Bartłomiej Skrzyński - żużlowcy bez barier: Robert Dados - wspomnienie

Wszystkich Świętych, według obrządku nie tylko katolickiego kościoła, to dzień raczej skłaniający do radości. Mimo wszystko przychodzą też refleksje, wspomnienia - za tymi, których nie ma, a jednak pozostali w sercach. W nieco innym wymiarze.

Bartłomiej Skrzyński
Bartłomiej Skrzyński
Życie zatoczyło koło i zawodnik z Lublina, w tym mieście się pożegnał z budzeniem co dzień rano. W natłoku myśli i, dla niego wtedy, samych nierozwiązywalnych spraw. Nie ma już z nami Roberta Dadosa, "kowboja" na żużlowych owalach. Życiowe "stop" w skomplikowanych momentach - nie nam oceniać - powiedzieli też Rafał Kurmański i Łukasz Romanek. "Pantha rhei" i choć byśmy chcieli nic się nie zmieni. Na to wskazuje wiedza obecna. Dziś więc można wrócić do faktów przeszłych by pamięć nie uleciała z dymkiem zgaszonego przez wiatr lampionu. Jeszcze tu wrócę... Z Robertem Dadosem poznałem się bliżej, kiedy został drugi rok z rzędu we Wrocławiu, podpisując kontrakt z WTS. Wcześniej widywaliśmy się na stadionach w Polsce i Europie, ale bardziej zawodowo: żużlowiec - dziennikarz. Mam czasem przekonanie, że jak ktoś na co dzień zajmuje się swoją profesją, a ta związana jest z presją, to chce - także w słowach - odpocząć od tematów branżowych. Był rok 2003, prowadziłem rozmowy z TVP o programie do którego wymyśliłem nazwę "W-skersi" i napisałem scenariusz. "Dadi" wypytywał o koncepcje na magazyn, pytał o osoby niepełnosprawne. Nie tylko o to. Dysputy dotyczyły kobiet, od żużla też nie dało się uciec. Siłą rzeczy. Bardziej jednak od tej drugiej strony, czyli wytwarzanej presji: przez działaczy, ale i samych na siebie - zawodników. Chcących szybciej, mocniej, więcej.
Autor felietonu z Robertem Dadosem
Dziś w te szczególne dni, bardziej od treści - mam wrażenie - liczy się obudzenie pamięci, wspomnień. Każdy ma przecież swoje. Mnie przypomina się kilka, z wielu fotografii. O tym, jak wspólnie wdrapywaliśmy się z "Dadim" na III piętro w bloku bez windy do mojej kumpeli - Kingi. U Roberta na plecach liczyłem schodki, a potem toczyliśmy, przy śniadaniu lub kanapkach rozmowy o tatuażach i tym dokąd wiedzie obecny sport żużlowy. Było też głębiej o życiu, ale subtelnie - by nie przekroczyć cienkiej granicy nachalności i nie odzierać duszy z marzeń. Pamiętam, kiedy wybieraliśmy się na minitor do powrocławskiego Bąkowa. Czasem już wieczorem, krążąc samochodem - uciekając od zgiełku i presji otoczenia. Nieco dalej powstał później uroczo położony, niejako na skarpie minitor na którym terminował m.in. Maciej Janowski. Ten obiekt z młodymi adeptami ujeżdżał wtedy Leszek z Bąkowa. Wcześniej mechanik Darka Śledzia, potem wspierający Roberta Dadosa, a po przyjściu do Wrocławia - Daniela Jeleniewskiego. - To miało być "Dadiego", miał tu być tor crossowy - rzucił mi Leszek, kiedy przyjechałem robić materiał o młodych zdolnych, chłonnych żużlowego rzemiosła. Rzeczywiście bowiem luz, ekstrawagancja w szczegółach, rodem z crossu i całej jego otoczki – była Robertowi szczególnie bliska. Stąd bus caravan, który kupił, nowe logo, które do dziś zostało mi na dyskietce... Pamiętam też jego żonę - Agnieszkę. Uroczą, choć z obawą i troską w oczach. Kiedyś odwoziła mnie z wynajmowanego - wspólnie z Robertem - we Wrocławiu domu, rozmawialiśmy o strachu, ale i nadziei. To nie miejsce na przytaczanie treści. Wiem jedno: wiele trudnych sytuacji znosiła bardzo dzielnie, będąc przy tym świetnym kierowcą. Nieco z humorem zatem - przełamując stereotypy o kobietach. "Słabych i beznadziejnych na ulicach". Zresztą mi w życiu daleko do językowych