Walka działaczy trudniejsza, niż zawodników na torze - rozmowa z Jarosławem Dymkiem, menedżerem Włókniarza

Mateusz Makuch
Mateusz Makuch

Zacząłeś od tego, że sądziłeś, że stracisz pracę w połowie sezonu, a zwolniono Piotra Żytę. To już kolejna taka sytuacja we Włókniarzu, bo w ostatnich latach trenerzy tracili pracę w trakcie rozgrywek.

- Ale to już nie moja wola i nie moje decyzje. Jestem osobą elastyczną i myślę, że z każdą osobą potrafię się dogadać. Pod nikim nie kopię dołów. Staram się dostosować do współpracy z każdym. A chyba dlatego tak jest, że naprawdę cholernie mi zależy na Włókniarzu. Jest to odczuwalne w moim domu. Często kierowane są do mnie pretensje, że tylko Włókniarz i Włókniarz. To jest taka moja pierwsza miłość. Chodzę na Włókniarz od dziecka. Aż tak starym człowiekiem jeszcze nie jestem, ale dorosłe życie zacząłem tutaj, w klubie. Cholernie, cholernie i jeszcze raz cholernie mi zależy na Włókniarzu i to się nigdy nie zmieni. Chciałbym robić wszystko dla dobra klubu. Na pewno moja praca jest różnie oceniana, ale na to nie można do końca zwracać uwagi, tylko należy robić swoje. Z krytyką i pochwałami trzeba się liczyć, tylko tak na dobrą sprawę, ci którzy przedstawiają swoje uwagi nie do końca wiedzą, jak wszystko wygląda od środka.

To taki kamyczek do twojego ogródka. Może lepiej odnalazłbyś się w roli dyrektora sportowego odpowiedzialnego za wybór zawodników i konstrukcję kontraktów, a nie menedżera prowadzącego zespół podczas meczu?

- Co do szukania zawodników to już staram się to robić. Inaczej się prowadzi drużynę, gdy wszystko kręci się swoim prawidłowym tokiem. Podstawą do prowadzenia zespołu w sposób logiczny, spokojny i opanowany jest to, aby wszystko było poukładane od A do Z. Organizacyjnie, finansowo. Wtedy jest zdecydowanie łatwiej.

No tak, bo pewnie trudno jest wykonać telefon do zawodnika i powiedzieć mu: słuchaj, w najbliższym meczu nie jedziesz, bo nie mamy dla ciebie pieniędzy. Tak jak przed meczem w Tarnowie.

- Oj tak… Ten sezon był zdecydowanie najcięższy, jeśli chodzi o moją działalność w klubie. Jednocześnie jednak też jakąś lekcję z tego wyciągnąłem i na pewno będzie to w moim przypadku procentowało.

W Tarnowie pojechaliście składem właściwie młodzieżowym. Nie wypadliście najgorzej, bo niektórzy ligowi potentaci w pełnych zestawieniach również mieli ogromne problemy. Miało być to jedno odpuszczone spotkanie, ale nie układało się później dalej. Racja, był mecz z Unibaksem Toruń, jednak przegrany mimo pełnego składu. Potem Gorzów i Grigorij Łaguta odmawia startu tuż przed meczem. A warto przypomnieć, że było to spotkanie dla was do wygrania, bowiem przegraliście dziesięcioma punktami, a "Grisza" przyzwyczaił do dwucyfrowych rezultatów.

- No właśnie. I tu znowu można nawiązać do prowadzenia drużyny, gdy na te przysłowiowe pięć minut przed meczem dowiadujesz się, że lidera musi zastąpić rezerwowy. Przed tym spotkaniem nie mogliśmy skupić się na tym, na czym należało, tylko rozmawialiśmy z zawodnikiem i namawialiśmy go do startu. Przewidzieliśmy jednak poniekąd sytuację, dlatego do Gorzowa pojechaliśmy z dwoma zawodnikami oczekującymi, bo tak na dobrą sprawę nie do końca było wiadome, co się wydarzy. Woleliśmy być zabezpieczeni. Ciężko skupić się na konkretnej robocie, kiedy trzeba dogrywać kwestię startu. Nie chcę mówić o szczegółach, bo to jest smutne. To były naprawdę ciężkie chwile. Chyba nawet inaczej ci się ze mną rozmawia, niż zwykle. Inaczej mi się rozmawiało po poprzednim sezonie, czy wcześniej, gdy to się fajnie kręciło. Na twarzy sam malował się uśmiech. Teraz trudno opowiadać o pewnych rzeczach.

