Bajka o Jerzyku, który odważył się marzyć

Gdy w sezon, w którym Radwańska została wicemistrzynią Wimbledonu i wygrała w Miami, wpiszemy niewiarygodny pochód Janowicza w Bercy, przekonamy się nagle, że tenis ma w Polsce zawrotne perspektywy.

Krzysztof Straszak
Krzysztof Straszak

Od siedmiu lat, od juniorskich triumfów Radwańskiej, każdy rok przynosi polskiemu tenisowi przełomy, ale dotąd były to przełomy dokonywane wciąż dzięki temu samemu materiałowi ludzkiemu: krakowskie siostry, Kubot, Matkowski i Fyrstenberg. Eksplozja Janowicza powinna i musi dać potężnego kopa dyscyplinie. Wysiłki wszystkich tych wymienionych ludzi to były wysiłki nie polskiego systemu szkolenia, nie rodzimego związku, a rodzin, wyprzedających swoje majątki i inwestujących właściwie w dziecięce marzenia.

Sukces horrendalny

Trzeba sobie uświadomić, czego może w niedzielę dokonać Janowicz, mało znany w premierowym cyklu 21-latek, tegoroczny ledwie debiutant w Wielkim Szlemie: otóż stoi przed szansą wygrania turnieju z prestiżowej serii liczącej dziewięć imprez w sezonie, serii, w której od dwóch lat Wielka Czwórka (Djoković-Federer-Murray-Nadal, w kolejności alfabetycznej) nie dopuściła do tytułu nikogo spoza swojego elitarnego grona.

Mistrzem nie zostaje się w jeden dzień: w tenisie trwa to najkrócej tydzień. Tyle wystarczy anonimowemu zawodnikowi, by stać się herosem. Ale takie historie nie zdarzają się często - nie w dzisiejszym białym sporcie. Można kręcić nosem na okoliczności turnieju: na termin tuż przed Mastersem, wycofanie się Federera, kontuzję Nadala, wczesną porażkę Djokovicia, po której przyszedł horrendalny sukces Janowicza nad Murrayem - ale Bercy to wciąż jeden z najważniejszych turniejów w kalendarzu.

Młody... Safin!

Rację mają najznamienitsi francuscy trenerzy, którzy w Paryżu oglądają Janowicza. On ma GRĘ. Nie ogląda się dzisiaj młodych tenisistów, którzy by z taką precyzją punktowali znacznie bardziej doświadczonych rywali. Na trybunach i przed telewizorami sypią się zwroty do niebios, gdy chłopak - po raz pierwszy grający o taką stawkę - z zimną krwią celuje piłkę w narożnik, posyła wygrywającego dropszota z returnu albo uderza przeciw biegnącym stopom Simona, który to przecież sam jest mistrzem tego, co polscy poeci mikrofonu nazywają kontrpiedem.

Zachodzą w głowę Francuzi: jak to się dzieje, że ten dryblas nie tylko nie potyka się o własne nogi, ale demonstruje taką zwinność i nienaganną technikę. Jak to się dzieje, że nie drży mu ręka w najważniejszych momentach. Jak ta ręka mu w końcu nie wysiądzie, gdy serwuje regularnie po 225 km/h, a akcje kończy forhendami pod 160 km/h.

Aż nie wypada tego robić - dla spokoju i tak już wystarczająco pobudzonej wyobraźni - ale w euforii, jaką Jerzyk powszechnie spowodował, gdy nawet u Patrice'a Domingueza (do ubiegłego roku trener francuskiej kadry) przywołuje Janowicz obraz młodego Safina, to może warto przypomnieć sobie, na przykład dzięki YouTube'owi, jak wyglądali w wieku 21 lat ci z ofensywnych zawodników, którzy stali się twarzami światowego tenisa i sięgali po wielkoszlemowe laury.

W poniedziałek będzie przed Janowiczem w rankingu tylko jeden młodszy od niego człowiek - Miloš Raonić. Kanadyjczyk był objawieniem poprzedniego sezonu, zakotwiczył w Top 25 i zmierza do czołowej dziesiątki, na tenisowe K2 - o czym opowiadał w maju w rozmowie z naszym hiszpańskim korespondentem. Jeśli w gronie tych najmłodszych pretendentów do sławy szukać kogoś z najchłodniejszą głową, to jest to zdecydowanie Raonić, którego jednak na nowej drodze kariery nieszczęśliwie nie omijały kontuzje. To zdrowotne przekleństwo zniszczyło zbyt wiele lat w życiu chociażby Michała Przysiężnego, tego z mających w ostatniej dekadzie szansę zasmakowania zawodowego tenisa Polaków, który został obdarzony ponoć (tak mówił i Fibak) najczystszym talentem.

Tak jak każdy pierwszy raz stykający się z powszechnym zachwytem nad własną osobą, Janowicz potrzebuje ostrzeżenia: przed popadnięciem w wiele urojeń wielkości, które u młodych aspirantów zwykły objawiać się brakiem szacunku dla rywali, prawie zawsze natychmiast brutalnie karconym - przez tych samych rywali. Nikt nie oczekuje od Janowicza, by wygrywał teraz każdy mecz, ale powinniśmy oczekiwać od niego, a przede wszystkim on powinien tego wymagać od siebie, by jeszcze bardziej niż zawsze pracować nad rozwojem. Ma u swojego boku odpowiednią - wydaje się - osobę: fińskiego trenera Kima Tiilikainena. Nie w Bercy, a po Bercy - i to niezależnie od wyniku meczu finałowego - rozpocznie się największe dla niego wyzwanie.

Tymczasem jednak: przeżyjmy z Jerzykiem najpiękniejsze dni w jego życiu, wspaniałe dni dla polskiego sportu!

krzysztof.straszak@sportowefakty.pl

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×