Malwina Smarzek: To nie sok z gumijagód. My naprawdę sporo potrafimy

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty /  / Na zdjęciu: Malwina Smarzek
WP SportoweFakty / / Na zdjęciu: Malwina Smarzek
zdjęcie autora artykułu

Kadra polskich siatkarek przystępuje do turnieju Ligi Narodów w holenderskim Apeldoorn bez kompleksów i strachu. - W naszej grze widać postęp, dlatego warto wierzyć w naszą drużynę - apelowała Malwina Smarzek w rozmowie z naszym portalem.

Michał Kaczmarczyk, WP SportoweFakty: Wróciłyście do Europy po dziesiątkach tysiącach kilometrów spędzonych w samolotach i wojażach na inne kontynenty. I macie naprawdę dobre warunki do nabierania sił przed startem turnieju w Apeldoorn.

Malwina Smarzek, atakująca reprezentacji Polski kobiet: To dla nas naprawdę miła odmiana po tym, co miałyśmy wcześniej. W Chinach mieszkałyśmy w hotelu, który tak właściwie był małym pałacem i robił niesamowite wrażenie. Ale czułyśmy się w nim zamknięte, do tego jeszcze dochodziło gorąco i wilgotne powietrze. A w Holandii mamy koło siebie lasy, stadninę koni... Możemy wypocząć po tych wojażach. Poza tym teraz dzwonimy do swoich bliskich w zwykłych porach i nie musimy się po trzy razy zastanawiać, czy oni jeszcze śpią! Funkcjonujemy w miarę normalnie, niektórzy jeszcze mają problemy z jetlagiem. Ale to normalne, skoro dopiero co udało nam się przestawić na strefę azjatycką, a trzeba było lecieć do Europy. Na szczęście zostajemy już na swoim kontynencie, wszystko powinno być OK. [b]

[/b]

Jak wyglądało wasze radzenie sobie z jetlagiem? Ile czasu dawałyście sobie na przystosowanie się do nowej strefy czasowej?

Dla każdej z nas to jest dość indywidualna rzecz. Na szczęście każda podróż kończyła się tak, że przylatywałyśmy do docelowego kraju wieczorem, mogłyśmy zjeść kolację i od razu iść spać. To najlepsze, co mogło nas spotkać, bo dłuższe spanie w ciągu dnia razem z jetlagiem to problemy ze snem w nocy. Mnie ominęły większe problemy z dostosowaniem się do stref czasowych. Czasem trudno było zasnąć, ale wiadomo, że tu po spotkaniu w człowieku buzują emocje, wcześniej jest kolacja i wideo, potem rozmawia się z różnymi ludźmi i to czekanie na sen trochę się przedłuża. Podróż do Holandii była w miarę komfortowa?

Nie narzekam, to była jedna z naszych "krótszych" podróży w tym sezonie. Godzina promem z Makau do Hongkongu, stamtąd miałyśmy bezpośredni lot do Amsterdamu, niecałe trzynaście godzin. A po wylądowaniu godzina drogi do hotelu, tak że nie ma na co narzekać. Aczkolwiek wyjątkowo nie lubię bardzo długich lotów, to jest po prostu coś okropnego, zwłaszcza po turnieju, kiedy człowiek wraca zmęczony, z mniejszymi i większymi urazami, przeciążeniami i opuchnięciami. W samolocie miałam miejsce przy korytarzu i mogłam trochę się rozciągnąć, ale kiedy siedzi się w środku, prawie bez ruchu, to po trzynastu godzinach lotu samo pójście na trening jest wyzwaniem. Na stronie FIVB można dowiedzieć się, że jest pani najlepiej punktującą zawodniczką Ligi Narodów, o Malwinie Smarzek piszą tam "scoring machine". Ile jeszcze mocy ma ta maszyna po dwóch wyczerpujących turniejach?