Nietrudno jednak uciec od tematu "Griszy"…

- Szkoda, że to się tak wszystko potoczyło. Ja "Griszę" prywatnie bardzo lubię. Jego brak w kadrze był bardzo widoczny. To jest zawodnik bardzo u nas uwielbiany. Chociaż teraz to już nie wiem, czy w dalszym ciągu jest. Jest to jednak na pewno żużlowiec potrafiący zrobić na torze wszystko, co udowodnił podczas finałowej rundy SEC. Znowu deflektor opierał o "dmuchańce". Miło się na to patrzyło. Jego jazda cieszy oko. Myślę, że gdyby "Grisza" jeździł w każdym meczu to też nasza sytuacja byłaby zupełnie inna.

Z jednej strony zawodnik ma swoje racje, z drugiej klub swoje. W kuluarach mówiło się o poważnych inwestorach zainteresowanych wsparciem Włókniarza, ale przez aferę z udziałem "Griszy" oni się wycofali. Z podpisanych zobowiązań należy się jednak wywiązywać. Jak jego brak odbierała drużyna?

- Zespół nie był szczęśliwy. Trzeba było jednak zakasać rękawy i radzić sobie bez "Griszy".
Jarosław Dymek przyznał, że Włókniarzowi brakowało wsparcia Grigorija Łaguty Jarosław Dymek przyznał, że Włókniarzowi brakowało wsparcia Grigorija Łaguty
Wspomniałeś o SEC-u. Może teraz prosto. Dlaczego tor na meczach ligowych nie był taki jak podczas tych zawodów? Aczkolwiek tutaj dodam, że według mnie to jeszcze nie był ten owal, bo brakowało ścieżki przy krawężniku.

- Ale był on przypominający ten tor z najlepszych czasów. Obiecałem chłopakom z One Sport, że zrobimy ściganie i tak było. Przekazałem wskazówki toromistrzowi, zastosował je i byliśmy świadkami ciekawych zawodów.

Stowarzyszenie CKM Włókniarz zamierza zgłosić drużynę do II ligi.

- I Włókniarz dalej będzie w moim sercu.

I dalej będziemy cię widzieć w roli menedżera?

- O to już jest nie do mnie pytanie.

Co sądzisz o rozpoczęciu startów w II lidze przez Stowarzyszenie z czystym kontem?

- Różnie można do tego podchodzić. Nie byłoby ci na pewno miło, gdybyś coś zarobił, a potem by ktoś zamknął firmę i nic ci nie dał. Z zawodnikami chcieliśmy to wszystko naprostować, aby to miało ręce i nogi.

Peter Kildemand to kolejny zawodnik, który pokazał, iż można się wybić we Włókniarzu.

- Okazał się rewelacją ligi. Na ten transfer patrzono trochę z przymrużeniem oka. Że będzie to solidna druga linia, pierwszy sezon w Ekstralidze. A tymczasem zaliczył tylko kilka słabszych spotkań. Można powiedzieć, że był liderem naszego zespołu. Dodatkowo prywatnie to jest z*******y facet. Z takimi zawodnikami jak Kildemand to jest przyjemność pracować. Wymiana telefonów, smsów, czy e-maili z nim następuje w sposób miły i szybki. Super się z nim współpracowało. Mieć zespół złożony z zawodników charakterologicznie podobnych do niego - bajka.

Włókniarz chyba właśnie potrzebuje takich zawodników.

