To był najlepszy wyjazd w moim życiu! - rozmowa z Jakubem Jamrogiem, triumfatorem IM Argentyny

Ostatnia edycja Indywidualnych Mistrzostw Argentyny zakończyła się zwycięstwem reprezentanta Polski - Jakuba Jamroga. Żużlowiec opowiedział o dwumiesięcznym pobycie w Ameryce Południowej.

Mateusz Kędzierski
Mateusz Kędzierski

Mateusz Kędzierski: Gratuluję zwycięstwa w Indywidualnych Mistrzostwach Argentyny. Co zyskałeś na udziale w tej imprezie?

Jakub Jamróg: Przede wszystkim przeżyłem fantastyczną przygodę. Jesteśmy w trakcie okresu zimowego i jest to dla nas bardziej czas prywatny. W Argentynie objeździłem kilka turniejów i w każdym z nich startowałem siedem razy, więc tej jazdy było masę. Zyskałem sportowo, bo w sezonie brakowało mi jazdy. Super, że mogłem sobie przedłużyć sezon lub rozpocząć go wcześniej. Do tego doszły korzyści finansowe, więc czego chcieć więcej?

Wygrałeś argentyński cykl, choć nie było łatwo. Na początku przytrafiały ci się defekty i pechowe upadki.

- W pierwszym turnieju w ogóle nie mogłem ogarnąć motocykla. Z Polski zabrałem tylko kilka części, a na miejscu dostałem ramę. W parkingu wszystko wyglądało ładnie, ale np. niektóre koła nie były wyważone i wycentrowane. W pierwszych swoich biegach słabo wychodziłem spod taśmy. Często były sytuacje, gdzie jakiś zawodnik wystrzelił zbyt wcześnie, a z kolei inny czołgał się na starcie. Sędzia nie był zbyt skrupulatny i na to przyzwalał. Przydarzył mi się też upadek, bo jeden z przeciwników z wrażenia nie ogarnął motocykla i "wyrzucił" go pod moje koła. W drugim turnieju nie odpuszczałem i w jednym z biegów powiózł mnie Oleg (Biesczastnow). Ponadto organizatorzy nie mieli maszyn do przygotowywania toru. Równanie toru było rzadko przeprowadzane. Połowa nawierzchni była twarda, a po szerokiej trzeba było mocno trzymać motor, bo było mnóstwo usypanego materiału. Raz wjechałem szeroko na zewnętrzną i pojechałem prosto w bandę. Miałem dużo pecha, bo później zatarł mi się też silnik. Moją trudnością nie była jazda i wygrywanie z zawodnikami, tylko trudnością był pech. Straciłem mnóstwo punktów, ale na szczęście wszystkie je odrobiłem i z tego się cieszę.
Kto na miejscu pomagał ci w parku maszyn i dbał o sprzęt? Jakie części musiałeś zabrać ze sobą z Polski?

- Zabrałem silnik, gaźnik, sprzęgło i ubiór. Wziąłem też parę drobnych części - niektóre na sprzedaż, a inne na zapas do silnika. Część z nich się przydała, bo jak wspomniałem, silnik się rozwalił. Poleciałem tam sam i sam też przygotowywałem sobie motocykl. Nie było to problemem, bo miałem na to tydzień czasu. W parkingu było wielu chłopaków, których żużel cieszy i czasami bywało tak, że naraz miałem trzech mechaników, a raczej pomocników. Zajmowali się tankowaniem motocykla i jego pchaniem. Oni nie znali się na sprzęcie, więc bałem się dać im klucz do ręki, żeby mi coś wymienili. Może nie jest to trudne zadanie, ale bardzo odpowiedzialne. Ogólnie nie narzekałem na brak pomocy.

Czy zmagałeś się tam z barierą językową, czy może bez większych problemów porozumiewałeś się z ludźmi na miejscu?

- Po angielsku nie mówię rewelacyjnie, ale potrafię się dogadać. Generalnie z tymi osobami, z którymi miałem kontakt, rozmawiałem po angielsku i tylko czasami trzeba było gestykulować. Jeśli chodzi o bardziej skomplikowane rzeczy, takie jak np. wymiana pieniędzy w banku, to pomagali mi w tym moi przyjaciele. Po pewnym czasie nauczyłem się paru zwrotów po hiszpańsku. Bariery językowej nie było.
Jakub Jamróg prawie dwa miesiące spędził w Argentynie Jakub Jamróg prawie dwa miesiące spędził w Argentynie
Wspomniałeś o kosmetyce toru, która odbywała się stosunkowo rzadko. Jak ocenisz ogólną organizację tych mistrzostw?

