SW19 Zania - kim jest najmniej znana Polka w Wimbledonie

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Zamaszystym krokiem, takim jaki charakteryzuje ją na korcie, podążyła sama na obczyznę szukać spełnienia marzeń. Od poniedziałku Sandra Zaniewska zagra w Wimbledonie, obok sióstr Radwańskich.

W tym artykule dowiesz się o:

Na ilość Polaków na tegorocznym Wimbledonie kibice nie mają prawa narzekać: w wielkoszlemowych rozgrywkach singlowych mamy najliczniejszą reprezentację od 1969 roku, w Wimbledonie więcej było nas tylko w latach 1946-47. Na londyńskiej trawie w turnieju głównym wystąpią: Łukasz Kubot, Jerzy Janowicz, Agnieszka i Urszula Radwańskie oraz Sandra Zaniewska. Janowicza już przedstawialiśmy. Kim jest zatem Sandra Zaniewska?

Musimy żyć
z petitem trawy
i śmiechem piwnicznym.


Tomas Tranströmer

Ostatni taki rocznik w polskim tenisie

Katowiczanka jest z tego samego rocznika, co dwie zawodniczki dobrze już znane sympatykom białego sportu nad Wisłą: Magda Linette i Paula Kania. W przeciwieństwie jednak do nich, Zaniewska sporo czasu spędza za granicą, mieszkając i trenując w Akademii Enka w Stambule. O swoim życiu w Australii (tam zebrała punkty, które umożliwiły jej awans na pozycję trzeciej rakiety Polski) i Turcji opowiadała portalowi SportoweFakty.pl podczas wielkoszlemowego turnieju w Paryżu, gdzie dotarła do finału kwalifikacji.

W Polsce ciężko ją spotkać, inaczej niż jej rówieśniczki. Linette dwa lata temu zanotowała niesamowitą serię wygranych pojedynków w turniejach rangi ITF. Kania regularnie występuje w letnich i halowych mistrzostwach Polski, rzadko schodząc z najwyższego stopnia na podium. Popularna Zania takich wyników w kraju nie miała, ale to ona jako pierwsza z bogatej w nazwiska listy startujących w zawodowych turniejach tenisistek z rocznika 1992 wystąpi w Wielkim Szlemie.

Sandra zwana slajsem

Tym, co wyróżnia Zaniewską na tle pozostałych polskich zawodniczek, jest jej styl gry. Nie jest to tenis polegający na płaskich, mocnych strzałach zza linii końcowej. Olga Brózda

kilka lat temu występowała z Zaniewską w deblu, osiągając finał turnieju ITF z pulą 100 tys. dol. - Sandra nigdy nie grała jak inne dziewczyny - mówi nam zawodniczka AZS-u Poznań. - W kobiecym tenisie drugi serwis na ogół jest najsłabszym elementem gry, tymczasem "dwójka" Zanii zawsze sprawiała dużo problemów przeciwniczkom. Czasami wręcz je... przeskakiwała. Dziewczyny grają zwykle bardzo płasko, a Sandra zawsze lubiła używać różnych rotacji. Gra bardzo dobrze nie tylko topspinem, ale i slajsem.

Zaniewska nie osiągała oszałamiających rezultatów w rywalizacji juniorskiej, ale swój ślad w niej zaznaczyła: wystąpiła we wszystkich turniejach Wielkiego Szlema. W Paryżu pokonała Laurę Robson, brytyjską królewnę Wimbledonu. Także na Rolandzie Garrosie i w Melbourne rozprawiła się kolejno z siostrami Kiczenok. Wkrótce po tym w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl ukraińskie bliźniaczki wyraziły słowa uznania dla trudnego w ogarnięciu urozmaiconego stylu gry Zaniewskiej.

Na korcie myśli: potrafi przetrzymać wymianę, zmieniać tempo i głębokość zagrań, często szachuje rywalki dropszotami i dobrze radzi sobie przy siatce. Szkoda, że tak rzadko do niej chodzi, ale z biegiem lat wszystko można zmienić. Jest mocno zbudowana, ma warunki.

Brózda zwraca uwagę, że jej młodsza koleżanka świetnie porusza się po korcie. Nie może być inaczej, gdy za idola obiera się Rafę Nadala. I Sandra w ślady mistrza z Majorki rzeczywiście poszła. - Tym bieganiem potrafi zamęczyć przeciwniczkę - mówi Adam Królak, nestor polskich trenerów, od lat obserwujący katowiczankę. - Fantastycznie biega, jest bardzo dobrze przygotowana pod względem fizycznym. Piłki od niej wracają na stronę rywalek - tłumaczy.

