Dramatyczna sytuacja pierwszoligowca! Potrzeba 300 tysięcy złotych

Wszystko wskazuje na to, że KPS Kęty nie zgłosi drużyny do pierwszoligowych rozgrywek. Klub czeka na ewentualne wsparcie finansowe do wtorku. - Potrzebujemy około 300 tysięcy złotych - mówi prezes i jednocześnie trener KPS-u, Marek Błasiak.

Mateusz Lampart
Mateusz Lampart
MKS Ślepsk Suwałki liderem po 6 kolejce I ligi / MKS Ślepsk Suwałki liderem po 6. kolejce I ligi

KPS Kęty w poprzednim sezonie obronił się przed spadkiem z I ligi, pokonując w rywalizacji o utrzymanie Energę Ostrołęka. Mimo tego, prawdopodobnie KPS nie zgłosi drużyny do następnych rozgrywek. Wszystko przez brak środków na grę w przyszłym sezonie. Prezes i zarazem trener klubu powoli traci nadzieję na happy end w tej sprawie. - Jestem tym wszystkim już zmęczony - mówi. Termin wysyłania zgłoszeń do rozgrywek I ligi mija w przyszłym tygodniu. Przypomnijmy, że w klubach z Kęt swoją siatkarską karierę zaczynali między innymi Piotr Gruszka i Mateusz Mika.

WP SportoweFakty: Czy w stu procentach pewne jest, że zespół nie zostanie zgłoszony do rozgrywek I ligi?

Marek Błasiak: Do zgłoszenia drużyny pozostało jeszcze kilka dni, więc nie mogę tego przesądzić. Sprawy potrafią się rozwinąć w ciągu jednego dnia. Na tę chwilę nie mamy środków na to, aby drużyna grała w I lidze.

Jest chociaż iskierka nadziei?

- Od dwóch miesięcy wszyscy mnie zapewniają, że jest. Na dzień dzisiejszy nie mamy pieniędzy na to, aby spokojnie rywalizować w I lidze.

ZOBACZ WIDEO Koszykarski klan Wójcików. "Świat się o nich upomina" (źródło TVP)

Ile pieniędzy potrzebuje klub?

- Potrzebujemy sponsora głównego, generalnego. Takiego, który zadecyduje o tym, że możemy grać. Z tych pieniędzy które mamy i z tego, co możemy otrzymać od samorządu, nie jesteśmy w stanie tego zapewnić.

Konkretnie?

- Aby normalnie funkcjonować do końca 2016 roku, potrzebujemy około 300 tysięcy złotych.

Czyli ile brakuje?

- Około 200 tysięcy. Wszyscy czekają na to, czy będzie jakiś sponsor. My nie możemy rozpocząć żadnych rozmów, nie wiedząc, czy będziemy grać w I lidze. Jeżeli pojawią się pieniądze, które dadzą nam gwarancję uczestniczenia w rozgrywkach i ogarnięcia podstawowych opłat - nie mówimy już o zrobieniu jakiegoś wyniku - to wtedy być może uda nam się przetrwać.

Jakie są plany na najbliższe dni?

- Czekamy do wtorku 12 lipca. Wtedy zarząd podejmie ostateczną decyzję, co dalej. Cały czas mamy iskierkę nadziei, że być może coś pozytywnego jeszcze się wykluje. Nie ukrywam, że wszystko trwa bardzo długo. W moim przypadku tej nadziei jest mało. Może inni członkowie zarządu mają jej więcej. Jest szansa, że coś się zmieni, bo w ekonomii wszystko szybko się dzieje. Tu nie chodzi o pieniądze, które trzeba wypracować, tylko o deklarację, że przekaże się je klubowi. Nie jest tak, że zupełnie nie ma z kim rozmawiać. Jesteśmy informowani o tym, że rozmowy są toczone. Ja jestem jednak za mały na to, aby samemu sobie z tym poradzić.

Mówimy o środkach z firm. A pomoc od gminy?

- Gmina deklaruje to, co deklarowała i nic więcej. Może gdybyśmy uzyskali fundusze pozwalające nam na uczestniczenie w I lidze, to można byłoby z gminą negocjować zwiększenie kwoty, która jest w budżecie. Nie ukrywam, że do wykorzystania zostało nam 75 tysięcy złotych. W budżecie było 150 tysięcy złotych do przeznaczenia na drużynę w ciągu 2016 roku. Została nam połowa tej sumy. Nie chcę mówić, czy to jest dużo, czy mało. Pan lepiej wie, o jakich środkach w pierwszoligowych klubach siatkarskich się rozmawia. Jestem tym wszystkim już zmęczony. Nie chcę się z nikim kopać. Całe życie poświęciłem siatkówce, więc traktuję to wszystko na zasadzie przeznaczenia. Było nim to, że kiedyś spotkaliśmy się na zasadzie pracy z Piotrem Gruszką czy Mateuszem Miką. Kiedyś klub osiągał jakieś tam wyniki młodzieżowe, a teraz ludzie mają inne spojrzenie na to wszystko. Gmina też nie do końca jest nam przychylna, choć mogę się mylić. Każdy ma własne odczucia, a ja tak to widzę. Niektórzy wygrywają wybory, prowadzą samorząd i mają prawo widzieć sprawy inaczej. Demokracja nie jest złym systemem. Trzeba to uznać.