Mam jeszcze trochę tej siły, absolutnie nie mam dosyć. Muszę to powiedzieć, bo zaczynają mnie trochę denerwować głosy, że podobno jestem absolutnie wykończona, za chwilę się rozsypię i już nie damy rady grać. Nastawiłam się na to, że będę dostawała dużo piłek w każdym meczu i dla mnie to żaden problem. Jedyne problemy fizyczne miałam w Stanach; czułam się źle w meczu z Turcją i sama do końca nie wiem, poza tym jest bardzo dobrze. Wmawianie sobie ogromnego zmęczenia w niczym nie pomoże.

ZOBACZ WIDEO Toulouse FC pozostaje w Ligue 1. Cudu nie było [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Po prostu się cieszę, że zdobywam swoje punkty i realizuję to, czego wymaga ode mnie trener w tej roli. Wiadomo, że inne zespoły nastawiają się na mnie swoim blokiem i punktowanie jest coraz trudniejsze, nawet jeżeli ostatnio tych punktów w jednym meczu było trzydzieści osiem. Każdy się pyta o moje zdrowie, niektórzy starają się wmawiać, że coś jest nie tak, ale ja zapewniam, że czuję się dobrze.

Ostatni turniej w Makau przyniósł wielką radość po zwycięstwie 3:2 z Chinami, ale i poczucie niedosytu po porażkach z Serbią i Tajlandią. W setach, które polska kadra mogła wygrać, a tego nie zrobiła, brakowało chyba większego wsparcia całej drużyny dla atakującej i chłodnej głowy.

Ale ja czuję wsparcie od koleżanek i je wtedy miałam, bo wygrywamy i przegrywamy razem, jesteśmy jednym zespołem. Mamy taki, a nie inny system grania, poza tym wiem, że kiedy będę miała problem, to na parkiet wejdzie Monika Bociek albo Martyna Łukasik i dadzą sobie świetnie radę.

Oczywiście, teraz wszyscy możemy się zastanawiać, co by było, gdyby w ostatnim secie z Tajlandią... Ten mecz mógł zakończyć się zupełnie inaczej, podobnie jak gra z Serbkami, ale patrząc z perspektywy tego, że jeszcze niedawno niektórzy ludzie skreślali nas i mówili, że ugramy w całym turnieju może dwa sety, nie mamy powodów do wielkiego smutku. Gramy dobrze, punkt za punkt, wygrałyśmy dwa mecze, a te przegrane końcówki to kwestia doświadczenia, które musimy zdobywać. To może nudny temat, bo ciągle się o nim mówi, ale nie zdobędzie się pewności siebie na mecze z mistrzyniami olimpijskimi lub Europy, grając ciągle z rywalami na poziomie zeszłorocznej drugiej dywizji World Grand Prix.

My dopiero wchodzimy na wysoki poziom grania, na którym są już nasi rywale w Lidze Narodów. Na nasze końcówki w tych ostatnich przegranych meczach składają się wybory każdej z nas, podejmowane pod wpływem emocji i żeby wygrywać w takich chwilach, potrzebujemy ogrania. Myślę, że spokojnie je zdobędziemy i za jakiś czas to my będziemy wygrywać decydujące piłki, ale musimy to wypracować na parkiecie, bo nie da się tego zrobić na treningu. Zostałyśmy wrzucone na głęboką wodę i wiadomo, że gra się o punkty i jak najlepszy wynik, ale dla nas najważniejsza jest szansa gry z tak mocnymi przeciwnikami i radość z tego, że dotrzymujemy im kroku. Na pewno inny jest odbiór waszej drużyny, wzbudzacie zdecydowanie więcej pozytywnych emocji niż jeszcze rok temu. Nawet po przegranych meczach,

Atmosfera wokół nas jest zdecydowanie bardziej przyjazna, bez wątpienia. Mogłyśmy narzekać na to, że nie wszyscy mieli dobrze zdanie o nasze grze, ale może nasza reprezentacja na to sobie zasłużyła, jakkolwiek to źle nie zabrzmi. Kibice oczekiwali od nas zdecydowanie więcej niż poziomu, jaki prezentowałyśmy w zeszłym roku i chcieli, byśmy się włączyły do walki o najwyższe cele.