- Pod tym kątem szukałem nazwisk na przyszły sezon. Chodziło mi o zawodników, którzy nie mają worka medali w piwnicy, tylko worek ziemniaków. O takich, którzy chcą coś osiągnąć i w pewnych etapach swojej kariery byli niedoceniani, niekiedy mimo młodego wieku. Chciałem stworzyć taki zespół podobny do tego z 2011 roku. Wówczas było kilku zawodników starszych, a teraz myślałem o młodych. Żużel w Częstochowie kojarzył się z emocjami, z walką. Chciałem, by zawodnicy utożsamiali się z kibicami. Żeby znowu w sobotę można było wyjść na kręgle, "powydurniać" się przed meczem i bez zbędnej presji do niego podchodzić.

W ostatnich latach koncepcje składów z gwiazdami we Włókniarzu nie zdawały egzaminu. Wiadomo, ktoś, kto je wcielał w życie miał dobre intencje, ale zawsze czegoś brakowało. Natomiast wówczas, gdy budowano nieobliczalny zespół, była walka, emocje i piękne mecze.

- Dlatego robiąc sobie notatki i obmyślając skład zależało mi na tym, aby drużyna była wyrównana, waleczna, by kontrakty nie były wywindowane. Żeby wrócił żużel przez duże Ż w Częstochowie i by ludzie się tym żużlem bawili. Gwiazdy nie zawsze gwarantują sukces. Spójrz na Leszno. Co prawda jest tam Dzik (Nicki Pedersen - dop. red.), ale nie tylko on ciągnął wynik tego zespołu. Poza tym miejscowy Damian Baliński, ikona tego klubu. Miejscowi Pawliccy, którzy są młodymi chłopakami. Grzesiek Zengota, który miał świetny sezon. A też w klubach, w których jeździł nie zawsze był doceniany. Ma on jednak papiery na jazdę. Ponadto to niesamowity pracuś.

A we Włókniarzu był doceniany?

- Myślę, że tak. Grzesiek miał u nas zapewnioną solidną opiekę. Fajny chłopak, prywatnie super gościu. Z nim współpracę również wspominam bardzo miło. To jest zawodnik, którego bym trochę porównał do Sebastiana Ułamka. Pracowitością może służyć za przykład. Dużo trenuje, jeździ, cały czas pracuje, by wyeliminować błędy.

Już w tym sezonie pokazał wielki żużel, gdy był bliski wywalczenia tytułu IMP.

- Szkoda mi go było strasznie!

A to tak subiektywnie - nie tylko tobie, bo mnie również.

- "Zengi" naprawdę potrafi się ścigać. Udowodnił to w tym roku. Jeździł bardzo dobrze. Wracając do Leszna. Kapitalny sezon Tobiasza Musielaka. Na niego na torze fajnie jest popatrzeć. Jest on wysokim zawodnikiem, ale na torze fajna sylwetka, dodatkowo agresja w jeździe. Jest to chłopak zadziorny i waleczny. Złożono zatem zespół głównie z wychowanków, o sile stanowili młodzi wsparci doświadczeniem Nickiego i Kennetha Bjerre. I jest srebrny medal, traktowany w Lesznie jako wielki sukces i nie może być inaczej. Można więc osiągnąć coś nie mając w składzie zawodników z topu. Chciałbym, aby takie czasy nastąpiły w Częstochowie. Uważam, że może być dobrze, bo w Stowarzyszeniu Michał Świącik inwestuje w szkółkę i otacza się odpowiednimi ludźmi. Jednym z nich jest Borys Miturski. Jest to właściwa osoba na właściwym miejscu. Praca wykonywana przez Stowarzyszenie na pewno przyniesie efekty. Wierzę, że doczekamy się młodych, zdolnych chłopaków, którzy podobnie jak w Lesznie będą stanowili o sile drużyny ekstraligowej. Wesprzeć ich takimi żużlowcami właśnie jak Peter Kildemand i według mnie taki zespół byłoby stać na naprawdę dużo.

Już można powiedzieć, że pierwsze efekty widać po takich zawodnikach jak Oskar Polis.

- Bardzo mu pomogła jazda w pierwszej lidze w roli gościa. Nabrał pewności i okrzepł.

Moim zdaniem także Rafał Malczewski ma za sobą całkiem niezły sezon.

- Tak, zgadzam się z tym.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×