Kim Clijsters: A teraz do Bydgoszczy

Z Nadią Pietrową w III rundzie Australian Open ugrała raptem gema. Ale od lata ubiegłego roku Kim Clijsters, żona i mama, elektryzowała świat tenisa swoim powrotem, uwieńczonym zdobyciem tytułu w US Open. W lutym w hali Łuczniczka w Bydgoszczy będzie gwiazdą meczu Pucharu Federacji.

Krzysztof Straszak
Krzysztof Straszak

Sfrustrowana swoją niemocą wzięła na ręce córeczkę i od razu wrócił jej humor. Wiecznie uśmiechnięta w kontaktach z ludźmi Clijsters wie, że chcąc odnosić sukcesy na dwu zabierających jej dziś życie polach: rodzinnym i sportowym, musi stawiać priorytety.

W życiu osobistym najważniejsza jest córka, w tenisie natomiast Wielki Szlem. Ale przekonujemy się, że w czasach gdy czołowe zawodniczki często nie zawracają sobie głowy rozgrywkami narodowymi, mama Kim chętnie o nich mówi i chce w nich uczestniczyć. Choć do minimum ogranicza starty w turniejach zawodowego cyklu.

Kompletna klapa, jak przeciw Pietrowej, jest pierwszym takim przypadkiem w jej drugiej karierze. - Zła rozgrzewka i wtedy "shit happens", jak mówią Anglicy - przyznaje Carl Maes, były trener Kim. Obecnie pracujący z Belgijką Wim Fissette mówi o mentalnym dołku, w jaki wpadła przy stanie 0:3. - Przygotowywaliśmy się tak samo jak do US Open i do Brisbane [wygrała tam dwa tygodnie temu]. Była gotowa do walki, ale nic nie wychodziło.

Kim wróci do Polski po niemal dwóch latach, gdy to w Warszawie pożegnała się z wyczynowym sportem. Chciała mieć normalne życie: wzięła ślub i urodziła Jadę. - Mogłam zostać normalną panią domu: opiekować się dzieckiem, gotować i sprzątać - mówi. - Ale kocham także mieszkać w hotelach, trenować i grać w tenisa - opowiada o swoich rozbiciu.

Kocha grać, a ludzie kochają ją. Za finezję, postawę fair, serdeczność, otwartość. Podczas historycznego US Open (pierwsza w historii mistrzyni Wielkiego Szlema startująca z dziką kartą i pierwsza mama od 29 lat) była dumna nie tylko ze swojej dyspozycji, ale też z powodu rodaczek. To Yanina Wickmayer i Kirsten Flipkens mają być innymi podporami belgijskiej kadry.

Uważa za ważną swoją rolę starszej koleżanki w kadrze Pucharu Federacji. - Pamiętam je jako małe dziewczynki, a teraz grają tak dobrze. To ekscytujące, czekam na to, by znów być częścią tego zespołu - mówi. Zespołu, który w 2001 roku poprowadziła do tytułu najlepszej kobiecej reprezentacji świata.

Rok przed jedynym triumfem Belgii w rozgrywkach Kim była jeszcze niepełnoletnia. To wtedy datuje swoje najlepsze wspomnienie z Fed Cup: z Moskwy wywiozła z ekipą kapitana Ivo van Akena zwycięstwo 2-1. Rok potem Rosja poddała im się także, ale już w finale, na hiszpańskiej ziemi.

Najbardziej dumna była, jak przypuszcza, z wiktorii odniesionej w tym samym 2000 roku nad Australią. - Wycofała się Henin, nie grały Appelmans i Van Roost, więc zostałam praktycznie sama z dwoma niżej notowanymi zawodniczkami - wspomina. Ale, to kuriozum, to ona sama pozwoliła Australijkom zdobyć jedyny punkt!

Po raz ostatni grała w czarno-żółto-czerwonych barwach w lipcu 2006 roku. Jej bilans to 21 zwycięstw i ledwie cztery porażki. Chce znów wysłuchać na korcie hymnu. - To coś szczególnego - wyznaje. - Mamy fajny zespół. Hymn daje wsparcie, bo jest grany tylko przy okazji takich imprez, co podnosi ich rangę. Mam jednak nadzieję, że nie wywoła zbyt wiele nerwowosci w stylu: o nie, to jest to! - mówi.

Clijsters ogłosiła zakończenie kariery jako czwarta rakieta świata. Przed nią wyżej notowaną "emerytką" została tylko Steffi Graf. Potem obie przebiła kolejna Belgijka Justine Henin, która do Bydgoszczy nie przyjedzie. Flamandki (z drugiej części kraju, Walonii, nie ma topowych tenisistek oprócz Henin) z Clijsters i Wickmayer są wielkimi faworytkami do awansu do elity.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×