Frustrowało nas to, że jesteśmy surowo ocenianie przez ludzi, którzy nie widzą naszej pracy na treningach, choć to akurat zwykłe w życiu sportowca. Teraz to się zmieniło, aczkolwiek staramy się nie angażować w przeglądanie Internetu i czytanie opinii, bo zwykle to bardziej przeszkadza niż pomaga, nawet po rozegraniu dobrego spotkania. Ale to wszystko idzie w dobrym kierunku i cieszę się, że ludzie to widzą. Że gratulują mimo porażki, bo widzą, że grałyśmy dobrze.

Według mnie mecze w Makau wyglądały jeszcze lepiej niż te w Stanach. A nie było łatwo, bo miałyśmy bardzo mało czasu na przygotowania i zgranie się ze sobą, do tego przyjechałyśmy do Szczyrku tuż po lidze i trzeba było uporać się z różnymi urazami. Każdy mecz to dla nas szansa na poprawę kolejnych elementów i wierzę, że im dalej w sezon, tym będzie lepiej. Teraz czekają was boje z Brazylią, Holandią i Koreą Południową. Bardzo wymagający rywale, ale już wcześniej pokazałyście, że nie jest to dla was większy kłopot.

Trener Kawka na odprawie przed meczem z Serbią zażartował: "dziewczyny, wygrałyście z mistrzyniami olimpijskimi, teraz będzie tylko łatwiej!". Ale coś w tym jest, bo przecież kiedy myśli się o spotkaniu z Chinami na spokojnie, to chyba nikt nie zakładał przed jego startem, że wygramy. Z jednej strony miałyśmy wiarę w siebie nawzajem, z drugiej ogromny respekt dla rywala za osiągnięcia i poziom. I dopiero po ostatniej akcji dotarło do nas, że wygranie z taką drużyną jest jak najbardziej możliwe. Teraz wierzymy, że możemy w tym turnieju zdobyć punkty z każdym rywalem, ale pojawia się druga strona medalu: grałyśmy na tyle dobrze, że teraz po prostu nie wypada oddać meczu na przykład z Holandią bez walki. [b]

Wyznaczyłyście sobie wcześniejszymi spotkaniami pewien poziom i kibice oczekują, że będziecie w stanie go utrzymać.[/b]

I my same też od siebie oczekujemy. Udowodniłyśmy już sobie, że jesteśmy w stanie grać dobrze z mocnymi rywalami, że możemy wygrywać, a człowiek jest pazerny i chce jeszcze więcej. Kluczem jest utrzymanie tego poziomu, to dla nas jest zdecydowanie najtrudniejsze. Za chwilę czekają nas mecze w Polsce, gdzie będzie się od nas oczekiwało kolejnych wygranych. To będzie granie pod zdecydowanie większa presją i zachowanie chłodnej głowy będzie wtedy bardzo ważne. Szczyt waszej formy ma przyjść właśnie na turnieje rozgrywane w Bydgoszczy i Wałbrzychu. Jesteście w stanie pokazać tam to, co najlepszego może zaoferować polska kadra?

Turnieje na naszym terenie będą o tyle trudniejsze, że z każdym tygodniem Ligi Narodów kumuluje się zmęczenie i każdej z nas podczas tak dalekich wyjazdów mogą zdarzyć się chwile kryzysu, z których trzeba szybko wychodzić i zachowywać pozytywne nastawienie. Kto wie, czy mecze w Polsce nie będą dla nas najtrudniejsze. Trzeba będzie sobie radzić z presją nie tylko z zewnątrz, ale i tą, którą same sobie nakładamy. A gdyby ktoś powiedział pani przed startem przygotowań w Szczyrku, że będziecie w stanie grać jak równy z równym z Amerykankami lub Chinkami...

Czy bym uwierzyła? Myślę, że tak. Patrząc indywidualnie na naszą drużynę, to nie mamy czego się wstydzić, jest dobrze. To nie było tak, że przed meczem z Chinkami wszystkie wypiłyśmy sok z gumijagód i zaczęłyśmy grać jak mistrzynie, a wcześniej nie umiałyśmy niczego. Nie, naprawdę trochę potrafimy i jesteśmy w stanie występować na wysokim poziomie, to nie wzięło się znikąd. Ale nasze spotkania przypominają sinusoidę i to zdecydowanie jest do poprawy.

