Po bandzie: Francuski pocałunek dla Nickiego [FELIETON]

- To była walka charakterów na przeciąganie prostych, jednak nikt nie przeciągnął zanadto. A w tym wypadku starszy rywal nie sponiewierał młodszego - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
Nicki Pedersen / Jakub Malec / Nicki Pedersen
"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Jeśli w Grudziądzu zaczęli tęsknić za Nickim Pedersenem, to w minioną niedzielę uczucie pewnie nieco osłabło. Do Rzeszowa przyjechał bardziej klasowy rywal, z Krosna, i stary mistrz nie dojechał do dwucyfrówki. Przy czym charakteru i zawziętości odmówić mu nie sposób. Choćby z Dimitrim Berge, zdobywcą kompletu punktów, toczył ciężkie boje.

Historia kompletu Francuza jest o tyle ciekawa, że zakupił on dwa silniki od... Nickiego Pedersena. I właśnie na jednym z nich jechał w Rzeszowie. Nic zatem dziwnego, że po porażkach z Berge na ustach Nickiego wystąpiła charakterystyczna piana.

ZOBACZ WIDEO: Został zawieszony za zażycie narkotyków. Mówi o planach na przyszłość

Taka ciekawostka, co wcale nie oznacza, że Pedersen dokonał złego wyboru, a po meczu chciał zabrać rywalowi tak wspaniale spisującą się jednostkę. Po prostu, w wieku 28 lat jeździ się nieco łatwiej i nieco szybciej niż przed pięćdziesiątką. Choć faktem jest, że na wyprzedaży Pedersena już niejeden skorzystał. Jeśli dobrze pamiętam, przed dwoma laty stare silniki Duńczyka pomogły też wrócić na właściwą ścieżkę Kacprowi Worynie.

28 lat to rzeczywiście dobry wiek na optymalizację formy. Już ma się doświadczenie, a jeszcze wielkie chęci. Patrz Jack Holder, który przed dwoma laty nauczył się w Grand Prix przegrywać, a rok temu - wygrywać. No, dokładnie rzecz biorąc, nie wygrywać najważniejsze wyścigi, ale do nich dojeżdżać, co dało pięć miejsc na pudle. Gdyby nie absencja w jednej z rund po złamaniu ręki, zapewne to on odbierałby jesienią brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Świata, a nie Martin Vaculik. Natomiast zwycięstwem w Gorican Australijczyk rzeczywiście dał wszystkim do myślenia. To jego pierwsza taka wiktoria.

W Gorican jako organ doradczy był m.in. przy Holderze Rafał Haj, który zimą zakończył współpracę z Maciejem Janowskim. Miał trochę odpocząć od zgiełku i dalekich podróży, jednak długo przed telewizorem nie wytrzymał. Albo najwyraźniej już się zregenerował. Trudno to jeszcze nazwać ścisłą współpracą, ale kto wie, co przyniesie życie. Zresztą, zobaczcie, jakie zdolności regeneracyjne posiadł rówieśnik Haja, Scott Nicholls. Na angielskich torach spisuje się wyśmienicie, a do tego nie gorzej w parkach maszyn, gdzie dorabia jako reporter telewizyjny.

A propos. Czytałem gdzieś, że telewizji odmówił Jarosław Hampel, którego wiedzę chciano wykorzystać przy okazji transmisji z Grand Prix. Jarek jednak grzecznie podziękował, tłumacząc, że dopóki się ściga, chce to robić profesjonalnie, zachowując wszelkie przedmeczowe procedury i wypracowane rytuały. Godne naśladowania, bo nikt mi nie powie, że setki kilometrów pokonane w sobotę, by dojechać np. do studia w Warszawie, i praca do późnych godzin wieczornych, to idealny tok przygotowań do niedzielnego spotkania, gwarantujący świeżość. Zwłaszcza po czterdziestce. A z efektów tego profesjonalizmu korzysta NovyHotel Falubaz, który głównie dzięki Hampelowi wywiózł cenny punkt z Leszna. No i znalazł się w ekipie MotoMyszy ktoś zdolny do wygrywania ostatnich rozdań.

Na Smoczyku zasiadła ostatnio mniej więcej 1/3 Leszna, choć w czasie ostatniego biegu nie siedział już nikt. Tzn. nikt nie wyszedł wcześniej, tylko wszyscy stali. I patrzyli jak Hampel wyprzedza Lebiediewa, a Kołodziej Piotra Pawlickiego. Piękny mecz, a do tego, co warte podkreślenia, czysty. Bo narowistych koni startowało w nim wielu, a żadnego nie poniosło. Choćby Przemysława Pawlickiego w czternastym biegu, gdy na wejściu w ostatni łuk zakładał się na niego Damian Ratajczak. To była walka charakterów, jedna z kilku w niedzielę, na przeciąganie prostych, jednak nikt nie przeciągnął zanadto. A w tym wypadku starszy rywal nie sponiewierał młodszego, dzięki czemu ten został bohaterem i mógł poczuć, jak smakuje runda honorowa przed pełnymi i będącymi przy nadziei trybunami.

Widziałem, że Rufin Sokołowski, były leszczyński prezes, lekko zrugał na naszych łamach Rafała Okoniewskiego, z czym akurat się nie zgadzam. Bo ja bym akurat za niedzielę Okoniewskiego pochwalił. Za co? Za wciśnięcie Ratajczaka do biegów nominowanych. Ktoś powie, że był to naturalny manewr wobec kiepskiej postawy Smektały, ale czy faktycznie tak oczywisty? Przecież chwilę wcześniej ten sam Ratajczak dał się wyprzedzić rezerwowemu Curzytkowi, co można było różnie odczytać. Menedżer odczytał jednak prawidłowo i dostrzegł potencjał, który udało się uwolnić przy pomocy drobnej korekty w sprzęcie. Keynan Rew też wyglądał wreszcie lepiej niż wcześniej - nie stał w miejscu, tylko jechał do przodu.

A Jabłoński za Mencela? Ruch jak najbardziej spodziewany, zważywszy na wcześniejsze występy obu. Jabłoński na tę szansę sobie zapracował, inna sprawa, że zupełnie jej nie wykorzystał. Owszem, gdy go Mencel zastąpił, wyglądał o niebo lepiej i można gdybać, co by było. Choć to dobre wyglądanie punktów nie dało żadnych i tak to często w przypadku Antka wygląda, że startuje brawurowo, lecz umiejętności starcza na kółko lub dwa. A czy lepsze byłoby dawanie pierwszej szansy Jabłońskiemu na wyjeździe? Zależy dla kogo...

Nie byłoby tych rozważań, gdyby w Lesznie zostały dwa punkty, a nie jeden. Na co wpływ miały też trzy literki po stronie gospodarzy. A co mnie jeszcze cieszy po tym spotkaniu, to fajna postawa i efektowna, skuteczna pogoń wspomnianego Curzytka. Bo we Wrocławiu postawili na nim krzyżyk i przypięli łatkę, rezygnując jeszcze przed upływem wieku juniora. A teraz podjął się on naprawdę niewdzięcznej roli rezerwowego, której to zawodowy sport żużlowy do końca nie akceptuje. Koledzy często widzą w kimś takim kogoś, kto przeszkadza, tymczasem rezerwowy jest po to, by pomagać. Może nie kolegom, ale drużynie. Jak Curzytek w Lesznie. Nie wiem, czy w Zielonej Górze płacą mu jakieś "postojowe", choć mam nadzieję, że tak. A jeszcze większą, że któregoś dnia pożegna się on z numerem ósmym bądź szesnastym i przejmie jakiś niższy.

I warto wspomnieć o jeszcze jednym sukcesie żużla. Michał Turyński, trener od przygotowania ogólnego Fogo Unii, ale też mistrz świata w kick-boxingu, 11 maja w trójmiejskiej Ergo Arenie zawalczy na gali KSW z miłośnikiem bitki na gołe pięści, Patrykiem "Glebą" Tołkaczewskim. Jeśli zwycięży i uczyni to w efektowny sposób, dostanie od federacji kontrakt na trzy walki i miejsce na głównej karcie dań. Na razie wybiera się w piątek do Grudziądza, a później będzie czas przygotowań. Na pewno nie biegowych, otóż Turyński tej formy treningu nie akceptuje. Mówi, że gdyby Pan Bóg chciał, by ludzie biegali, to by nas wyposażył w kopyta.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Z roku na rok staje się lepszy. W końcu trafi do PGE Ekstraligi?
- "Wojownicy zza klawiatury". Były mistrz świata uderza w hejterów

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×