Zakładając najgorszy scenariusz, w klubie pozostaną grupy młodzieżowe.

- W Kęczaninie nadal będziemy walczyć o to, aby wszystko funkcjonowało. Tam są środki z samorządu. Robimy wszystko, aby tych drużyn nie zmniejszać, a zwiększać, choć do sportu garnie się coraz mniej młodzieży. Teraz być może będzie boom na piłkę nożną, bo po takich imprezach jak Euro 2016 zawsze coś się dzieje. Do tej pory mieliśmy 9 drużyn w rozgrywkach. Wraz z klubem z Andrychowa, byliśmy największymi ośrodkami w Małopolsce. Te wyniki w siatkówce młodzieżowej największe są właśnie po naszej stronie województwa. Wiem, że MKS Andrychów za wszelką cenę buduje skład na awans do I ligi. Jeśli nam pozostanie pójść w niebyt, to trudno. Trzeba będzie to przyjąć.

KPS może być kolejnym klubem na przestrzeni ostatnich lat, który wycofał się z rozgrywek I ligi. Wcześniej spotkało to inny klub z Małopolski - Ekstrim Gorlice. O czym to świadczy?

- Transmisje telewizyjne w I lidze nakręcały całe rozgrywki. Źle się stało, że w poprzednim sezonie nie było ich zupełnie. Nie mówię już nawet o meczach w internecie. Tu został popełniony duży błąd. Inną sprawą był brak możliwości sportowego awansu do PlusLigi. Kiedy to zostało wprowadzone, po jakimś czasie zaczęły się problemy. Kilka lat to wszystko wytrzymało, ale z roku na rok kluby i sponsorzy czuli coraz większy dyskomfort. Zaplecze tak popularnej dyscypliny jaką jest siatkówka powinno być inaczej eksponowane w mediach. PZPS powinien się do tego przyłożyć. Oprócz tego jest wiele innych kwestii, jak na przykład obwarowania młodzieżowców, które dawałyby rozwój tym młodym ludziom bezpośrednio po wieku juniora. My byliśmy klubem biednym, ale u nas zawodnicy po wieku juniora zdobywali szlify dzięki temu, że grali. Na innych siatkarzy nie było nas stać. Były też kluby, które stawiały tylko na zawodników doświadczonych, a młodzież stała w kwadracie, albo przechodziła do II ligi. Dobrze stało się, że ostatnio SMS Spała zrobił taki wynik. To pokazuje, że młodsi zawodnicy nie są gorsi od tych bardziej doświadczonych. Szkoda, że nie wszystkich do tego można namówić. Doskonale pan wie, że nie każdego prezesa czy trenera można przekonać do tego, aby postawił na młodego zawodnika. Tak to się odbywa, nie czarujmy się. U nas teraz wszystko wisi na włosku.

Chciałby pan zachęcić ewentualnych sponsorów do wsparcia?

- Jesteśmy bardzo małą miejscowością, ale mamy dwóch wielkich ambasadorów siatkówki - Piotra Gruszkę i Mateusza Mikę. Szkoda mi tego ośrodka. Młodzież napędza się poprzez drużyny seniorskie i tego nie da się uniknąć. My robiliśmy wyniki młodzieżowe, ale też w oparciu o to, że część tych młodych ludzi była kierowana na treningi do pierwszej drużyny. To jest najlepszy system szkolenia. Masę młodych zawodników stąd po sezonie przeszło do klubów dobrych, lepiej zorganizowanych niż my, o budżetach nie powiem ilokrotnie większych od naszego.

Chce pan powiedzieć, że klub wykonywał dobrą pracę u podstaw.

- Nie powiem tego, bo byłoby to nieskromne. Myślę jednak, że nasza praca jest uważana za dobrą przez wiele osób w Polsce znających się na siatkówce. To, co myślimy my sami, jest mało ważne. Najistotniejsze jest to, co mówią nasi byli zawodnicy, którzy przechodzili u nas cykl szkolenia. Dajemy szansę młodym, więc szkoda, żeby ten ośrodek się położył.

Rozmawiał Mateusz Lampart

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×