Michał Kaczmarczyk: Moje wielkie fińskie wesele, czyli tydzień Suomi w Katowicach

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Pani Saima i pan Väinö z Kokkola (lat 54 i 57, dwójka dorosłych dzieci) siatkówką zaczęli się interesować dwa lata temu, kiedy dla zabicia czasu zaczęli chodzić na mecze miejscowego Tiikerit. Potem naszła ich ochota na wyjazd do Tampere na mecze Ligi Światowej z udziałem rodzimych siatkarzy i na tyle spodobała im się rodzinna atmosfera na trybunach, że kiedy usłyszeli od znajomych o planach wyjazdu do dalekiej Polski na mistrzostwa świata, nie zastanawiali się ani chwili.

- Nie było żadnych reklam, żadnej zapowiedzi tego turnieju, ale ludzie bardzo szybko organizowali sobie wyjazdy i wyloty do Polski. My akurat polecieliśmy z Helsinek, ale nasi znajomi jechali przez tydzień busami. Przez Łotwę, Litwę, Białoruś! A niektórzy nawet jechali samochodami, żeby tylko tu trafić. Pewnie myśli pan, że jesteśmy trochę szaleni? A co dopiero ci, którzy są teraz w Hiszpanii na mistrzostwach świata koszykarzy! Tam też są tysiące Finów! - śmiała się Saima, a Väinö z uśmiechem dodał, popijając piwo: - W końcu i nasi koszykarze, i siatkarze są pierwszy raz w historii na tak ważnych imprezach. Rzadko kiedy odnosimy jakieś sukcesy w sportach zespołowych, ale jeżeli jest okazja, to czemu nie wziąć sobie urlopu i pojechać do innego kraju z rodakami? A poza tym czujemy się jak u siebie! Jest pan dziennikarzem, tak? To proszę napisać, że w Polsce jest świetnie: niskie ceny, dużo drzew i tyle jest tutaj do zwiedzania! Był pan w tej katowickiej dzielnicy... Nikiszowiec? Tak to się wymawia? - zapytał.
W katowickim Spodku przeważały białe i niebieskie barwy W katowickim Spodku przeważały białe i niebieskie barwy
Tak się złożyło, że dzień później pojechałem specjalnym busem na krótką wycieczkę po tej historycznej części starych, górniczych Katowic i towarzyszyła mi, a jakże, spora grupa Finów, także tych, z którymi miałem okazję porozmawiać w środę. Okazało się bowiem, że konwersacja z Saimą i Väinö skruszyła wszelkie mury obojętności i fani Suomi, gdy zauważyli, że jakiś dziennikarz chce z nimi porozmawiać, właściwie pchali się pod dyktafon, by podzielić się wrażeniami z Polski, pochwalić grę swoich siatkarzy, ceny alkoholu albo po prostu krzyknąć, ile sił w płucach, na chwałę swojego kraju. Sympatyczne panie śpiewały piosenki na cześć Ollego-Pekka Ojansivu, kędzierzawi studenci zapewniali, że Polki są najpiękniejsze, a jedna starsza kobieta wymieniała z pamięci skład reprezentacji biało-czerwonych, bez ani jednej pomyłki.

Otrzymałem wtedy sporo propozycji "wyskoczenia do miasta" celem świętowania sukcesu fińskich siatkarzy, ale wytłumaczyłem się obowiązkami redakcyjnymi i szybko wróciłem do Spodka na kolejne mecze. Zdążyłem tylko zapytać przed ponownym wejściem w rytm pracy na hali poznanego w Spodku dziennikarza z Helsinek, co sądzi o takich tłumach ludzi ze swojego kraju. Odpowiedział tylko, kręcąc kółka palcem wokół głowy: - Crazy!

Pewnie to samo pomyśleli właściciele barów i knajp na ulicy Mariackiej, imprezowej wizytówce Katowic. Krążyły niepotwierdzone plotki, że Finowie tuż po zwycięstwie z Koreą opanowali niemal wszystkie wyszynki w tym rejonie i doprowadzili do tego, że w kilku z nich zabrakło alkoholu. Tamtego tygodnia wszystko toczyło się pod dyktando najeźdźców z Północy. Ale wobec takich najazdów nie mam nic przeciwko, podobnie jak i miasto Katowice, witające biało-niebieskich transparentem "Terve Tuloa".

Michał Kaczmarczyk

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×