Robert Noga - Żużlowe podróże w czasie (30): Z polskim paszportem na podbój Wysp

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

W poprzednim odcinku cyklu przypomniałem pierwszych obcokrajowców w polskich ligach, dziś zatem o pierwszych Polakach w ówczesnej stolicy światowego speedwaya, czyli w Anglii.

W tym artykule dowiesz się o:

Przez lata wyjazd do najsilniejszej przez dziesięciolecia ligi traktowany był jako nobilitacja i oznaczał prawdziwe złapanie szczęścia za rogi. Zawodnik zarabiał w "twardej walucie", miał dostęp do nowoczesnego sprzętu, wreszcie też przechodził twardą, ale najlepszą z możliwych żużlowych uczelni. Ale o taki wyjazd było bardzo trudno i nie chodziło bynajmniej tylko o względy sportowe, tak zwane polityczne czynniki w PRL-u patrzyły bowiem na nie raczej krzywym okiem. Do połowy lat 50-tych jakikolwiek kontrakt na "zgniłym Zachodzie" był z przyczyn politycznych właściwie nierealny. Dopiero odwilż 1956 roku sprawiła zaciśnięcie kontaktów z żużlowcami z krajów zza żelaznej kurtyny. Anglicy i Szwedzi zaczęli regularnie przyjeżdżać do nas na mecze towarzyskie, z rewizytą wyjeżdżała reprezentacja biało-czerwonych. Szczególnie atrakcyjne z wielu względów były wyjazdy do Wielkiej Brytanii, gdzie przecież żużel i wtedy i jeszcze długo potem prezentował najwyższy poziom, a tamtejsza liga nie miała sobie równych. Toteż nasi najlepsi zawodnicy patrzyli na nią tęsknym okiem. Marzenia to jedno, a twarde realia to drugie. Włodzimierz Szwendrowski uczestnik jednej z takich eskapad otrzymał propozycję nielegalnego pozostania w Anglii. Miał uciec ze stadionu w długim prochowcu narzuconym na żużlowy rynsztunek, a potem miano mu załatwić wszelkie formalności. Nie zdecydował się jednak, kto wie zresztą, czy nie była to jakaś prowokacja, bo w tamtych latach nie takie rzeczy się przecież zdarzały.

Wreszcie w 1959 roku na angielskich torach kibice mogli zobaczyć dwóch przybyszów znad Wisły, którzy zresztą przybyli tam w zupełnie różnych okolicznościach. Marian Kaiser z warszawskiej Legii wyjechał do Anglii całkowicie legalnie za zgodą władz. Natomiast Tadeusz Teodorowicz otrzymał w Anglii azyl polityczny, a potem także obywatelstwo po słynnej ucieczce, podczas klubowego tourne po Holandii, o której pisałem w jednym z poprzednich odcinków. Pierwszy występował w Leicester, drugiego przygarnął zespół Swindon. Jak twierdzi Henryk Żyto w książce, której jest bohaterem, autorstwa Wiesława Dobruszka, to właśnie on miał wówczas pojechać startować w Anglii, ale nie wyraził na to zgody jego ówczesny klub, czyli leszczyńska Unia. Dla polskich klubów wyjazd czołowego zawodnika na kilka miesięcy, a czasem cały sezon do Anglii był nie lada problemem, który istniał przez długie lata. Nieobecność asa znacznie przecież osłabiała jego polską drużynę, bo w naszej lidze praktycznie nie startował. Cóż, inne były wtedy realia. W 1960 roku Henryk Żyto doczekał się wreszcie oczekiwanego wyjazdu, a wraz z nim na podbój Wysp ruszył także Stefan Kwoczała z Włókniarza Częstochowa. Żyto reprezentował Coventry, natomiast Kwoczała - Leicester. – Obaj Polacy stali się niemal bohaterami klubowymi. Angielska prasa sportowa rozpisuje się o nich w samych superlatywach, często zamieszcza zdjęcia (…) Na zawodach Polacy robią furorę. Nie mogą sobie wprost poradzić z tłumami łowców autografów - donosiła korespondencja z Anglii jednej z polskich gazet. Jak więc widać w realiach pełnego profesjonalizmu, jaki już wówczas panował przecież w brytyjskim speedwayu nasi zawodnicy radzili sobie bardzo dobrze, chociaż lekko, przynajmniej na początku nie było. Nic też dziwnego, że w następnym sezonie wysłano do angielskiej ligi kolejną dwójkę, tym razem, do tych samych klubów co poprzednicy pojechali Paweł Waloszek i Kazimierz Bentke. Andrzej Martynkin, autor kultowej, wydanej w 1973 roku książki "Czarny Sport" wyliczył, że Waloszek wystąpił w tamtym sezonie w Anglii w 101 wyścigach zdobywając 169 punktów. W sumie niezłe osiągnięcie. Przytacza też ciekawy dialog obrazujący jakie niespodzianki czekały w zawodowym, brytyjskim speedwayu na przybysza z Polski wykarmionego na klubowym garnuszku. Oto pracy Walaszka przy sprzęcie przypatruje się kolega z drużyny Ron How.

-Musisz kupić nowe części, na tym szmelcu nie ujedziesz -Ile trzeba będzie zapłacić? -Siedemdziesiąt funtów -Siedemdziesiąt? Skąd wziąć tyle forsy? -Pożyczysz z klubu. Będą ci strącać po każdym meczu.

Do ligi angielskiej jako jeden z pierwszych Polaków trafił też Antoni Woryna. Było to jednak już w następnej dekadzie, a nasz pierwszy medalista Indywidualnych Mistrzostw Świata pojechał do Anglii niejako w nagrodę, za długą owocną karierę i wiele międzynarodowych sukcesów, które rozsławiły polski żużel. Rybniczanin startował w barwach "piratów” z Poole w sezonach 1973-1974. Lata 70-te to już jednak zupełnie inna epoka jeżeli chodzi o występy biało-czerwonych w lidze angielskiej. Naszą eksportową parą w tamtych czasach był duet najlepszych wówczas zawodników: Edward Jancarz i Zenon Plech. Mając dostęp do nowoczesnego sprzętu, z czym już wówczas w naszym kraju bywało krucho, mogli skutecznie rywalizować ze światową czołówką, a na naszych torach mieli status niekwestionowanych gwiazd. O wyśniony wyjazd do Anglii nadal nie było wówczas łatwo. Wspomina Marek Cieślak, zawodnik White City - Ileż to ja musiałem mieć pozwoleń? Klub, GKSŻ, PZMot, komitety PZPR i ten miejski i wojewódzki, Główny Komitet Kultury Fizycznej”. Cóż, takie były "uroki" tamtej epoki. Robert Noga

Źródło artykułu: