15 lat temu zginął Arkadiusz Gołaś. "Gdyby żył, grałby do dziś. Taki to był talent"

Gdyby żył, jeszcze teraz grałby na bardzo wysokim poziomie. Taki to był talent - mówi o nim Ryszard Bosek. Dziś mija 15 lat od tragicznej śmierci Arkadiusza Gołasia.

Arkadiusz Dudziak
Arkadiusz Dudziak
Arkadiusz Gołaś Agencja Gazeta / Kuba Atys / Na zdjęciu: Arkadiusz Gołaś
Arek i Agnieszka mieli przed sobą prawie 1500-kilometrową trasę z Częstochowy do Maceraty. Przez Polskę, Czechy, Austrię i Włochy. Arek Gołaś miał tam zacząć nowy etap siatkarskiej kariery. W jednym z najpotężniejszych klubów w Europie z młodego i zdolnego miał stać się gwiazdą.

- Oni wyjechali spod mojego domu – mówi o 16 września 2005 roku Ryszard Bosek, mistrz olimpijski z 1976 roku z Montrealu. Z młodym małżeństwem Gołasiów umówił się, że będą dawać mu znak po przekroczeniu każdej granicy. Wjechali do Czech – dali znać. Dotarli do Austrii - był sygnał. Jednak informacja, że są już we Włoszech, nie przychodziła niepokojąco długo.

- Wtedy zaczęliśmy ich szukać. Dzwoniliśmy po szpitalach. W jednym zapytali, kim my dla nich jesteśmy. Odpowiedzieliśmy, że rodziną. Wtedy wyjawili, że mieli wypadek. Nie dodali tylko, że dla Arka był on śmiertelny - wspomina Bosek.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: 3,5-latka największą fanką Rafała Majki

Arkadiusz Gołaś zginął 16 września 2005 roku w wypadku na autostradzie w Austrii, niedaleko Klagenfurtu. Środkowy reprezentacji Polski miał zaledwie 24 lata.

Początki siatkarskiej przygody

Arkadiusz Gołaś już od samego początku zwracał na siebie uwagę trenerów. Wysoki, skoczny środkowy od samego początku był materiałem na przyszłego reprezentanta kraju. Urodzony w 1981 roku siatkarz swoją przygodę z tym sportem rozpoczął w Ostrołęce. Największe sukcesy w drużynach juniorskich odniósł jednak w barwach MOS Wola Warszawa, z którym zdobył mistrzostwo Polski.

- Miał świetne warunki fizyczne. Był bardzo wysoki, skoczny, szczupły. Zagrywki się też nauczył bardzo szybko, bo był przygotowany motorycznie. To talent do wszystkich sportów. Świetnie, że postawił akurat na siatkówkę. Występował na ciężkiej pozycji, bo granie jako środkowy jest dla młodego zawodnika bardzo trudne. Robił wielkie postępy i błyskawicznie się uczył. Już na początku jego kariery było widać, że to wielki talent. On tylko swoją postawą potwierdzał opinię trenerów młodzieżowych - powiedział jego menedżer, a także były trener kadry Ryszard Bosek. To właśnie pod jego okiem Gołaś stawiał pierwsze kroki w reprezentacji.

Legenda AZS-u Częstochowa

Po skończeniu liceum Arkadiusz Gołaś stanął przed wyborem swojego pierwszego klubu w seniorskiej karierze. Ostatecznie trafił do AZS-u Częstochowa, wtedy jednego z najlepszych zespołów w Polsce. Drużyna z województwa śląskiego w tamtym czasie regularnie walczyła o mistrzostwo kraju, a potyczki z Mostostalem Azoty Kędzierzyn-Koźle urastały wręcz do rangi świętej wojny.

Już w pierwszym sezonie Gołaś zrobił furorę w lidze. Początkowo jednak nie był szykowany do roli podstawowego zawodnika AZS-u. Skorzystał na kontuzji swoich bardziej doświadczonych kolegów. Zdobytego miejsca w wyjściowym składzie już nie oddał. W swoim debiutanckim sezonie zdobył aż 279 punktów, co jest imponującym wyczynem jak na niespełna dwudziestoletniego zawodnika.

- Arek przyszedł do AZS-u dopiero po szkole, jeszcze jako bardzo młody człowiek. Takim młodym ludziom nie proponuje się miejsca w pierwszej szóstce w takim zespole, jakim wtedy był AZS Częstochowa. Jednak robił tak ogromne postępy, że to nie miało znaczenia. Jestem przekonany, że gdyby żył, jeszcze teraz grałby na bardzo wysokim poziomie. Taki to był talent - twierdzi Bosek.

Przez cztery lata gry w Częstochowie Gołasiowi nigdy nie udało się zdobyć mistrzostwa Polski. Jego AZS trzykrotnie w finale przegrywał z klubem z Kędzierzyna-Koźla. Za swoje występy w barwach częstochowskiego klubu został jednak błyskawicznie doceniony.

