Grzegorz Pilarz: Spróbowałem swoich sił w triathlonie

Grzegorz Pilarz z powodu urazu brzucha nie mógł zagrać przeciwko ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle - drużynie, w której spędził siedem lat swojego życia. WP Sportowe Fakty opowiedział natomiast o swoich sportowych pasjach, zupełnie odmiennych od siatkówki.

Anna Kardas
Anna Kardas

WP Sportowe Fakty: Znalazł się pan poza składem w pojedynku przeciwko ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle. Co się stało?

Grzegorz Pilarz: Na porannym treningu w sobotę trochę "naciągnąłem" brzuch i po badaniach USG stwierdzono, żebym odpuścił najbliższe kilka dni, może tydzień kolejnych treningów. Nie mogę ryzykować jakąś poważniejszą kontuzją.

Spotkanie zakończyło się dla was niepomyślnie (0:3 - red.). Nie można jednak zarzucić pańskim kolegom, że nie walczyli. Drugi set mógł podobać się kibicom. 

- W drugim secie, pomimo fatalnego początku, bo przecież było już 8:1, udało się mozolnie odrobić straty, a następnie w zagrywce wypracować przewagę. Wielka szkoda, że nie udało się tego dociągnąć do końca, bo mieliśmy piłkę setową w górze. Gdybyśmy doprowadzili do remisu w setach, mecz dalej mógłby wyglądać inaczej. Jednakże tak doświadczony zespół jak ZAKSA, nie daje drugiej szansy. Musimy sobie jasno powiedzieć, że należy wykorzystywać okazje, które się nadarzają. W przeciwnym wypadku kończy się tak, jak przeciwko ZAKSIE. Trzeciego seta właściwie oddaliśmy bez walki.

W Kędzierzynie-Koźlu spędził pan siedem lat. Chyba nie sposób powracać do  hali "Azoty" bez sentymentów?

- Siedem wspaniałych lat, wiele sukcesów, dużo grania, znajomi, przyjaciele. Tym bardziej mi szkoda, że nie mogłem zagrać w tym meczu. Jeżeli przyjeżdża się do miasta, w którym spędziło się kilka lat swojego życia to chce się spotkać z kolegami po drugiej stronie siatki. Ale taki jest sport: czasami piękny, a czasami okrutny.

W pańskim życiu historia zatoczyła koło. Urodził się pan w Bielsku-Białej i do tego miasta powrócił pan po latach...

- W Bielsku się urodziłem, wychowałem, stawiałem pierwsze kroki w swojej ukochanej dyscyplinie. Tam zdobywałem pierwsze mistrzostwa Polski juniorów i tam wróciłem po kilkunastu latach grania w najlepszych klubach w kraju. Bardzo się z tego cieszę.

Kolonia kędzierzyńska w Bielsku-Białej wciąż się powiększa. W tym sezonie do składu dołączyło m. in. dwóch młodych graczy - Paweł Gryc i Łukasz Koziura. Jakich wskazówek mógłby udzielić im starszy kolega z boiska?

- Chłopaki na pewno mają papiery do grania na bardzo wysokim poziomie. Natomiast mieć papiery, a następnie z nich skorzystać to są dwie różne sprawy. W świecie siatkówki, zawodnicy bardzo utalentowani, wielokrotnie marnowali swój potencjał. To się w ogóle nie przekładało na ich wielkie kariery. Z kolei ci mniej obdarzeni talentem i warunkami, kariery robili. Nasi młodzi gracze na pewno mają olbrzymi potencjał i szansę dużego rozwoju. W Bielsku na pewno mają okazję do grania, co jest bardzo istotne w rozwoju kariery siatkarskiej. Mam nadzieję, że będą bardzo ciężko pracowali na to, aby osiągnąć sukces. Moim zdaniem potencjał zawodnika to 20 proc., a 80 proc. trzeba wyharować na boisku. Jeżeli pójdą tym tropem - jestem przekonany, że zajdą bardzo daleko.

Natomiast trenerami w Bielsku zostali bracia Stelmachowie. Od tak utytułowanych w karierze zawodniczej szkoleniowców, zwłaszcza młodsi gracze, mogą się wiele nauczyć.

