Apoloniusz Tajner: Ludzie wysyłali faktury za sukcesy Adama Małysza

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski

Sławni i ważni ludzie też garnęli się do kontaktu z wami.

Po turnieju w Bischofshofen (styczeń 2001 r.), który Adam wygrał, ktoś próbował się do mnie dodzwonić. Odebrałem.
- Halo? - mówię.
- Kwaśniewski przy telefonie.
- Jaki Kwaśniewski? - mrużę oczy.
- No, Aleksander Kwaśniewski.
- Ale ja nie znam nikogo takiego - dalej nie rozumiem.
- Prezydent, panie trenerze!

Tydzień później Małysz wygrał konkurs w Harrachowie. Akurat byłem w holu w naszym hotelu. Z recepcji krzyczą: "telefon!" i żebym do budki podszedł. Podnoszę słuchawkę. "Daniel Olbrychski, witam". Premier Buzek też dzwonił. I tak po kolei.

Przeszliśmy wtedy bardzo szybki okres dojrzewania mentalnego. Zaczynając od wyniku sportowego, do tamtego momentu, zastrzeżonego dla innych. Po otwarcie się na kontakty z ludźmi, których znaliśmy tylko z telewizji. Potem dzwonili posłowie, senatorowie, marszałkowie, burmistrzowie, lokalni politycy. Każdy się chciał spotykać. Najpierw próbowaliśmy to wszystko pogodzić, ale w pewnym momencie zaczęło to nam wywracać cały proces. Ma być trening, a tu obiad z bardzo ważną osobą. A tych ważnych osób było wtedy bardzo dużo.

Wróćmy jednak do telefonu od prezydenta. Była trema?

Pewnie! Pomyślałem wtedy: "o cholera!". Wyprostowałem się, odchrząknąłem. Akurat prezydent Kwaśniewski był w Szwajcarii i zadzwonił z prywatnego numeru. Prezydent Kwaśniewski ma sportową duszę i wyjątkową umiejętność nawiązywania kontaktu, ocieplenia rozmowy. Po chwili miałem wrażenie, jakbym rozmawiał ze starym znajomym. Później wielokrotnie się spotykaliśmy. Prezydent często telefonował. Na ogół łączyła się ze mną kancelaria i przełączała do pana Kwaśniewskiego.

A przecież otoczka była, jaka była. Skoczków rozwoziliście po zawodach samochodami do domu.

Mieliśmy dwa passaty kombi. Załatwił nam je Edi Federer, menedżer Małysza. On chciał z nami kończyć współpracę, zanim Adam wygrał Turniej Czterech Skoczni. Dlaczego? Bo Adam skakał coraz słabiej, Edi zaczął do tego dopłacać. Przekonywałem go: "Zaczekaj do wiosny, proszę cię". Byśmy nawet te passaty stracili z końcem grudnia 2000 r. Zgodził się. A w grudniu, w Sankt Moritz, Adam złapał taką formę, że przeskakiwał wszystkich po dziesięć metrów.

Z Piotrem Fijasem patrzyliśmy na to i... nawet się nie cieszyliśmy. Pamiętam nawet taką scenę. Wracaliśmy samochodem z Austrii. Długo się w sobie zbierałem, aż w końcu powiedziałem na głos: "Mamy chyba zawodnika, który wygra Turniej Czterech Skoczni, Piotrek". Fijas, zawsze sceptyczny, z pół minuty się nie odzywał. W końcu odparł: "Nie martw się. Zaraz są święta, jeszcze się wszystko spieprzy".

A dziś każdy w Polsce wie, że bułka z bananem gwarantuje sukces.

W Wilingen często przerywano konkurs ze względu na silny wiatr. Trwał on już chyba pięć godzin. Po trzech godzinach chłopcy zrobili się głodni. Na stołówce tłusty gulasz, kiełbaski i makarony, też na tłusto. Profesor Jerzy Żołądź zabronił tego jeść i przyniósł z kantyny bułki i banany. Wytłumaczył, że banan to bomba witaminowa, a bułka to węglowodany i to jest teraz potrzebne zawodnikom. Adam wyszedł akurat przed kontener i tak sobie podjadał.

Widzieli to inni skoczkowie. Adam ten konkurs wygrał (luty 2001 r.). A na drugi dzień zabrakło na stołówce bananów i bułek. Od tamtej pory robiliśmy zakupy w sklepie, bo na każdych kolejnych zawodach bułki i banany szybko znikały ze stołówki.

Wy nawet potrafiliście Małysza rozciągnąć o dwa centymetry!

Przywiązaliśmy go do klamki w drzwiach, urwała się. Ale kaloryfer wytrzymał. Stawy nóg, przestrzenie międzykręgowe - z dwie godziny je naciągaliśmy i położyliśmy Adama spać. Rano miał nie wstawać w ogóle, żeby unikać wstrząsów.

Uściślijmy. Chodzi o dyskwalifikacje Małysza z powodu zbyt długich nart podczas kwalifikacji w Kuopio. Małysz je wygrał, ale nie został dopuszczony do konkursu.