Fajno dziołcha ze Ślonska

Zaniewska sama przyznaje: przez to, że rzadko bywa w ojczyźnie, kontakt z większością polskich zawodniczek mocno jej się rozluźnił. Owszem, spotykają się czasami na turniejach lub, gdy akurat Sandra jest w Polsce, razem trenują, ale ciężko nazwać to utrzymywaniem stałego kontaktu. Linette i Kania rozkładają bezradnie ręce, gdy pytamy o ich rówieśniczkę z Górnego Śląska.

Wyjątkiem jest Brózda: - Nie widujemy się już tak często, ale nadal bardzo się lubimy. Sandra zawsze była wesołą, wyluzowaną, bezproblemową dziewczyną. Zarówno na korcie, jak i poza nim wprowadzała dobrą atmosferę. Życzę jej jak najlepiej, bo swoją ciężką pracą zasługuje na to, po co teraz sięga.

Poza wszechstronnością Brózda widzi jeszcze jedną cechę, która pozwoliła katowiczance na zwrot w karierze: profesjonalizm. - W czasach - wspomina - gdy grałyśmy razem debla, ta właśnie sprawa wywarła na mnie niesamowite wrażenie. Na każdym treningu dawała z siebie sto procent. Tak samo zresztą jak jej ówczesny trener, Grzegorz Gelmuda. Wszystko mieli od początku do końca przemyślane. Obserwowałam ich treningi i miałam wrażenie, że to co robią, ma sens i na pewno dokądś prowadzi.

Samodzielność idzie w parze z charakterem. To przekłada się na jej postawę na korcie. - Ja myślę, że osobowość jest w jej grze bardzo ważna - mówi trener Królak. - To po prostu fajna dziewczyna.

Jest nieustępliwa. Nie ma mowy o spuszczaniu przez nią nosa na kwintę. Nawet będąc dwa przełamania za rywalką, Zania motywuje się - ku złości przeciwniczki - do dalszej walki. W tenisie jednym z kluczy do sukcesu jest odpowiednie podejście do spotkania i Sandra, kortowa wojowniczka, wypada w tym elemencie doskonale.

Rafa Nadal a dziarski Henk

Goście restauracji przy kortach klubu PRO-TEN w Katowicach-Janowie po wejściu do środka rzucają natychmiast spojrzenia na to zawieszone w powietrzu, niemal "na żyrandolu", a to ułożone na oparciu nogi kogoś, kto relaksuje się właśnie na kanapie, zakrywając twarz ręcznikiem. To Sandra Zaniewska, która wtedy jedyny raz, w 2009 roku, wystąpiła w zawodowym turnieju w rodzinnym mieście.

Od tego czasu wystąpiła w kraju już tylko w Zawadzie, pod Opolem, jesienią ubiegłego roku. Przegrała w I rundzie z Poliną Piechową, Białorusinką z efektownie na blond głowie wyglądającymi warkoczykami.

Z polskich kortów pamięta się Zanię, chodzącą zawsze z podniesioną głową, kołyszącą ramionami w sposób niemal zawadiacki, sprawiającą wrażenie bardzo pewnej siebie.

Nietęgie były miny w biurze prasowym turnieju ITF w Krakowie, jesienią 2008 roku, gdy w pierwszych dniach wparowała do niego łebska Ślązaczka, szukając dziennikarza, który w swoim materiale śmiał dodać jej jeden rok życia. Miała 16 lat.

Sama na trawie

Podczas Rolanda Garrosa pomagała jej słoweńska trenerka Tina Pisink. W Londynie jest sama.

Samodzielność Zaniewskiej ma również inny wymiar. - Związek kompletnie się nami nie interesuje - żaliła się podczas Rolanda Garrosa w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl mama tenisistki. - Sandra była jedyną reprezentantką Polski w juniorskim Australian Open, ale nikt ze strony PZT nie wyraził tym nawet cienia zainteresowania. Tam na pierwszym miejscu stoi działacz, a dopiero na drugim zawodnik.

Zwyciężczyni dwóch turniejów ITF o puli nagród 25 tys. dol. w Australii, Zaniewska opowiadała kiedyś na Antypodach o sytuacji na polskim podwórku. W tej sytuacji nie była pewna, czy powinna, więc... zadzwoniła do mamy z pytaniem, czy może źle mówić o PZT. Wimbledon jeszcze większym kopem

Pytane o swoje cele, tenisistki zwykle odpowiadają, że chciałyby wygrać turniej wielkoszlemowy. Zaniewska stawia sprawę jasno: chce wygrać wszystkie turnieje wielkoszlemowe.

- Wszystkie już widziała od wewnątrz, ma doświadczenie - komentuje Królak. - Udział w Wimbledonie jest dla niej strasznym wyróżnieniem, który może być teraz wykorzystany jako wspaniała motywacja do pracy.

