Grzegorz Drozd: Po drugiej stronie lustra, czyli o żużlu na Ukrainie

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Na ligę do "Argentyny"

- Żużel w Równem nie jest na wysokim poziomie - mówi Olga, córka Igora Marko. Jeden z organizatorów corocznego memoriału im. tragicznie zmarłego ojca (6 listopada 2006 roku został pobity przez nieznanych sprawców i zmarł dziesięć dni później). - Brakuje ludzi, którzy chcieliby stworzyć mocne podstawy. W ciągu sezonu organizujemy do dziesięciu przeróżnych turniejów. Największy problem to oczywiście brak sponsorów i pieniędzy. Jest co prawda kilku darczyńców, ale to za mało. W ostatnich latach największym sponsorem jednej z naszych drużyn (obecnie funkcjonuje MIR i Kasakd) jest firma Kaskad. Turniej ku pamięci Taty postanowiłam przenieść z Równego do Czerwonogradu. Zależało mi na dobrym poziomie zawodników. Moim marzeniem jest kilku zawodników z 1 ligi i ekstraligi polskiej, a także 2-3 żużlowców z cyklu Grand Prix. Nie do końca się udało, ale i tak jestem bardzo zadowolona. Natomiast działacze i miejscowi sponsorzy z Równego chcieli zestawić obsadę jak najmniejszym kosztem. Liczyli, że ludzie z uwagi na rodzaj imprezy przyjdą i w ten sposób zarobią na imprezie. Nie zgodziłam się. Nie przestaję wierzyć, że w końcu uda się skompletować wymarzoną stawkę. Igor Marko (m.in. indywidualny mistrz europy juniorów ’86) zasługuje na taki turniej, bowiem był ważną postacią ukraińskiego żużla i zrobił dla niego wiele dobrego - mówi.
Kultowy Ził Kultowy Ził
Problemem rosyjskiego żużla, oprócz braku przynależności do strefy euro, to brak nieskrępowanego pokonywania granic, a także dalekich odległości jest postradziecka mentalność, uważa Piotr Policki. - W tamtejszym żużlu topione są ogromne pieniądze. Sponsorzy nie chcą, czy nie potrafią zaopiekować się jednym zawodnikiem, tylko pompują całe środki w drużynę, klub i działaczy. W ciągu sezonu kasa się rozchodzi nie wiadomo gdzie i brakuje choćby na jednego żużlowca. Sponsorzy pojawiają się na chwilę, nie widzą wyniku i znikają. Moloch pochłania pieniądze. Taki styl zarządzania to pokłosie komunistycznej gospodarki. Mimo sporych nakładów, Rosja dochowała się ledwie jednego Emila Sajfutdinowa. To trochę mało. Kolejnym problemem są gigantyczne gaże dla zachodnich gwiazd. Nicki Pedersen i inni dostają po 20 tysięcy euro za mecz. Miejscowy zawodnik może liczyć na 500-1000 euro. To nie jest normalne. Działacze są ogłupieni niepohamowaną żądzą mistrzostwa w lidze. Dlatego windują stawki dla najlepszych, którzy często decydują o losach spotkań - mówi.

- Wystartowaliśmy w tamtejszej lidze, ale było to nieporozumienie. W przykładowy wyjazd do Władywostoku musiałem wywalić 30 tys. euro. Cała taka wyprawa jest niezwykle uciążliwa. Do pokonania odległość ponad 10 tys. km. Najpierw wyjazd busami do Moskwy. Sporo czasu schodzi na załatwieniu wszelkich spraw na odprawie. Sprzętu, dokumentów i innych papierkowych detali. Później lot z Moskwy do Władywostoku, gdzie trzeba stacjonować przez dwa dni. Cała eskapada przypomina wyjazd na mistrzostwa świata juniorów do Argentyny. Wyprawa dla piętnastu osób na jeden półtoragodzinny mecz - porównuje. - Za taką kotwę zorganizuje dobre zawody w Czerwonogradzie. Ale to ma dla mnie zupełnie inną wartość. Ludzie przyjdą i zobaczą zawody. W mieście coś się dzieje i jest promocja. Tam jedziesz tylko przegrywać. Ten mecz nie ma żadnej wartości. Ponadto Rosjanie zwykle kombinują. Znane są ich praktyki z dolewaniem spirytusu do metanolu. Ponadto dochodzi różnica czasowa. Mecz zaczynał się o siódmej wieczorem miejscowego czasu. U nas wtedy jest 10 rano. Chłopcy byli niewyspani i bez odpowiedniej koncentracji. Do tego ogromna wilgotność powietrza. Stoisz w parkingu w samych klapkach, koszulce i szortach, a z ciebie się leje. Zawodnicy w skórach, rękawiczkach, kasku i ochraniaczach. Nie wiem jak oni dali radę w tym przeżyć. Cała zabawa kosztowała mnie w owym sezonie około 150 tys. euro -kończy gorzkie wspomnienia ambitny działacz.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×