Najpierw przycięliśmy narty piłką do żelaza o centymetr. Okazało się, że źle zinterpretowaliśmy tabelę w regulaminie. Powinniśmy uciąć dwa centymetry. Małysz został przez to zdyskwalifikowany w kwalifikacjach, w których wypadł doskonale. Zażądaliśmy drugiego pomiaru, na drugi dzień. I od wieczora zaczęliśmy Adama rozciągać.

Rano zamówiliśmy taksówkę pod hotel na terenie skoczni. Przez hol niosłem Adama na plecach. Wszyscy trenerzy się śmiali. Zeszliśmy tak piętro niżej, do sali pomiarowej. Czekając na swoją kolej, Adam wisiał jeszcze na drążku w korytarzu. Na pomiarze musiał rozebrać się do majtek. Tak, by nikt nie podejrzewał, że na przykład wsadził coś do butów. Wyszło, że przez noc urósł prawie dwa centymetry. Komisja nie mogła uwierzyć. Mierzyli go raz, drugi, trzeci. Sprawdzali urządzenia, czy są sprawne. Uzbierało się dokładnie 1,7 centymetra! Na następny dzień dopuścili Adama do konkursu.

Pełnił pan wiele różnych funkcji jak słyszymy, ale to nie wszystko. Na początku "małyszomanii", podczas zawodów w Zakopanem, robił pan nawet za porządkowego.

O 6 rano pod skocznią czekało około 10 tysięcy kibiców bez biletów. Teren był nieogrodzony, bez służb ochroniarskich. Jedynie z porządkowymi, z opaskami na rękach. I ten tłum nie dał się już wyprosić. Na godzinę przed konkursem naliczyłem z pięćdziesiąt osób na drzewach. W okolicach buli, wchodzili na świerki naprawdę wysoko. Jeden tak się bujał na czubku, że baliśmy się, że go złamie i z nim spadnie.

Myślę, że w sumie przyszło około 80-90 tysięcy kibiców. Ludzie stali wszędzie. Na górze, tam gdzie zawodnicy startują. W lesie, dookoła na skarpach. Nawet przy progu, naprzeciwko trybuny trenerskiej. I podchodzili coraz bliżej. Flagi, które trzymali w rękach, sięgały prawie do progu. Pojawiło się duże ryzyko, że zawodnik może w nie wpaść. Walter Hofer przerwał zawody, podszedł do mnie i poprosił, żebym zwrócił kibicom uwagę. Stało tam może ze sto osób, ale wszyscy bardzo przyjaźnie przyjęli moje słowa. Szybko się wycofali.

Co zaważyło, że Małysz tak wystrzelił? Da się to wytłumaczyć?

Poprzedni trener, Mikeska, był typowym trenerem-treserem, absolutnie wierzącym w ciężki trening. Tylko ćwiczyć, a jak nie wychodzi, to dokładać obciążenia. Założyłem, że jeżeli Małysz już wtedy wygrał trzy Puchary Świata i jeszcze kilka razy stanął na podium w sezonie 1996-97, to on to już umiał. Że skoro jest coraz gorzej, (w Nagano nie wchodził do 50), to trzeba go przywrócić do formy. Były dwie przyczyny spadku formy Adama. Nie radził sobie z ogromnym zainteresowaniem. Ludzie przyjeżdżali mu pod dom, zaczął się ukrywać. Druga sprawa - zakochał się. Planował ślub, dziecko było w drodze, a przychodów brakowało. Chciał wrócić do zawodu. Udało mi się przekonać Izabelę, żonę Adama, żeby jeszcze ten jeden rok pomogła przekonać Adama do pozostania w skokach. Pomogło.

Całkowicie przemodelowaliśmy trening motoryczny i siłowy. To samo jeżeli chodzi o technikę skakania. Stworzyliśmy fantastyczny zespół, z doktorem Jerzym Żołądziem, psychologiem Janem Blecharzem i Piotrem Fijas. Doktor Żołądź miał za sobą doświadczenie z Holandii, współpracował z piłkarzami Ajaksu Amsterdam. Zobaczył, jak tworzy się technologia treningu. Za Małyszem stał zespół. Przy następnych sukcesach wiedzieliśmy, jak nad tym zapanować. A dojrzałość Adama z rok na rok wzrastała.
Adam Małysz i Apoloniusz Tajner Adam Małysz i Apoloniusz Tajner
A co z innymi zawodnikami? Z Mateją, Skupniem, Kruczkiem, pana synem? Dlaczego oni nie odnosili sukcesów?

Myśmy byli wtedy trochę naturszczykami. Zamawiało się jeden kombinezon, dla Adama. Teraz zawodnicy mają po piętnaście kompletów. Wtedy nie było możliwości, żeby je sobie szyć, zbadać, sprawdzić. Nie było też takiej technologii, jaką posiadamy w dzisiejszych czasach. Obecny zespół ma wszystko dopięte na ostatni guzik. A pozostali zawodnicy też podnieśli swój poziom sportowy i odnieśli w tych latach swoje największe sukcesy.

Czy bez Apoloniusza Tajnera nie byłoby sukcesów Adama Małysza?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×