W Toyamie stracili tylko seta i nadal są niepokonani. Mistrzowie świata przed ostatnią prostą Pucharu Świata

Polacy pojechali do Toyamy jako niezwyciężeni i tak samo z niej wyjechali. W trzech meczach zagrali bardzo dobrze i stracili tylko seta, pozostając jednym z dwóch wciąż niepokonanych zespołów i jednym z głównych faworytów do wygrania Pucharu Świata.

Ola Piskorska
Ola Piskorska

O przedostatniej fazie japońskiego turnieju w wykonaniu Polaków nawet trudno się obszernie rozpisywać. Biało-Czerwoni przenieśli się do kolejnego miasta z pięcioma zwycięstwami na koncie i z celem, aby dołożyć kolejne trzy wygrane. Rywali mieli ze średniej półki i bez aspiracji, ale takich, z którymi przy braku koncentracji można by się potknąć. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce tylko jeden z nich okazał się wymagający, a dwaj pozostali zaprezentowali poziom w okolicach Tunezji.

Chyba największym wyzwaniem w tej fazie turnieju było utrzymanie ciągłej koncentracji u zawodników oraz nie myślenie o zbliżającej się decydującej końcówce Pucharu Świata. Oraz oczywiście permanentna walka z narastającym zmęczeniem, zarówno fizycznym, jak i oglądaniem tych samych twarzy wokół siebie. Rytm meczowo - treningowy jest rutynowo wręcz stały i na pewno jest to nużące po tak długim czasie.

Pierwszym rywalem reprezentacji Polski po trudnej środkowej fazie była Kanada i jeszcze w pierwszym secie podopieczni trenera Stephane'a Antigi sprawiali wrażenie, że wciąż są w kryzysie i walczą sami ze sobą, a rywal ich punktuje. Jednak szybko się otrząsnęli, zmobilizowali i pokazali, że dwa dni odpoczynku dobrze im zrobiły. Pozostałe trzy sety wygrali wysoko, nie wypuszczając przeciwnika z dwudziestu punktów i grając coraz lepiej w każdym elemencie.

Mecze z Egiptem i Australią w ogóle nie warte są wzmianki, bo były z gatunku "spotkanie się odbyło". Bardzo szybkie i upiornie jednostronne (co zawsze cieszy kibica Biało-Czerwonych, ale jednak boli wielbiciela pięknej siatkówki), pełne błędów słabych rywali i trudne do oglądania. Polacy popisywali się w nich wspaniałymi zagrywkami, efektownymi blokami oraz wieloma obronami, właściwie w każdym siatkarskim elemencie pokazali duży kunszt. To na pewno warto pochwalić, bo, mimo słabości rywala, grali swoje i to nie zniżając się do poziomu przeciwników. Również dzięki ich świetnej grze rywale grali tak słabo. Po drugiej stronie siatki polskich siatkarzy czekało ich żadne wyzwanie, a mimo to utrzymywali koncentrację i mobilizację. To jest cecha wielkich drużyn, które nie marnują czasu i sił na rywali znacząco słabszych. Tym cenniejsze były te siły, bowiem turniej zbliża się do końca, a przed mistrzami świata dwa najważniejsze mecze, które zadecydują o ostatecznym rezultacie.

Warto zauważyć, że, mimo powrotu do zdrowia Grzegorza Łomacza,to Fabian Drzyzga rozpoczynał wszystkie trzy mecze w podstawowym składzie, choć na początku turnieju wyglądało na to, że popadł w niełaskę szkoleniowca. Może to być znak, że panowie jednak znaleźli porozumienie, co jest dobrym sygnałem przed kluczowymi meczami turnieju. Drzyzga potrzebuje zaufania od trenera, a obdarzony nim potrafi rozgrywać bardziej kreatywnie i z większą pewnością siebie niż jego zmiennik. Biorąc pod uwagę zmęczenie, wysoką klasę rywali oraz upodobanie Antigi do podwójnych zmian, dla Biało-Czerwonych jest wręcz niezbędne, żeby obaj rozgrywający czuli zaufanie Francuzów, mieli pewność siebie i byli w najlepszej możliwej formie. To będą dwa spotkania o wszystko i o wyniku mogą decydować pojedyncze piłki, także te źle lub dobrze wystawione.

Na pewno kolejny raz można pochwalić serwis mistrzów świata. Z zespołu odstającego od światowej czołówki w tym elemencie, Polacy stali się liderem w skutecznym używaniu tej zabójczej broni. Wyjątkowo cennej wśród siatkarskich elementów, bo niezależnej od rywala, dającej punkty w sytuacji, kiedy miało się je stracić oraz rujnującej morale zawodników po drugiej stronie siatki, zwłaszcza przyjmujących. Doskonale było to widać w meczu z Australią, kiedy po kilku asach serwisowych ichnim siatkarzom trzęsły się już ręce na widok kolejnego Polaka idącego w pole zagrywki. Poza tym serwis nie bez powodu uznawany jest za probierz formy fizycznej zawodników i z tego powodu wyjątkowo cieszy tak doskonała dyspozycja Biało-Czerwonych w tym elemencie. Widać, że są dobrze przygotowani na długie i wyczerpujące zmagania.

Stephane Antiga w przeciwieństwie do szkoleniowca naszego najgroźniejszego rywala - Amerykanów, korzysta ze zmienników. Nie trzyma się sztywno tej samej szóstki i nie boi się zmian. Jego ulubiona i regularnie stosowana to podwójna zmiana w końcówce seta, mająca na celu poprawę ustawienia oraz wykorzystanie potencjału Dawida Konarskiego w bloku. Nie zawsze przynosi ona korzyści i bywa nieco kontrowersyjna, zwłaszcza kiedy gra się dobrze układa drużynie. Nie wszyscy szkoleniowcy są fanami takiej zmiany, ale widać francuski sztab odczuwa taką potrzebę. Warto natomiast bezdyskusyjnie pochwalić zmiany na przyjęciu, jakich dokonuje Antiga. Ma trzech świetnych przyjmujących i korzysta z ich usług w podobnym wymiarze, dobrze wyczuwając, który jest w lepszej dyspozycji danego dnia. Ten, który wchodzi, zawsze istotnie pomaga zespołowi, a czasem jest tym czynnikiem, który odmienia grę i wynik na lepsze.

Teraz przed niepokonaną polską husarią dwa dni relaksu w Tokio i po nich ostatnie trzy mecze. Najpierw liderem tabeli Pucharu Świata USA, potem z gospodarzem Japonią, a na koniec z jednym z faworytów, równie jak my zdeterminowaną europejską drużyną - Włochami. To będzie ostatni, a zarazem najtrudniejszy sprawdzian dla Biało-Czerwonych. Wszyscy będą już grali na zmęczeniu i znużeniu, a ci, którzy najmniej mu ulegną, zostaną nagrodzeni awansem na igrzyska olimpijskie. I jeżeli mistrzowie świata zdołają utrzymać dotychczasowy poziom sportowy oraz mobilizację i determinację, to mamy spore szanse, żeby na koniec Pucharu Świata cieszyć się wraz z nimi z osiągnięcia tego celu.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×