Paryż? Długo nie mogłam w to uwierzyć - wywiad z Sandrą Zaniewską, czwartą rakietą kraju

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

W środę po raz pierwszy zagrała w Wielkim Szlemie, w I rundzie eliminacji Rolanda Garrosa pokonując Australijkę Jones. - Mam najlepsze możliwe losowanie - mówi Sandra Zaniewska w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.

W tym artykule dowiesz się o:

Robert Pałuba: To pani wielkoszlemowy debiut. Nerwy dały o sobie znać na początku spotkania?

Sandra Zaniewska: Oczywiście, trochę się denerwowałam. Najważniejsze jednak było, by odłożyć emocje na bok i grać najlepiej jak się potrafi: przecież o to chodzi.

Wyśmienity debiut Zaniewskiej w RG

Przeciwniczka w I rundzie eliminacji była chyba dość wygodna? Bez uderzenia kończącego i konkretnych mocnych stron.

- Jak na I rundę, było to dla mnie chyba najlepsze możliwe losowanie. To rywalka, z którą mogłam grać po swojemu. Z punktu widzenia stricte tenisowego nie był to świetny występ, ale jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie okoliczności: Paryż, Wielki Szlem, pierwszy występ - to myślę, że było całkiem nieźle.

Wierzyła pani na początku roku, że uda się jej przebić do Top 200 i zagrać w eliminacjach turnieju Wielkiego Szlema?

- Taki na początku był cel. Jak leciałam zimą do Australii, to z myślą, żeby wywalczyć sobie miejsce w eliminacjach w Paryżu. Ale jak przyszło co do czego, to sama długo nie mogłam w to uwierzyć. Poza tym, ceglana mączka to zdecydowanie moja ulubiona nawierzchnia.

Jakie są pani oczekiwania w paryskiej imprezie? Stawiała sobie pani jakiś konkretny cel?

- Generalnie: "co wyjdzie". To mój pierwszy Wielki Szlem i nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. Pierwszy raz tu jestem, gram z zawodniczkami, których tak naprawdę nie znam, nie miałam okazji mierzyć się z nimi na turniejach ITF. Na pewno moim małym marzeniem jest przejście eliminacji. A czy się uda? Zobaczymy.

Z kim przyjechała pani na Rolanda Garrosa, jak wygląda sztab szkoleniowy?

- Do Paryża przyjechałam z mamą i z trenerką, która obecnie mi pomaga. Nazywa się Tina Pisink, jest ze Słowenii i kiedyś była w Top 30. Pomyślałam, że warto współpracować z kimś, kto już tu był, wszystko zobaczył i pomoże mi się uspokoić. Pomoże mi skupić się na grze i wprowadzi mnie w ten wielki świat. To nasz pierwszy wspólny turniej. Na razie się poznajemy i wszystko jest jeszcze pod znakiem zapytania, ale sprawy posuwają się do przodu.

Gdzie na co dzień pani trenuje?

- Trenuję pół na pół: w Turcji i w Polsce. Kiedyś, podczas turnieju ITF w Katowicach moja mama spotkała trenera jednej z koleżanek z Turcji. Akurat nie miałam stałego trenera i ustaliliśmy, że wspólnie spróbujemy. Po pięciu miesiącach stwierdziliśmy, że współpraca się nie układa. Była tam też druga akademia tenisowa: od dawna prowadzili ze mną rozmowy i chcieli, żebym do nich przeszła. Zadecydowałam, że spróbuję i od tego czasu tam trenuję. Mam nadzieję, że to układ na dłużej.

Rywalki nie lubią pani efektownego, niejednostajnego stylu gry. Jest mu pani wierna od zawsze?

- Taki styl kształtuję od początku mojej przygody z tenisem. Wydaje mi się, że taki proces przebiega u każdego zawodnika i u mnie też tak zostało. W tej grze właśnie o to chodzi, żeby być niewygodną dla innych rywalek i cieszę się, że mi się to udaje.

Ma pani tenisowego idola?

- Zdecydowanie Rafael Nadal. Najbardziej podoba mi się jego waleczność na korcie, jego mentalność. Nie oddaje żadnej piłki, zawsze gra do końca i nigdy nie wiadomo, jak mecz się może skończyć. Ma świetny forhend i pozostałe uderzenia. Na ten temat nie ma dyskusji, jest w czołówce od bardzo dawna.

A wśród kobiet?