- Z trenerem Krzysztofem miałem okazję pracować cztery lata w Kędzierzynie-Koźlu, więc znamy się doskonale. On wie na co mnie stać i ja wiem, czego on ode mnie oczekuje. Nie ma więc dla mnie żadnego zaskoczenia w tym, jak trenujemy. Myślę, że dla młodszych zawodników jest to olbrzymia okazja, by czerpać z wielkiego doświadczenia zawodniczego obu trenerów. Przecież Andrzej był jednym z najlepszych, jak nie najlepszym rozgrywającym w Polsce. To jeden z najbardziej wybitnych zawodników na tej pozycji, w historii polskiej siatkówki. Czerpmy z tego, co mamy. Szczególnie młodzi powinni wykorzystać okazję, która się nadarzyła.

Czego kibice mogą oczekiwać od drużyny, która w rozgrywkach 2014/2015 zajęła przedostatnie miejsce w tabeli PlusLigi?

- System rozgrywek w tym roku sprawił, że każdy mecz, a nawet punkt może się liczyć w ostatecznym rozrachunku. Dlatego nie ma co patrzeć na porażki, ani na zwycięstwa. Należy zwracać uwagę na kolejnego rywala i koncentrować się tylko na nim. Każdy punkt będzie bardzo istotny i może sprawić, że się będzie grało o szóste, ósme, dziesiąte, a może o trzynaste miejsce. Od razu po meczu z ZAKSĄ staramy się o nim zapomnieć, bo w środę czeka na nas kolejny rywal. Gramy u siebie z Lubinem i musimy powalczyć o pełną pulę. W tej chwili skupiamy się tylko na tym.

Opowie mi pan o swojej rowerowej pasji?

- Pasja rowerowa to za dużo powiedziane. Rower jest ze mną od sześciu lat. Natomiast w tym roku bardziej przerodziło się to w sprawdzenie własnych możliwości w triathlonie. Dlatego też zacząłem trenować i robiłem to intensywnie przez cztery miesiące w okresie wakacyjnym. W pewnym momencie zastanawiałem się nawet, czy nie trenuję ciężej niż podczas sezonu siatkarskiego. To były ćwiczenia, na które składało się: bieganie, pływanie i jazda na rowerze. Przeznaczyłem na to sporą część swojego wolnego czasu, co sprawiło, że jestem świetnie przygotowany również do sezonu. Nie mam najmniejszych problemów z kondycją, ani z wydolnością. Sprawdziłem się, bardzo mi się spodobało i myślę, że kiedyś, po zakończeniu kariery siatkarskiej, spróbuję swoich sił w triathlonie. Będę trenował na poważnie, bo jestem tego typu osobą, która raczej nie usiedzi na miejscu i będzie musiała nadal coś robić. Aktywność sportowa jest ze mną od najmłodszych lat i pewnie tak zostanie na zawsze.

Mówią, że to kadrowicze nie mają wakacji. A pan tak na własne życzenie...

- Wielu się śmiało i pukało w głowę: "Zamiast odpoczywać to ty trenowałeś. Dlaczego?" Dlatego, że jestem człowiekiem, który nie usiedzi w miejscu. Nie lubię bezczynności. Pomyślałem: pokażę na co mnie stać, a może to przerodzi się w pasję? I tak się właśnie stało. Rower i triathlon są moimi pasjami sportowymi, z którymi może kiedyś zwiążę się na stałe. Oczywiście w wymiarze amatorskim. Nie oszukujmy się, na zawodowstwo już jest za późno. Nawet w mojej kategorii wiekowej (35 lat - red.). Ale amatorsko mogę się w to "bawić" do końca życia i pewnie tak będzie.

Nie chcę panu wypominać wieku, bo jest pan jeszcze bardzo młody. Ale czy snuje pan już plany na przyszłość? Napisze pan książkę, weźmie udział w tanecznym show?

- Z tym młodym to bym nie przesadzał, bo jednak już 21 lat gram w siatkówkę, więc szmat czasu za mną. Wiele osób przekonuje mnie do tego, żebym napisał książkę. Myślę, że to jeszcze nie jest pora, ani miejsce na takie przedsięwzięcie. Mam swoje plany związane ze sportem, a co z tego wyniknie? Czas pokaże. Trzeba poczekać i zobaczymy, jak to się wszystko poukłada. Nie wiem jak długo jeszcze będę istniał na siatkarskich boiskach. Są plany, są propozycje, a jak z nich skorzystam i kiedy, okaże się w przyszłości.

Rozmawiała Anna Kardas

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×