W marcu i kwietniu wygrała swoje trzy kolejne turnieje ITF, w Australii i Tunezji. W Paryżu zadebiutowała w wielkoszlemowych eliminacjach, po nich została trzecią rakietą Polski (najwyższe w karierze miejsce w rankingu WTA Tour: 159.).

Przed rozpoczęciem sezonu Zaniewska widziała przyszłość w jasnych barwach i jako cel wyprawy do Australii stawiała sobie wywalczenie miejsca w eliminacjach turnieju Wielkiego Szlema. - Gdy leciałam zimą do Australii, to z myślą, żeby wywalczyć sobie miejsce w kwalifikacjach w Paryżu. Ale jak przyszło co do czego, to sama długo nie mogłam w to uwierzyć - mówiła nam w paryskiej stolicy.

W Paryżu sama nie wiedziała, czego się spodziewać. Debiutantka, z doświadczeniami z turniejów niższej rangi, w decydującej rundzie eliminacji stanęła nagle, i chyba nieco niespodziewanie, przed szansą wystąpienia w głównej drabince jednego z czterech najbardziej prestiżowych turniejów na świecie. Na szansie niestety się skończyło i po zaciętych trzech setach musiała uznać wyższość Evy Birnerovej.

- To był piękny mecz - pocieszała córkę mama, Teresa. - Mamo, idź... - rzuciła rozczarowana Sandra, ale już po chwili rozchmurzyła się, wiedząc, że w swoich pierwszych eliminacjach spisała się więcej niż dobrze. - Wiadomo, to pierwszy Wielki Szlem, dla mnie wielka przygoda, choć powinnam go traktować jak zwykły turniej i tak właśnie starałam się grać. Myślę, że to udało mi się akurat całkiem nieźle - podsumowała swój występ, wiedząc że kolejną okazję będzie miała miesiąc później, na Wimbledonie.

Nie dla Sandry trawa

Na nawierzchni trawiastej Zania grała już w lutym tego roku, w Mildurze (Australia). Przed Wimbledonem zaznajamiała się z murawą w Anglii: najpierw będąc o krok od awansu do turnieju WTA Tour w Birmingham, potem w imprezie ITF w Nottingham (tylko w deblu).

- To nie jest moja ulubiona nawierzchnia - mówi w rozmowie z naszym portalem. - Udało mi się jednak przełamać negatywne o niej myślenie i zagrałam najlepiej, jak umiem. Jestem naprawdę zadowolona z występu w tych eliminacjach.

W fazie wstępnej mistrzostw Wimbledonu, rozgrywanej na kortach w Roehampton, straciła tylko seta, w finale pokonując Sesil Karatanczewą (6:3, 4:6, 6:4). - Przerwa z powodu deszczu w tym spotkaniu pozwoliła mi chyba przemyśleć to, dlaczego gemy nie idą na moją stronę. Zestawiłam, co robiłam w I secie, a co potem i spróbowałam nakręcić się na intensywną i agresywną grę, tak jak w secie otwarcia.

Awans do czołowej setki rankingu zapewniłaby sobie przejściem III rundy Wimbledonu.

Ale już w I rundzie czeka na Zaniewską Chinka Shuai Peng, nr 32 kobiecego tenisa, przed trzema laty ciężka przeprawa dla samej Agnieszki Radwańskiej (9:7 w decydującym secie).

- Jej pierwszym marzeniem było, by się zakwalifikować - mówi Adam Królak. - Potem może przejść dwie rundy. Potem może zajść jeszcze wyżej. Najważniejsze jednak jest samo dostanie się do drabinki. Ten pierwszy krok Sandra postawiła.


współpraca: Robert Pałuba i Krzysztof Straszak

Źródło artykułu:
Komentarze (11)
avatar
pedro
24.06.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Megaepicki tekst! Do boju Sandra! Peng jest jak najbardziej do ogrania!  
Jankus1110
23.06.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Zania sprawia wrażenie bardzo fajnej, poukładanej dziewczyny i tenisistki. Jeśli ktoś wie, czego chce, a to, czego chce, jest naprawdę duże, a przy tym stoi nogami na ziemi i ciągle tę pozycję Czytaj całość
Jankus1110
23.06.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
To ja się może dołączę do Sandry i głosów o związkach. Ten narciarski przynajmniej coś zrobił w sprawie skoków po tym, jak Małysz je wypromował (z biegami jednak mniej). PZT to nie wiem, ilu ta Czytaj całość
avatar
steffen
23.06.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
An chyba pokopałeś ;) Ale nasi "działacze" i tak niestety uważają że są świetni.  
Marek Dziesław
23.06.2012
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
ale fajnie, że widać cały polski system szkolenia. To z tego systemu wyszedł Małysz, Gollob, Kubica, Kowalczyk, Radwańskie... wszystko zawdzięczają szkółkom i stawianiu na młodzież... Albo coś Czytaj całość