- Nie mam konkretnej idolki w kobiecych rozgrywkach. Kiedyś na pewno Dinara Safina, którą miałam okazję poznać osobiście, co dało mi sporo motywacji. Niestety, ostatnio nie jest w stanie trenować, ciągle ma kłopoty z plecami i prawdopodobnie już tak pozostanie. Jak byłam młodsza, to podziwiałam też Serenę Williams. Nie ma obecnie jednej zawodniczki, która wygrywałaby wszystkie najważniejsze turnieje, ale jest bardzo wszechstronna i mimo swojego wieku wciąż sprawia wielkie trudności swoim rywalkom.

Na przełomie marca i kwietnia wygrała pani 15 kolejnych spotkań w turniejach ITF (trzy wygrane imprezy: Ispwich, Bundaberg i Tunis). Co miało decydujący wpływ na taki wybuch formy?

- Sama nie wiem. Wydaje mi się, że wszystkie aspekty gry, treningi i mentalność splotły się w jedną całość. Dały mi pewność siebie - wiem, że mogę grać z tymi dziewczynami jak równa z równą i wygrywać.

Powoli przebija się pani w rankingu WTA (Zaniewska awansowała w tym roku o ponad 120 miejsc, obecnie jest notowana na 173. pozycji). Jaka jest największa różnica między tenisem juniorskim i seniorskim?

- W dzisiejszych czasach jest ciężko. Tenis idzie mocno do przodu, zarówno fizycznie, jak i technicznie. Żeby grać na najwyższym poziomie, trzeba być świetnie przygotowanym ogólnorozwojowo i tenisowo. Młodym dziewczynom jest coraz ciężej wybijać się z niskich pozycji rankingowych, potrzeba lat katorżniczego treningu. Myślę, że ciężka praca przebija talent.

Jak w takim razie widzi pani szanse młodszych zawodniczek w zawodowym Tourze?

- Ciężko powiedzieć. Przez te wszystkie lata zauważyłam, że absolutnie każdy może coś osiągnąć, jak niemożliwe by się to nie wydawało. Wszystko zależy od indywidualnego rozwoju zawodnika. Każdy skupia się na sobie, ale na pewno młode tenisistki potrafią dobrze grać i niedługo się wybiją. Nie ma co mówić o konkretnych przykładach, bo każda z nas ma jednakowe szanse.

Kto jest pani najlepszą koleżanką w Tourze?

- Aleksandra Krunić, która niestety dziś przegrała. Wspólnie osiągnęłyśmy finał juniorskiego Australian Open w grze podwójnej. Znamy się już od siedmiu lat: ja miałam 13 lat, ona 12. To chyba jedyna moja bliska przyjaźń w Tourze, która przetrwała tyle lat, aż do dzisiaj.

Podobnie jak pani w tym roku, dwa lata temu znakomitą serię zwycięstw w turniejach ITF zanotowała Magda Linette. Nie była w stanie pójść za ciosem. Czego zabrakło?

- Magda miała świetny rok 2010, ale nie wiem dokładnie, co się z nią stało. Na rozwój zawodniczki składa się bardzo wiele czynników. Wiadomo, że startując w większych turniejach wkracza się do rywalizacji na wyższym poziomie, gra się z innymi tenisistkami i niektórzy sobie z tym nie radzą. Decydują najdrobniejsze detale.

Jak wygląda kariera zawodowej tenisistki w Polsce z finansowego punktu widzenia? Ma pani sponsora?

- Od trzech lat pomaga mi firma Voxel, a poza tym głównie rodzice. W Polsce jest ciężko: rodzice w zasadzie pomagają mi od samego początku, a ostatnio do puli idzie też to, co sama wywalczę w turniejach.

Alicja Rosolska mówiła, że Polski Związek Tenisowe praktycznie nie wspiera jej finansowo. Jak jest w pani przypadku?

- PZT nic nie pomaga. Ze związkiem nie jesteśmy w dobrych relacjach. Jak grałam jeszcze w turniejach juniorskich, to popełniono wiele błędów, doszło do wielu nieporozumień, które nie zostały wyjaśnione do dziś i jest jak jest. Panuje duży bałagan, którego nie powinno być. W PZT to zawodnik powinien być najważniejszy, a nie ich działacze. W moim wypadku: jak najdalej od związku.

Robert Pałuba
z Paryża
@rob_pal

Źródło artykułu:
Komentarze (2)
avatar
beglerbej sylistryjski
24.05.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
brawo sandra, dzisiaj o 10 nastepny mecz  
avatar
RvR
23.05.2012
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
To fajnie, że Sandra wskazała na Krunić jako najlepszą koleżankę w Tourze. O Serbce może być jeszcze kiedyś głośno na zawodowych kortach.