klisz i z góry zakładanych opinii. Chwilę przed wyjazdem do Lublina "Dadi" podjechał do mnie, pożegnać się. Wtedy, jak zapowiedział, na sezon. - Zobaczysz wrócę, mam nowe logo swojego teamu, znów będę w wielkiej formie, może pomożesz menedżersko - rzucił wtedy. Nie wróci, ale w pamięci - jestem przekonany, nie tylko mojej - pozostanie. Żużlowo i dziennikarsko... Początek listopada sprzyja więc refleksji. Fajnie pamiętać. Niedawno minęło 5 lat odkąd na Stadion Olimpijski nie zagląda "wujek Julek". Świetny kontestator nie tylko żużlowej rzeczywistości. Mający dystans do siebie i otaczającej rzeczywistości. Na "czarny owal" z rzadka zaglądał z kolei i raczej w towarzystwie red. Zygmunta Garbacza, Irek Maciaś, wrocławski dziennikarz. Bardziej specjalizował się w piłce nożnej i wielu innych dyscyplinach. Razem z "Zygą" uczył mnie - przed laty - dziennikarstwa codziennego w nieistniejącym już "Słowie Polskim". Chcemy, we Wrocławiu, aby wymiar pamięci o Irku Maciasiu przybrał szczególny charakter. W postaci jego ulicy. Pod pomysłem podpisuje się środowisko dziennikarsko-sportowe z Dolnego Śląska. Są więc koleżanki koledzy m.in. z TVP Wrocław, TVN-u, Radia Wrocław, różnych Urzędów, macierzystej dla Irka - "Gazety Wrocławskiej", ale i "Gazety Wyborczej", koszykarska ikona - Maciej Zieliński. Ten ostatni razem z Jurkiem Skoczylasem mają stosowne dokumenty złożyć na sesji rajców miejskich. Wtedy nowa ulica, na wrocławskim osiedlu Ratyń, czekająca na nazwę - poświęcona byłaby Ireneuszowi Maciasiowi.
Zenon Plech, Wujek Julek, Magdalena Skrzyńska
I tak sobie myślę na koniec, może górnolotnie, że dzięki pamięci, fotografiach w sercach nikt nie odchodzi cały. Zostawiając swoje cząstki w innych. Póki jednak jest - warto pamiętać słowa poety. Dziś szczególnie warte przytoczenia. Śpieszmy się Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą zostaną po nich buty i telefon głuchy tylko to, co nieważne jak krowa się wlecze najważniejsze tak prędkie, że nagle się staje potem cisza normalna więc całkiem nieznośna jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy kiedy myślimy o kimś zostając bez niego Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście przychodzi jednocześnie jak patos i humor jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej tak szybko stad odchodzą jak drozd milkną w lipcu jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon żeby widzieć naprawdę zamykają oczy chociaż większym ryzykiem rodzić się nie umierać kochamy wciąż za mało i stale za późno Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą Cytat wiersza za www.twardowski.poezja.eu Bartłomiej "Skrzynia" Skrzyński - autor felietonu jest wrocławskim dziennikarzem, aktywistą, społecznikiem, w-skersem. Pełni też funkcję rzecznika miasta Wrocławia ds. Osób Niepełnosprawnych. Sam też z powodu choroby - zaniku mięśni - porusza się na wózku inwalidzkim. Nie przeszkadza mu to jednak w pełnej realizacji. Jest absolwentem Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Wymyślił i napisał scenariusz programu "W-skersi", nazwy jego autorstwa, która w 2003 roku weszła do języka polskiego. Jest laureatem nagród m.in. Państwowego Funduszu Rehabilitacyjnego, warszawskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji w konkursie dziennikarskim "Oczy otwarte", w którym otrzymał Grand Prix, a także oddziału dolnośląskiego Polskiego Związku Motorowego. Uwielbia sporty ekstremalne i podróże. Za sobą ma już skok na bungee, lot szybowcem i paralotnią, a także... dach mediolańskiej katedry.
Bartłomiej Skrzyński


KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×