Widziane z Rusi Czerwonej - seria nowa (5)
Każdy, kto trochę pożył na tym naszym psotnym padole, wie, iż sztuka odchodzenia nie jest wcale mniej ważna od sztuki przychodzenia.
Sztuka wchodzenia wydaje się więc być dziedziną dość skomplikowaną - ale czy ze sztuką odchodzenia nie bywa podobnie? U żużlowców na przykład: czy pierwszy od lat brak dwucyfrówki w meczu jest zwiastunem zmierzchu wielkości czy przypadkiem? Czy utrata pozycji lidera drużyny zapowiada nieodwracalny proces obniżania notowań, czy też może wystarczy mocniej potrenować, uważniej wsłuchać się w podpowiedzi mechanika i trenera, szczodrzej sypnąć groszem na części? Czy porażki z juniorami to wypadek przy pracy czy niestety trwała tendencja?
Na takie pytania zazwyczaj nie ma prostych odpowiedzi. Andrzeja Huszczę niejeden i nieraz wysyłał na emeryturze, a on, bestia, w trzeciej dekadzie startów zdołał jeszcze wspiąć się na podium Złotego Kasku - Romana Jankowskiego sam w 1990 r. widziałem w roli trwale niezdolnego do wielkich wyników weterana, a on jeszcze pozbierał parę medali mistrzostw Polski (jeśli pamięć nie zawodzi, tylko indywidualnie oraz w parach - pół tuzina). Co teraz dzieje się z Tomaszem Gollobem - z oddalenia swego nie ocenię, nie rozstrzygnę, choć nie potrafię ukryć, iż coraz bardziej czuję się zażenowany jego występami.
Z Gollobem młodszym mam w ogóle problem: jak oceniać to, co uczynił w sporcie żużlowym? Bezsprzecznie jawi się najbardziej utytułowanym Polakiem wszech czasów, zawodnikiem, który w okresie swej kariery zdominował krajowe rozgrywki, a i w międzynarodowych miewał wiele do powiedzenia. Zatem: wielki szacunek. Jest jednak Gollob także żużlowcem, który zrobił jakże wiele złego dla dyscypliny, której - chcąc nie chcąc - stał się twarzą. Mam na myśli początek kariery (te rejterady z IMEJ - bo on za rok, za dwa zostanie mistrzem świata, więc po co miałby się ścigać z równolatkami; te rezygnacje z reprezentacji - osławiony list z tekstem o kawałku ścierwa na kiju; a i te wyjątkowo aroganckie wypowiedzi jego ojca, które szły wszak na konto syna) i mam na myśli rozkwit kariery, kiedy trudno było nawet uwielbiającym go dziennikarzom wyciągnąć odeń ludzkie słowo, kiedy jedyne, czym raczył bliźnich, były pycha i nadąsanie, i kiedy gniewał się na cały świat, doprowadzając od wykluczenia go z towarzyskiego grona żużlowców światowej czołówki. Przecież nawet wtedy, gdy wygrywał ważny plebiscyt "Przeglądu Sportowego" na sportowca roku, nie umiał wypracować sobie zachęcającego wizerunku: burczał pod nosem, dukał, gadał półsłówkami; naburmuszony i nieskory do uśmiechu. A był to czas, gdy czarnemu sportowi wyjątkowo pilnie potrzebny był pozytywny PR; Tomasz Gollob jako symbol żużla zmarnował tę okazję - wręcz po mistrzowsku.
Dochodzą do tego liczne, negatywnie świadczące o jego klasie, epizody, w rodzaju tego, gdy w ostatniej chwili opuścił testimonial powszechnie szanownego kolegi i rywala, wybierając lepiej płatną konkurencyjną imprezę, albo jak to odmawiał występu w finałach Złotego Kasku mówiąc prostacko, iż tych trofeów już ma dość, więc pozwala innym o nie powalczyć, względnie jak chorował w dniu finału IMP, a zdrowiał już nazajutrz, bo czekał go dobrze płatny mecz w Szwecji...
No a teraz mamy - co mamy. Osobiście nie przepadam za plemiennymi zachowaniami, i nie widzę większego problemu w przechodzeniu zawodnika z klubu do klubu (choć wciąż wysoko cenię przywiązanie do macierzystych barw), więc dla mnie pojawienie się kogoś z Torunia w impresariacie z Bydgoszczy (czy kogoś z Tarnowa w impresariacie z Rzeszowa) nie jest horrendum niewybaczalnym, to jednak dziwi mnie, że ktoś, kto przez lata deklamował o miłości do Polonii oraz Bydgoszczy, idzie na stare lata zarabiać właśnie w tym wrażym Toruniu - i to idzie, choć niemała grupa fanów Apatora jest jego akcesowi jednoznacznie niechętna. No, ale poszedł; i co? No właśnie to, co jest: że na razie, w sezonie będącym w rozkwicie, wielki mistrz bywa najsłabszym ogniwem Unibaksu. Trzy punkty w meczu to wynik satysfakcjonujący początkującego, ale dla multimedalisty to wynik dyskwalifikujący.
Nie twierdzę, że "Gollob się skończył"; boję się natomiast, iż sztuka odchodzenia jest mu obca. Że może przydarzyć mu się nieprzyjemność polegająca na fałszywej ocenie stanu istniejącego. Że z pozycji wirtuoza, któremu czasem - co nieuniknione - coś może nie wyjść, stoczy się na pozycję rentiera, wbrew logice i faktom rozpaczliwie trzymającego się żużla. Zgoda, on wie, w imię czego to robi: nawet dla bardzo zamożnego człowieka ten milion czy dwa miliony (a słyszałem i o wyższych kwotach) rocznie to wystarczająca pokusa, by narażać się na gwizdy dezaprobaty i wąchać spaliny z rur chłopaków, za nic mających tytuły i zdobycze. Aliści...
Nie przesądzam, że Gollob znalazł się na równi pochyłej - obawiam się jednak, że i tak nie do końca wzorcową karierę może sobie popsuć szpetnym finałem. Bo, zaiste, nader często nie jest ważne, jak się zaczyna, albowiem najważniejszy, zapadający w pamięć i ważący w sposób decydujący na ocenie tzw. całokształtu, pozostaje styl kończenia. A on... Cóż, rys na pomniku, jaki sobie budował wynikami (nie zachowaniem, żeby nie było wątpliwości, a też nie manierami), przybywa, rzec można nawet, iż uparł się, aby ich nadokładać, ile tylko zmieści. Nie żal? Toć w sporcie niewiele jest rzeczy równie żenujących jak starzejący się mistrzowie, obijani bez pardonu, z uporem nastawiający paszcze na kolejne ciosy... To coś, jak zwiędły adonis z zaczeskami a la Łukaszenka, któremu wciąż się wydaje, że idąc na dyskotekę wyjdzie z niej nie tylko z zadyszką i migotaniem przedsionków, ale i młodą panną.
Nie przekreślam Golloba - jak nie przekreślam Śwista, zamiast walczyć o medale z krajową czołówką, walczącego o punkty ze ścigantami trzeciej - nieraz - świeżości heroicznie w najsłabszej lidze, jak nie przekreślałem swego czasu Eugena Skupienia, dla którego szczytem możliwości bywały zwycięskie pojedynki z partnerami z pary najgorszej w Polsce Wandy. Przykro mi tylko, kiedy nie umiem oprzeć się wrażeniu, iż niektórzy wolą schodzić ze sceny z podkulonym ogonem, a nie w glorii.
Waldemar Bałda
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>