Break point: Strzał w stopę

To był fatalny weekend dla polskiego tenisa. Reprezentacja Polski przegrała w Pucharze Davisa z Chorwacją i nie zagra o Grupę Światową, a dodatkowo wielką aferę wywołał Jerzy Janowicz.

Marcin Motyka
Marcin Motyka

Nadzieje były olbrzymie. W miniony weekend reprezentacja Polski mierzyła się w pojedynku Grupy I Strefy Euroafrykańskiej z Chorwacją. Ekipą, która przyjechała do Warszawy bez dwóch swoich asów, z nastolatkiem o wielkim potencjale, który jest dopiero melodią przyszłości i nie wygrał jeszcze meczu w głównym cyklu, debiutującą w Pucharze Davisa parą deblową i jedną prawdziwą gwiazdą. To Polacy, co podkreślali sami rywale, byli faworytami tej konfrontacji. I wcale od tej roli nie uciekali, przyjmując ją z dumą.

A jednak znów się nie udało. Po ubiegłorocznym nieudanym skoku na Grupę Światową, znów musieliśmy się obejść smakiem, tym razem o jeden etap rozgrywek szybciej. Po raz drugi byliśmy jak klient, który chce wejść do modnego lokalu, gdzie bawi się elita, ale nie przechodzi selekcji. Po latach gry na peryferiach polski tenis wyszedł z zaścianka, ale mam nieodparte wrażenie, że właśnie zmarnowaliśmy najlepszy okres w historii naszych daviscupowych występów. Nigdy nie byliśmy tak blisko najlepszych, jak teraz. I pewnie długo możemy nie być, bo Michał Przysiężny, Łukasz Kubot, Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski młodsi już nie będą, następców za bardzo nie widać, a Jerzy Janowicz. No właśnie, Jerzy Janowicz...

Granat bez zawleczki

Miałem okazję obserwować w pełnym wymiarze wszystkie tegoroczne mecze naszego najlepszego tenisisty, z wyjątkiem spotkania w II rundzie w Rotterdamie z Tommym Haasem, z którego nie było przekazu. O ile występy Polaka w Australii można uznać za udane, bowiem pojechał tam "na siłę" i grając z kontuzją obronił punkty za III rundę Australian Open, a halowe zmagania w Montpellier (półfinał) i Rotterdamie (ćwierćfinał) należy zapisać po stronie plusów, to już w marcu, w dwóch amerykańskich Mastersach, sama gra, jak i postawa Janowicza pozostawiały wiele do życzenia.
W konfrontacji Polski z Chorwacją Janowicz przegrał oba singlowe pojedynki W konfrontacji Polski z Chorwacją Janowicz przegrał oba singlowe pojedynki
W Indian Wells była niewytłumaczalna przegrana z Alejandro Fallą ze zmarnowanym prowadzeniem 5:2 w trzecim secie, zmarnowanym meczbolem i zakończeniem spotkania podwójnym błędem serwisowym. Miami przyniosło gładką porażkę z rąk Roberto Bautisty. Ale nie tyle sama gra, co zachowanie naszego tenisisty pozostawiało wiele do życzenia. Janowicz przypominał tykającą bombę, odbezpieczony granat, który w każdym momencie może eksplodować, siłą wybuchu zmiatając wszystko i wszystkich na swojej drodze.

Janowicz nigdy nie odżegnywał się od gry w barwach Polski, za co należy mu się wielki szacunek. Zawsze był do dyspozycji kapitana kadry, niekiedy grając mimo kłopotów zdrowotnych. Łodzianin, z racji sukcesów i pozycji w światowej hierarchii, doskonale zdawał sobie sprawę, że jest liderem reprezentacji. W piątek wyszedł na kort przy stanie 1-0 dla Chorwacji po porażce Przysiężnego. Zwycięstwo z Borną Coriciem wydawało się być oczywistością, ale na warszawskim Torwarze zobaczyliśmy najgorszą wersję Janowicza - nadpobudliwego bombardiera.

Janowicz w krótkim czasie przeskoczył o kilka poziomów w hierarchii męskiego tenisa, ale mentalnie wciąż jest tym samym zawodnikiem, który rywalizując w Challengerach, gdy był jeszcze postacią anonimową w polskich mass mediach i znany był jedynie tenisowym pasjonatom i garstce dziennikarzy, łamał rakiety, klął na czym świat stoi i z pogardą odnosił się do rywali i sędziów. Nic się w tym nie zmieniło, zmienił się tylko poziom, na którym rywalizuje, i jego status. Takiego Janowicza obejrzeliśmy w piątek.

Po meczu z Coriciem Polak odmówił odpowiedzi na pytanie zadane przez jednego z dziennikarzy. Zachował się bardzo nieprofesjonalnie, ale łatwo można znaleźć usprawiedliwienie na złość tenisisty po niespodziewanej i bolesnej porażce. Ten występek był jednak tylko uwerturą do niedzielnych wydarzeń.
Na konferencji prasowej po meczu z Ciliciem łodzianin eksplodował i dał upust swoim emocjom Na konferencji prasowej po meczu z Ciliciem łodzianin eksplodował i dał upust swoim emocjom
Eksplozja

Nim nastała niedziela, w sobotę punkt podtrzymujący szanse na zwycięstwo wywalczyli Fyrstenberg i Matkowski. Awans ciągle był osiągalny Polaków, ale w dwóch ostatnich grach nie mogli sobie pozwolić na potknięcie. W niedzielne południe Janowicz wyszedł do meczu z Marinem Ciliciem. Przez dwa pierwsze sety grał znakomicie, ale ostatecznie poniósł pięciosetową porażkę. Znów była złość, rozgoryczenie i żal.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×