Kat i wirtuoz, który uciekł mafii. Taki był najsłynniejszy polski trener

Olga Krzysztofik
Olga Krzysztofik
Rachunek za złoto

Był rok 1974. Meksyk. Niecałe półtora roku wcześniej Hubert Wagner objął reprezentację siatkarzy. Podczas przygotowań obowiązywał zbiór zasad, którego każdy musiał bezwzględnie przestrzegać. Od samego początku trener budował drużynę, gdyż zespołowość była największym atutem. Nie bez powodu do tych mistrzostw świata reprezentacja przygotowywała się w Zakopanem, potem we Francji (w Font Romeu w Pirenejach Wschodnich), a także w Cachkadzorze w ówczesnym ZSRR. Wagner chciał jak najbardziej odzwierciedlić warunki panujące w Meksyku.

Nie dość, że podczas mistrzostw Polacy pokazali dobrą siatkówkę, to jeszcze po latach posuchy wspięli się na szczyt. Dramatyczny, emocjonujący i przypominający wojnę psychologiczną mecz z ZSRR znacząco przybliżył ich do złotego medalu. Na drodze do triumfu byli jeszcze Japończycy. Nasi kadrowicze wygrali 3:1 i mogli świętować zdobycie złotego medalu! Był to pierwszy tak wielki sukces polskich siatkarzy.

Prosto z autokaru Polacy udali się do hotelowej restauracji, wygonili barmana i rozpoczęli świętowanie. Impreza była przednia, nasi reprezentanci rozbroili nawet meksykańskich policjantów, którzy mieli ich pilnować! Gdy rano Polacy wsiedli do autokaru, w ich kierunku biegł kierownik hotelu z... rachunkiem. - Do tego faceta wyszedł nasz kierownik reprezentacji Benedykt Menel. Zobaczył rachunek, podrapał się w głowę i powiedział: "Proszę pana, to jakieś nieporozumienie. Moi chłopcy piją tylko mleko!". Po czym wsiadł do autokaru, zamykając drzwi przed nosem zdumionego kierownika, i odjechaliśmy - wspomina na łamach biografii Wagnera jeden z jego podopiecznych, Tomasz Wójtowicz. Podobno rachunek zapłacił Ruben Acosta, ówczesny prezydent meksykańskiej federacji.

Historyczny sukces na igrzyskach olimpijskich

Rok 1976, Montreal. Polacy jechali po kolejny złoty medal i tak jak dwa lata wcześniej, znów dotrzymali słowa. Podczas igrzysk olimpijskich Hubert Wagner pisał dziennik, który potem opublikował na łamach "Sportowca". Na igrzyskach nie brakowało stresu, wynikającego z wysokiego celu postawionego przed reprezentacją. - Na mistrzostwach świata w Meksyku czuliśmy się chyba pewniej niż w Montrealu. Nie byliśmy faworytami - przyznał na łamach biografii Wagnera Ryszard Bosek.

30 lipca 1976 roku - to data, która zapisała się złotą czcionką w historii polskiego sportu. Ogromne napięcie towarzyszyło decydującemu meczowi pomiędzy Polską a ZSRR. Nasi rywale czuli się lepiej fizycznie, bo ich dotychczasowe potyczki trwały krócej. Biało-Czerwoni w dramatycznych okolicznościach doprowadzili do tie-breaka, który był równie emocjonujący. Dwa zepsute ataki Władimira Czernyszowa dały Polakom złoty medal! - Mówiłem, że piąty set, o ile do niego dojdzie, będzie formalnością! Rosjan zgubiła łatwość, z jaką wygrywali w całym turnieju - tłumaczył po latach Hubert Wagner.

Co dzieje się w Meksyku, nie zostaje w Meksyku

Wydarzenia z Meksyku z roku 1974 ujrzały światło dzienne. I nie chodzi tutaj wcale o złote medale, z którymi zespół powrócił do kraju w glorii i chwale.

W dniu 20 października Biało-Czerwoni zmierzyli się z gospodarzami mistrzostw świata. W oficjalnym sprawozdaniu dla PZPS-u Wagner lakonicznie opisał to spotkanie. Nasza reprezentacja miała już zapewnione miejsce w rundzie finałowej, a porażka z Meksykiem sprawiała, że do finałów (w których zagrało sześć drużyn) nie weszłaby kadra NRD.

Ówczesny prezydent meksykańskiej federacji, Ruben Acosta, zaproponował ogromne jak na tamte czasy pieniądze oraz to, że w finale gospodarze oddadzą mecz z Polską bez walki. Ponadto nasza reprezentacja sama miała wybrać sobie terminarz meczów w decydującej rundzie. Młodsi kadrowicze nie wiedzieli o propozycji, więc grali maksymalnie zmobilizowani, ponadto sam Stanisław Gościniak podbił kilka piłek, których nie miał podbić. Ostatecznie Biało-Czerwoni wygrali 3:1 i mogli pożegnać się z wszystkimi korzyściami.

Jednak to nie koniec meksykańskich przygód. Polacy wygrali kolejne mecze, co przyciągało do nich kibiców obu płci. Hubert Wagner i Edward Skorek poznali bliźniaczki, które były siatkarkami reprezentacji Meksyku. Pewnego dnia trener nie pojawił się na popołudniowym treningu.

Podczas randki Wagnera porwali... mafiosi! I wywieźli go 20 kilometrów za miasto. - Wracamy z treningu i patrzę, że Jurek siedzi w pokoju, poobijany, z zakrwawionymi stopami. Opowiadał, że kiedy jechali tym samochodem, stanęli za miastem na sikanie. Herszt porywaczy zdejmował marynarkę i Jurek wykorzystał ten moment. Boso po kamieniach ile sił w nogach, pod ostrzałem pistoletów uciekł. Po kilku godzinach dotarł do hotelu - opowiadał na łamach biografii Wagnera jego asystent, Andrzej Warych.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×