Ola Piskorska: Lepiej grać w słabszym klubie czy klaskać w mocnym? Dylemat z utalentowaną młodzieżą w polskiej siatkówce

Dobry system szkolenia młodzieży w polskiej siatkówce powoduje, że ciągle pojawiają się nowe juniorskie talenty. Jednak nie bardzo wiadomo, co robić z nimi potem. To problem najbogatszych polskich klubów, ostatnio głównie Asseco Resovii Rzeszów.

Ola Piskorska
Ola Piskorska
Zacznijmy od tego prostego i oczywistego stwierdzenia, że siatkówka to nie piłka nożna. I wychowywanie zdolnej siatkarskiej młodzieży jest zajęciem dla bogatych idealistów, bowiem nie przynosi właściwie żadnych dochodów inwestującemu. Nieliczne kluby, które się tego zadania podejmują, stają jednak przed bardzo trudnym wyzwaniem w momencie, kiedy młody utalentowany człowiek opuszcza progi spalskiego SMSu.

Jednym z takich klubów, a obecnie czołowym, jak idzie o podpisywanie kontraktów z młodymi zawodnikami, jest Asseco Resovia Rzeszów.

- Naszym marzeniem jest stworzenie klubu, w którym graliby najlepsi polscy zawodnicy, wychowani przez nas od początku swojej kariery sportowej i będący w reprezentacji narodowej. A zaczęło się to osiem lat temu, kiedy Asseco zaangażowało się mocniej we wspieranie siatkówki. Zastaliśmy wtedy trochę, kolokwialnie mówiąc, zaorane pole. Wśród młodych Polaków nie było z kogo wybierać, bo znacząca większość miała długoletnie kontrakty z klubem z Bełchatowa czy z Jastrzębia. Postanowiliśmy więc stworzyć coś sami i był to bardzo długi proces, w który zainwestowaliśmy wiele środków. Teraz powoli zaczynamy zbierać profity z tej inwestycji - mówi prezes Bartosz Górski.

Z początku rzeszowianie sami wychowywali młodych siatkarzy. Pierwszym, który przeszedł całą drogę z nimi i doszedł aż do grania w Resovii, jest Dawid Dryja, a już nadchodzą Mateusz Masłowski czy Łukasz Kozub.

ZOBACZ WIDEO Łukasz Kadziewicz: Grupa jest trudna i nic samo się nie wygra
Później zmieniono strategię. - Potencjał ludzki na Podkarpaciu jest, jaki jest, i mieliśmy świadomość, że ze 100 chłopców może 1-2 będą mieli potencjał na grę na poziomie plusligowym, co z punktu widzenia ekonomicznego jest całkowicie nieopłacalne. Łatwiej jest jeździć i wyszukiwać perełki w małych klubach w całej Polsce i podpisywać z nimi długoletnie kontrakty - przyznaje prezes i tak teraz czyni klub ze stolicy Podkarpacia.

Jednak kiedy zamożny klub inwestuje spore pieniądze w młode talenty, musi jakoś zabezpieczyć swoje interesy na przyszłość. - Z zawodnikami niepełnoletnimi podpisujemy umowy stypendialne. Wspieramy tego siatkarza i otaczamy go opieką, na przykład lekarską. W umowach jest zapis, że w momencie dojścia do pełnoletności gracza jesteśmy jego klubem pierwszego wyboru do podpisania kontraktu zawodowego na określonych warunkach. Zwykle są to kontrakty 3-4-letnie biegnące od matury, bo większość z nich jest z SMS - tłumaczy Górski.

To oznacza, że w kluczowym dla sportowego rozwoju okresie i zarazem najtrudniejszym momencie kariery - przejściu z juniora do seniora - zawodnik nie ma do końca wolnej ręki w dokonywaniu wyborów. Oczywiście, klub zapewnia, że nie podejmuje żadnych decyzji wbrew woli zawodników, ale równie oczywiste jest to, że najważniejszy jest interes danego klubu, a nie pojedynczego siatkarza o nie do końca znanym potencjale. A głównym celem zamożnego klubu jest zdobywanie medali, często na kilku frontach, w czym gracz nieograny i bez doświadczenia w PlusLidze niespecjalnie może pomóc. I pojawia się dylemat, co zrobić z takim 19-latkiem.

- W teorii oczywistym wyborem jest wypożyczenie, ale tylko w teorii. W praktyce plusligowej wypożyczenie ma dla zamożnego klubu wiele minusów. Po pierwsze, musi dopłacać zawodnikowi, bo większość ekip z dolnej połowy tabeli ma problemy z płynnością finansową i generalnie nie płaci zbyt dobrze, a na pewno nie 19-latkowi. O pierwszej lidze nawet nie wspominam. Po drugie, jakość treningów i opieki medycznej w niektórych klubach też bywa bardzo wątpliwa, a przecież chodzi o rozwój gracza. Po trzecie, w klubach z dołu stawki zawodnik nie uczy się wygrywania z dobrymi drużynami, tylko ewentualnie z najsłabszymi, co w macierzystym zespole nie jest nikomu potrzebne. Po czwarte, w ogóle nie ma presji i wysoko postawionych celów, nie uczy się też radzić sobie z frustracją czy rywalizacją o miejsce w szóstce. Po piąte, mobilizuje się wyjątkowo na mecze przeciwko swojej macierzystej drużynie, żeby się wykazać, co prowadzi czasem do nieoczekiwanego zwycięstwa słabszego zespołu i utraty punktów przez zamożny klub, który walczy o medale - tłumaczy mi osoba z branży niezwiązana ze środowiskiem rzeszowskim. Jako przykład na słuszność tego ostatniego argumentu idealnie pasuje zeszłoroczne spotkanie Asseco Resovii i ONICO AZS PW na Podpromiu, gdzie zawodnicy gospodarzy grający na wypożyczeniu w Warszawie swoja determinacją doprowadzili do wygranej gości 3:2 i straty kolejnych punktów przez będących i tak w trudnej sytuacji rzeszowian.

Czy PZPS powinien mieć głos doradczy w kwestii losów zawodników reprezentacji juniorów?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×