tym konflikcie wiódł pojedynek dwóch największych asów tamtego okresu - Kenny'ego Cartera i Bruce'a Penhalla, zakończony sławetnym pojedynkiem podczas finału w Los Angeles w 1982 roku. Penhall odszedł ze speedwaya, a Carter z tego świata. Lee skończyły narkotyki, a Sigalosa kontuzje. Na placu boju zostali sami Duńczycy, a więc pośród nich szybko wykrystalizowała się gwiezdna wojna numer jeden. Oczywiście pomiędzy najlepszą dwójką: Hansem Nielsenem i Erikiem Gundersenem.

Ja tylko się zdenerwowałem

Po fatalnej czarnej serii Duńczyków, Amerykanom postawili się Szwedzi. Na początku lat 90-tych znana była niechęć do siebie dwóch zawodników, którzy z Hansem Nielsenem współtworzyli wielką trójkę światowych torów - Sama Ermolenki i Pera Jonssona. Rywalizowali ze sobą bardzo często i zawsze niezwykle twardo. Jeden przewracał drugiego. W 1992 roku walczyli o palmę pierwszeństwa. Hans Nielsen po przesiadce na Jawę, serii upadków i dokuczliwych kontuzji zszedł nieco na boczny plan. W środku sezonu doszło do pojedynku - a jakże - w lidze szwedzkiej obu panów. Ermolenko i jego Vastervik podejmowało legendarną Getingarnę ze swoją największą gwiazdą Perem Jonssonem. Mecz był na styku. W ostatnim wyścigu Ermol wsadził w płot Pera. Znany z powściągliwości w emocjach Jonsson tym razem nie wytrzymał. Dobiegł w parkingu do Kowboja. - Wyprowadził mnie z równowagi i w poczuciu bezradności chciałem go kopnąć. W ostatniej chwili wbiegł pomiędzy nas kierownik parku maszyn i... złamałem mu nogę - wspomina Jonsson. Szwedowi, który uchodził za głównego faworyta do tytułu mistrza świata groziła dyskwalifikacja z udziału w mistrzostwach świata. - Ja się tylko zdenerwowałem - tłumaczył naiwnie Per, który wymodlił łaskawość oficjeli, bo światowa i rodzima federacja zlitowały się i dopuściły go do półfinału światowego, który zresztą wygrał w fantastycznym stylu.

Karierę Jonssona przerwała kontuzja kręgosłupa i na placu boju przeciwko Amerykanom został niezłomny Hans Nielsen. Największym wrogiem Hansa był oczywiście najstarszy z amerykańskiej paczki, niemalże rówieśnik Hansa - Sam Ermolenko. Od lat 80-tych pomiędzy tą dwójką toczyła się wymiana "uprzejmości". Zresztą Ermolenko ogólnie nie lubił Duńczyków. Głównie za to, że notorycznie pokonywali Sama i jego kumpli w mistrzostwach świata. Po upadku Erika Gundersena w 1989 roku rywalizacja pomiędzy Ermolem, a Hansem nabrała jeszcze większego tempa. Kulminacją był finał w Pocking w 1993 roku i bezpośrednie starcie, w którym rozstrzygnął się los tytułu mistrza świata. Nielsen zdaniem sędziego przewrócił Sama i Ermol mógł świętować swój upragniony tytuł. W 1996 roku na własnym torze w Vojens paczka Kowbojów wykolegowała Hansa z czwartego tytułu mistrza świata. Wujek Sam do późnego wieczora wznosił toasty nie tyle za złoty sukces Billy'ego Hamilla, co za porażkę odwiecznego duńskiego wroga.

Powrót Jedi, czyli Skywalker i Yoda w jednym

Od tamtych zdarzeń pomiędzy gwiazdami żużla było dość spokojnie. Rickardsson - Crump - Hancock zawsze powtarzali, że darzą się ogromnym szacunkiem i tak w zasadzie było. Od czasu do czasu dochodziło do spięć pomiędzy Nickim Pedersenem, a Tomaszem Gollobem. Wspólny angaż do Stali Gorzów zmusił ich do paktu o nieagresji. W ostatnich kilku latach rządzą i dzielą Monster's Kids z Yodą Hancockiem, zaś największą łatką bad boya może poszczycić się Nicki Pedersen.

Duńczyk uchodzi za torowego zabijakę. Podobnie jak jego poprzednicy Fundin, czy Olsen wyrachowany w drodze na szczyt. Niestety dla Nickiego upłynęło już sporo czasu od momentu, gdy ostatni raz mógł podnieść ręce w geście triumfu w cyklu Grand Prix. Złośliwi twierdzą, że im Pedersen słabszy tym bardziej agresywny. Obrońcy mówią zaś, że Nicki jest zawsze winny, nawet, gdy w momencie kraksy siedzi w parkingu. Czarna owca od wielu lat. Zadarł już niemal ze wszystkimi. W światku żużlowym nie ma wielu przyjaciół, bo jak sam mówi nie szuka ich w tym środowisku. - Od najmłodszych lat Nicki był jak wyścigowy koń. Klapki na oczach. Nie zważał na nic i na nikogo. Liczyło się tylko jedno - zwyciężanie. W kółko powtarzał, że będzie kiedyś mistrzem świata - opowiadali mi kibice Newcastle Diamonds o początkach brytyjskiej kariery Nickiego.

Taki był od najmłodszych lat. Często uczestniczył w sporach z zawodnikami jeszcze za czasów młodzieżowych w lidze duńskiej. Swoje maniery wprowadził na żużlowe salony niemal od początku. W pamiętnym GP Challenge w Krsko w 2001 roku wywrócił Scotta Nichollsa. Rozwścieczony Scott biegł za Duńczykiem, by go w końcu dopaść. Na szczęście mechanicy zdążyli interweniować. Polscy kibice najbardziej pamiętają starcia Duńczyka z Rafałem Dobruckim w finale IMŚJ w Mseno w 1997 roku. Tam ostro było między mechanikami obu żużlowców i doszło do rękoczynów. Yoda i Skywalker w jednym, czyli Greg Hancock wymierzył mu w końcu sprawiedliwość.

Amerykanin uważany jest za zbiór wszelkich cnót. Miły, uczynny, zawsze uśmiechnięty i ponoć elegancki na torze. Gwiazda filmowa o firmowym uśmiechu. Niczym jego idol, mentor i guru - Bruce Penhall, który po zakończeniu kariery żużlowca został gwiazdą telewizyjnego serialu Chips. Mimo idealnej reputacji Greg Hancock jednak nie zawsze był świętoszkiem. Jemu też puszczają nerwy. W derbach Midlandu w 1991 roku na Monmore Green potrącony przez ziomka Sama Ermolenkę nie podał mu ręki, a publiczność częstował soczystymi fuckami. Osiem lat później w szwedzkim Linkoeping w kontrowersyjnych okolicznościach sędzia wykluczył Grina za przekroczenie dwóch minut. Amerykanina zagotowało. Zjeżdżając do parkingu zeskoczył z motocykla i dopadł dyrektora cyklu Ole Olsena. Szarpnął Duńczyka za ramię i zaciągnął krzycząc do budki telefonicznej, aby wpłynął na zmianę decyzji sędziego. Wytrawne oko zauważy, że Hancock podobnie jak Bruce Penhall na torze nie przebiera w środkach. Bez pardonu zajeżdża tor jazdy, pikuje w łuku, nie gardzi od używania łokci i innych torowych forteli. Jednak firmowe uśmiechy, okrągłe słówka podobnie jak w przypadku jego poprzedników potrafią zdziałać cuda i środowisko żużlowe potrafi wybaczyć mu spóźnienia na mecze, czy kalkulacje startów w przypadku kontuzji. Chłodnym i zamkniętym w sobie Duńczykom, czy Szwedom dostaje się bezlitośnie.

Jak dalej potoczą się żużlowe stars wars? Czy następny odcinek walki Anglosasów ze Skandynawami będziemy mogli nazwać "Imperium kontratakuje"?

Grzegorz Drozd

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×