Mamy ekstra momenty, a potem przychodzi dramat, zaś nam zależy na tym, by wysoki poziom stał się naszym standardem. Ale to zajmie nam trochę czasu. Umiemy naprawdę dużo jako zespół, ale żeby podnieść poziom, trzeba zarówno trochę wygrać, jak i przegrać. Na przykład końcówki setów z Serbią i Tajlandią. Jeżeli chodzi o odporność psychiczną, to przychodzi na myśl postawa Julii Nowickiej i Martyny Łukasik. Naprawdę imponująco radzą sobie na parkiecie mimo niewielkiego doświadczenia w kategorii seniorskiej i międzynarodowym graniu.

Nie bez powodu trener w prawie każdym secie stosuję tę podwójną zmianę. Julka i Martyna mają za sobą pierwsze sezony w ekstraklasie, ale już teraz pokazują się z naprawdę fajnej strony i wykonują świetną robotę. Do tego mają zacięcie do grania, zwłaszcza Julka, która jest straszną zadziorą! W ogóle nasza ławka rezerwowych wygląda naprawdę nieźle i chyba widać, że nie jesteśmy skazane na granie jedną szóstką.

Co do wytrzymałości, to niezależnie od tego, z kim gramy i jakie nazwiska widzimy po drugiej stronie siatki, musimy wierzyć w to, że da się z nimi grać i wygrywać. Nie pozwalać sobie na myśli "o Jezu, gramy z Chinami", tylko zastanawiać się, jak je pokonać. Musimy się przyzwyczaić do tego, że po drugiej stronie siatki zobaczymy Larson lub Adams, które wcześniej oglądałyśmy tylko w telewizji. Czyli tym razem możemy się spodziewać, że najbliższy mecz z Brazylią będzie wyglądał lepiej niż zeszłoroczne sparingi, w którym dostałyście chwilami bolesną lekcję siatkówki?

Jak najbardziej, ale nie trzeba szukać daleko takich porównań. Choćby ostatni mecz z Serbią: rok temu podczas kwalifikacji do mistrzostwa świata zostałyśmy "spakowane" w godzinę, a spotkanie było zupełnie bez historii. Okej, teraz niektórzy mogą argumentować, że ostatnio w szóstce Serbek nie było Bosković, a w kadrze Chinek zabrakło Zhu Ting. Zabrakło, ale z drugiej strony było w nim pięć mistrzyń olimpijskich. Gdyby w Warszawie Serbia zagrała bez Bosković, pewnie i tak wygrałaby 3:0, ale tak naprawdę nie ma co się zastanawiać nad tym, kto gra, a kto nie.

Ja widzę postęp w naszej grze, zresztą już w zeszłym roku widać było, że wyglądamy zdecydowanie lepiej. Wiadomo, że kiedy powtarzamy do znudzenia dziennikarzom, że potrzebujemy czasu, czasu i jeszcze raz czasu na budowę kadry, to komuś może się wydawać, że budujemy Mur Chiński i końca nie widać. Ale ten postęp widać i dlatego warto w nas wierzyć. Tym bardziej szkoda, że kulminacja tego postępu nie nastąpi podczas tegorocznych mistrzostw świata, tylko najwcześniej w przyszłym roku.

Bardzo tego żałuję, bo mogłybyśmy tam naprawdę dobrze zagrać. Ale trzeba pamiętać, że jest jakiś powód tego, że zabraknie nam nas mundialu. Nie zasłużyłyśmy na to sportowo i pozostaje nam mieć nadzieję, że uda się następnym razem. Z drugiej strony druga połowa sezonu będzie dla nas luźniejsza, bo kiedy inne kadry będą się szykować do mistrzostw, będziemy miały trochę odpoczynku. Sama nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam miesiąc wolnego! To będzie też okazja na treningi czysto techniczne i poprawa niuansów, na które w sezonie i podczas przygotowań do konkretnej imprezy po prostu nie ma czasu.

Źródło artykułu: