Niespełniona nadzieja polskiego żużla - wspomnienie Roberta Dadosa

W tym roku minęło dziesięć lat od samobójczej śmierci Roberta Dadosa. Wychowanek klubu z Lublina wciąż jest obecny w pamięci kibiców czarnego sportu.

Łukasz Witczyk
Łukasz Witczyk
Robert Dados na świat przyszedł 15 lutego 1977 roku. Już od najmłodszych lat ciągnęło go do motocykli. W wieku 15 lat trafił do szkółki żużlowej Motoru Lublin. Tak jak w wielu przypadkach, Dados miłość do czarnego sportu zawdzięczać może swojemu ojcu, który był wiernym kibicem lubelskich Koziołków. "DaDi" wykazywał się smykałką do uprawiania żużla i szybko robił postępy. Już po roku treningów zdał egzamin na licencję "Ż", a w swoich debiutanckich zawodach zdobył 6 punktów i potwierdził, że drzemie w nim duży potencjał.
Dados od najmłodszych lat chciał być wielkim sportowcem i nie zamierzał zadowalać się przeciętnymi wynikami. Tak jak wielu początkujących żużlowców "DaDi" chciał zostać mistrzem świata. Był on jednym z niewielu szczęśliwców, którzy to marzenie zrealizowali. W 1998 roku w Pile Dados zdobył złoty medal Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Wychowanek lubelskiego klubu upragniony tytuł zapewnił sobie dzięki zwycięstwu w biegu dodatkowym, w którym pokonał Krzysztofa Jabłońskiego. Drzwi do wielkiej kariery stały otworem przed startującym w charakterystycznym białym kombinezonie żużlowcem.

Zgodnie z obowiązującym wówczas regulaminem najlepszy junior świata w kolejnym sezonie był stałym uczestnikiem cyklu Grand Prix. W 1999 roku "DaDi" elity nie zawojował, lecz po nieudanym debiucie w zmaganiach o medale Indywidualnych Mistrzostw Świata zawsze powtarzał, że chce wrócić do cyklu. W swoim jedynym pełnym sezonie w elicie "Dadi" zajął 21. miejsce.

Dados był już wówczas zawodnikiem GKM-u Grudziądz. W zachowaniu młodego chłopaka było coraz więcej nonszalancji i nieodpowiedzialności. 2 maja 2000 roku to data, która była przełomowym momentem w karierze "DaDiego". Na ulicy Hallera w Grudziądzu, nieopodal stadionu żużlowego, miał on groźny wypadek. Kiedy jechał swoim ścigaczem wjechał w Poloneza, który wymusił pierwszeństwo. W wyniku wypadku odniósł on wiele obrażeń: uszkodzenie głowy, obrażenia wewnętrzne, złamany nadgarstek, żebra i obojczyk.

"Dadi" po raz pierwszy walczył o życie w szpitalu i tę walkę wygrał. Urazy, jakich nabawił się podczas wypadku wykluczyły go ze startów na wiele tygodni, a lekarze nie dawali mu nawet najmniejszych szans na to, że jeszcze kiedykolwiek będzie rywalizował na żużlowym torze. Były mistrz świata był jednak upartym człowiekiem, który zawsze realizował swoje cele. Na tor Dados powrócił już po 66 dniach od koszmarnego wypadku. Był wtedy już całkiem innym człowiekiem...
Tablica upamiętniająca Roberta Dadosa Tablica upamiętniająca Roberta Dadosa
W 2001 roku Dados przeniósł się do Wrocławia. Tam miał odbudować swoją formę i wrócić do czołówki. Włodarze ówczesnego Atlasa Wrocław stworzyli mu idealne warunki do tego, a Andrzej Rusko traktował go niczym syna. - To taki nieoszlifowany brylant. Z dużymi możliwościami, ale bardzo trudny do prowadzenia. Indywidualista lubiący chodzić własnymi drogami. Na torze twardy, ambitny, nieustępliwy, gotowy na wszystko byle osiągnąć sukces. Jako człowiek był pogodny, wesoły i koleżeński. Otwarty na otoczenie i świat. Z drugiej strony trochę roztrzepany, na luzie podchodzący do wielu spraw, lekkoduch, któremu nie zaszkodzi delikatny nadzór. Tak jak ze wszystkimi swoimi zawodnikami, z Robertem również bardzo się zżyłem. To był w gruncie rzeczy dobry chłopak, tylko że w którymś momencie życia się pogubił. I zapłacił za to najwyższą cenę... - wspominał były prezes wrocławskiego klubu na łamach książki Macieja Maja. Psychika miała duży wpływ na zachowanie żużlowca. Depresja w jaką popadł nie pozwalała w pełni skupić się na uprawianiu czarnego sportu. "Dadi" balansował na granicy życia i śmierci. Dwukrotnie próbował popełnić samobójstwo, ale na czas przybyli mechanik i żona. W 2003 roku Dados po raz kolejny w karierze wystartował w cyklu Grand Prix Danii. Nie ukrywał radości ze startu w Kopenhadze, a obserwatorzy zawodów zwrócili uwagę na jego dziwne zachowanie. Dados miał coraz większe problemy osobiste, które były coraz bardziej widoczne, a sam żużlowiec zupełnie sobie z nimi nie radził.

W 2004 roku Dados miał ścigać się w barwach klubu z Lublina. Brał udział w przedsezonowym zgrupowaniu w Lonigo. Wówczas jeszcze bardziej widać było, że zmaga się z problemami. Kiedy wydawało się, że wszystko wraca do normy, "DaDi" zaskoczył wszystkich. 23 marca po raz trzeci targnął się na swoje życie. Tym razem nie zdołał oszukać śmierci. 7 dni później Dados zmarł, a środowisko żużlowe pogrążyło się w żałobie.

Cześć Jego Pamięci!

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×