- Jak na wyluzowaną mentalność Argentyńczyków, organizacja była bardzo dobra. Syn szefa federacji został przeszkolony pod kątem kierownika zawodów przez samego Armando Castagnę. Pokazał mi swoją licencję FIM, którą musiał mieć chociażby podczas Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów, które rozegrano w Argentynie. Gdy między biegami działo się coś niedobrego, to przerwy w zawodach i tak nie były zbyt długie. A problemy z równaniem toru były spowodowane brakiem sprzętu. Tor w Bahia Blanca należy do prywatnego właściciela, który pasjonuje się bardziej wyścigami samochodowymi - tam jest to bardziej popularne jeśli chodzi o ilość zawodników i liczbę fanów na trybunach. Federacja motocyklowa w Argentynie wynajmuje ten stadion pod żużel i nie ma tam swojego sprzętu do kosmetyki. Są tam dwie rewelacyjne równiarki, ale równanie toru z użyciem tego sprzętu zajmuje mnóstwo czasu. Taka kosmetyka odbywa się tylko raz w trakcie zawodów. Tu jest pewien problem, aczkolwiek organizacja była w porządku.

Czy kibice chętnie przychodzili na zawody żużlowe?

- Rywalizowaliśmy trochę z wyścigami samochodowymi, bo na nie chodziło masę ludzi. Startowali w nich miejscowi zawodnicy, stąd wielu kibiców przychodziło ich dopingować. Być może fani nie mieli wystarczająco dużo pieniędzy, żeby pozwolić sobie później na obejrzenie zawodów żużlowych. Jeśli chodzi o frekwencję, to nigdy nie było tragedii. Najwięcej ludzi zasiadło na trybunach na pierwszym i ostatnim turnieju. Powiem szczerzę, że średnio ludzi było tyle, co na meczu pierwszej ligi w Polsce. Zainteresowanie żużlem w innych miastach też było spore. Myślę, że poniżej 2,5 tys. osób nigdy nie było. Ten poziom był utrzymany i ludzie naprawdę żyli tymi zawodami.

Możesz przybliżyć jak to się stało, że wyjechałeś do Argentyny?

- Pomysł na wyjazd pojawił się w 2012 roku. Tam na miejscu jest pewien Polak, obecnie mój przyjaciel, który bardzo dobrze zna się z Argentyńczykami i świetnie mówi po hiszpańsku. W 2012 roku zaproponował mi przyjazd, ale wtedy się nie zdecydowałem, bo w Ekstralidze różnie takie rzeczy są odbierane. Bałem się, że klub nie będzie wyrozumiały i przekreśli mnie przed nowym sezonem. Polska mentalność jest dziwna i miałem tego świadomość. W tym roku znów dostałem zaproszenie. Zawodnicy z Argentyny wypisują do nas, bo nas znają. Ciągną nas do siebie, bo chcą popularyzacji tego sportu w swoim kraju. Ich to cieszy, że przyjedziemy i będziemy z nimi rywalizować. Nie boją się nas i nie traktują jako konkurencji. Cieszą się, że mogą się czegoś nauczyć. Gdy skontaktowali się ze mną po raz pierwszy, rozpoczęły się długie wymiany telefonów i maili z federacją polską. Przewodniczący Głównej Komisji Sportu Żużlowego - Piotr Szymański był w Argentynie i miał o niej nienajlepsze zdanie. Było to spowodowane tym, że polscy zawodnicy, którzy tam wcześniej startowali, strasznie się skarżyli i mieli roszczenia co do wypłacalności. Kiedyś były problemy, ale ja trafiłem na dobry okres i mam wszystko zapłacone. Piotr Szymański początkowo powiedział, że nie będzie zgody na mój wyjazd, bo nie chce później wysłuchiwać żali, że ktoś nie zapłacił. Za mną stanęła pani Joanna Skrzydlewska, za co bardzo jej dziękuję. Pomogła mi, przekonała pana przewodniczącego i uzyskałem zgodę startu.

Jak długo tam byłeś? Rozumiem, że połączyłeś udział w mistrzostwach z wakacjami?

- Wyleciałem do Argentyny 19 grudnia, wróciłem 18 lutego, więc spędziłem tam prawie dwa miesiące. Wakacjami były dla mnie wyjścia na basen, spotkania ze znajomymi. Podróżowałem tylko do tych miast, gdzie odbywały się zawody. Najdalej jechaliśmy 400 kilometrów. Argentyna jest olbrzymim państwem i niestety te najpiękniejsze miejsca nie były blisko Bahia Blanca, były oddalone o ponad 1000 kilometrów. Nie pojechałem tam, bo szkoda mi było pieniędzy i wolałbym odwiedzić te miejsca w przyszłości. Chciałbym znów przylecieć do Argentyny wraz ze swoją narzeczoną i wspólnie z nią zobaczyć te miejsca.

Czy jesteś zaskoczony wygraną Jakuba Jamroga w IM Argentyny?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×