W Toyamie stracili tylko seta i nadal są niepokonani. Mistrzowie świata przed ostatnią prostą Pucharu Świata
Polacy pojechali do Toyamy jako niezwyciężeni i tak samo z niej wyjechali. W trzech meczach zagrali bardzo dobrze i stracili tylko seta, pozostając jednym z dwóch wciąż niepokonanych zespołów i jednym z głównych faworytów do wygrania Pucharu Świata.
O przedostatniej fazie japońskiego turnieju w wykonaniu Polaków nawet trudno się obszernie rozpisywać. Biało-Czerwoni przenieśli się do kolejnego miasta z pięcioma zwycięstwami na koncie i z celem, aby dołożyć kolejne trzy wygrane. Rywali mieli ze średniej półki i bez aspiracji, ale takich, z którymi przy braku koncentracji można by się potknąć. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce tylko jeden z nich okazał się wymagający, a dwaj pozostali zaprezentowali poziom w okolicach Tunezji.
Chyba największym wyzwaniem w tej fazie turnieju było utrzymanie ciągłej koncentracji u zawodników oraz nie myślenie o zbliżającej się decydującej końcówce Pucharu Świata. Oraz oczywiście permanentna walka z narastającym zmęczeniem, zarówno fizycznym, jak i oglądaniem tych samych twarzy wokół siebie. Rytm meczowo - treningowy jest rutynowo wręcz stały i na pewno jest to nużące po tak długim czasie.
Mecze z Egiptem i Australią w ogóle nie warte są wzmianki, bo były z gatunku "spotkanie się odbyło". Bardzo szybkie i upiornie jednostronne (co zawsze cieszy kibica Biało-Czerwonych, ale jednak boli wielbiciela pięknej siatkówki), pełne błędów słabych rywali i trudne do oglądania. Polacy popisywali się w nich wspaniałymi zagrywkami, efektownymi blokami oraz wieloma obronami, właściwie w każdym siatkarskim elemencie pokazali duży kunszt. To na pewno warto pochwalić, bo, mimo słabości rywala, grali swoje i to nie zniżając się do poziomu przeciwników. Również dzięki ich świetnej grze rywale grali tak słabo. Po drugiej stronie siatki polskich siatkarzy czekało ich żadne wyzwanie, a mimo to utrzymywali koncentrację i mobilizację. To jest cecha wielkich drużyn, które nie marnują czasu i sił na rywali znacząco słabszych. Tym cenniejsze były te siły, bowiem turniej zbliża się do końca, a przed mistrzami świata dwa najważniejsze mecze, które zadecydują o ostatecznym rezultacie.
Warto zauważyć, że, mimo powrotu do zdrowia Grzegorza Łomacza,to Fabian Drzyzga rozpoczynał wszystkie trzy mecze w podstawowym składzie, choć na początku turnieju wyglądało na to, że popadł w niełaskę szkoleniowca. Może to być znak, że panowie jednak znaleźli porozumienie, co jest dobrym sygnałem przed kluczowymi meczami turnieju. Drzyzga potrzebuje zaufania od trenera, a obdarzony nim potrafi rozgrywać bardziej kreatywnie i z większą pewnością siebie niż jego zmiennik. Biorąc pod uwagę zmęczenie, wysoką klasę rywali oraz upodobanie Antigi do podwójnych zmian, dla Biało-Czerwonych jest wręcz niezbędne, żeby obaj rozgrywający czuli zaufanie Francuzów, mieli pewność siebie i byli w najlepszej możliwej formie. To będą dwa spotkania o wszystko i o wyniku mogą decydować pojedyncze piłki, także te źle lub dobrze wystawione.
Na pewno kolejny raz można pochwalić serwis mistrzów świata. Z zespołu odstającego od światowej czołówki w tym elemencie, Polacy stali się liderem w skutecznym używaniu tej zabójczej broni. Wyjątkowo cennej wśród siatkarskich elementów, bo niezależnej od rywala, dającej punkty w sytuacji, kiedy miało się je stracić oraz rujnującej morale zawodników po drugiej stronie siatki, zwłaszcza przyjmujących. Doskonale było to widać w meczu z Australią, kiedy po kilku asach serwisowych ichnim siatkarzom trzęsły się już ręce na widok kolejnego Polaka idącego w pole zagrywki. Poza tym serwis nie bez powodu uznawany jest za probierz formy fizycznej zawodników i z tego powodu wyjątkowo cieszy tak doskonała dyspozycja Biało-Czerwonych w tym elemencie. Widać, że są dobrze przygotowani na długie i wyczerpujące zmagania.
Teraz przed niepokonaną polską husarią dwa dni relaksu w Tokio i po nich ostatnie trzy mecze. Najpierw liderem tabeli Pucharu Świata USA, potem z gospodarzem Japonią, a na koniec z jednym z faworytów, równie jak my zdeterminowaną europejską drużyną - Włochami. To będzie ostatni, a zarazem najtrudniejszy sprawdzian dla Biało-Czerwonych. Wszyscy będą już grali na zmęczeniu i znużeniu, a ci, którzy najmniej mu ulegną, zostaną nagrodzeni awansem na igrzyska olimpijskie. I jeżeli mistrzowie świata zdołają utrzymać dotychczasowy poziom sportowy oraz mobilizację i determinację, to mamy spore szanse, żeby na koniec Pucharu Świata cieszyć się wraz z nimi z osiągnięcia tego celu.