Dumny reprezentant

Zanim Gołaś zadebiutował w seniorskiej reprezentacji Polski, był członkiem kadry kadetów. W 1999 roku wywalczył brązowy medal mistrzostw świata do lat 19. Na swój debiut w seniorskiej drużynie narodowej musiał czekać jeszcze dwa lata. Środkowy swój pierwszy mecz w reprezentacji rozegrał przeciwko Grecji w ramach Ligi Światowej. Polacy pokonali wtedy rywali bez straty seta.

Arkadiusz Gołaś w kolejnych latach stał się jedną z wiodących postaci kadry. W 2002 roku pojechał do Argentyny na mistrzostwa świata, na których Polacy wywalczyli 11. lokatę. Dwa lata później znalazł się w składzie na igrzyska w Atenach. Biało-Czerwoni dotarli w nich do ćwierćfinału, w którym ulegli Brazylijczykom. Swój ostatni mecz środkowy zagrał podczas mistrzostw Europy w 2005 roku przeciwko kadrze Portugalii.

Włoska przygoda

Po czterech latach spędzonych w Częstochowie środkowy stał się niekwestionowaną gwiazdą zespołu. Nadszedł czas na przenosiny do ligi włoskiej i poszerzanie swoich umiejętności. Arkadiuszem Gołasiem zainteresował się klub z Padwy, który był znany ze szkolenia młodych zawodników. Menedżerowie nie wahali się długo i Gołaś w 2004 roku trafił do Serie A. Polak zrobił furorę w lidze włoskiej i od samego początku był obserwowany przez największe kluby.

- Trzeba powiedzieć, że poza talentem to był bardzo pracowity człowiek. Wysłaliśmy go do Padwy, ponieważ wiedzieliśmy, że ten klub bierze takich zawodników, którzy jeszcze muszą się uczyć. On sam mówił, że trenował tam mocno i gdyby nie miał specjalnych urządzeń do regeneracji, to miałby kłopoty. Tak właściwie to tam się doszlifował jego charakter - przyznaje Ryszard Bosek.

Nic więc dziwnego, że po sezonie zwrócił się do niego jeden z najlepszych klubów z tamtych lat, Lube Banca Marche Macerata. Zespół zdecydował się wykupić kontrakt Gołasia z Padwą i podpisał wieloletnią umowę z młodym polskim środkowym.

- Macerata zobaczyła, jakim jest talentem, jak gra w lidze włoskiej i że się do nich nadaje. Arek podpisał wieloletni kontrakt i bardzo chciał tam przejść. Wtedy właściwie nie było lepszego klubu niż Macerata. Myślę, że większej satysfakcji w tamtych czasach nie można było mieć po tak krótkim okresie grania w lidze włoskiej. Często ludzie czekają dłużej, żeby się dostać do słabszego klubu - komentuje były menadżer siatkarza.

Tragedia na autostradzie

Po mistrzostwach Europy siatkarze mieli jeszcze kilka dni wolnego przed rozpoczęciem przygotowań do sezonu klubowego. Arkadiusz Gołaś i jego żona Agnieszka spędzili je w Polsce, a później mieli się udać do Maceraty. Młoda para wyjechała z kraju 15 września.

Środkowy nigdy jednak nie dotarł do Włoch. Na autostradzie niedaleko Klagenfurtu samochód niespodziewanie zjechał w prawo i uderzył w bariery dźwiękochłonne. Arkadiuszowi Gołasiowi nie udało się przeżyć wypadku. Jego żona spędziła kilka dni w szpitalu.

Siatkarz został pochowany 22 września na cmentarzu w Ostrołęce. Dwa dni wcześniej w częstochowskiej archikatedrze została odprawiona msza w intencji Arkadiusza Gołasia. Zjawiło się na niej kilka tysięcy osób, w dużej mierze kibiców byłej drużyny zawodnika. - W Częstochowie wtedy siatkówka była na topie. On był zawodnikiem takim, którego nie sposób było nie lubić. Poza walorami sportowymi zawsze skromny, uśmiechnięty, miły dla kibiców - wyjaśnia Ryszard Bosek.

Na szczęście pamięć o utalentowanym środkowym nie ginie. Na jego cześć jest organizowany Memoriał Arkadiusza Gołasia. Jego piętnasta edycja odbyła się w 2019 roku w Swarzędzu-Zalasewie. Tegoroczne rozgrywki zostały jednak odwołane z powodu pandemii wywołanej koronawirusem.

Czytaj również:
Siatkówka. Besiktas rozgromiony. Szokujący wynik w lidze tureckiej!
Nie żyje Azmy Megahed, legenda siatkówki w Egipcie. 70-latek zmarł na COVID-19

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×