Spacer z "królową mórz". Copacabana - tu bije serce Rio de Janeiro

- To zdecydowanie jest serce Rio de Janeiro. Dlaczego? Chyba widzisz, co się tu dzieje - mówi nam o Copacabanie słynna brazylijska siatkarka Liliane Maestrini. Najsłynniejsza plaża świata to miejsce niezwykłe, zwłaszcza w czasie Igrzysk Olimpijskich.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
PAP/EPA / MARIO RUIZ

Jest w Rio de Janeiro kilka takich miejsc, które nawet zajęty krążeniem między olimpijskimi arenami dziennikarz sportowy zobaczyć po prostu musi. Figura Chrystusa Odkupiciela, wzgórze o oryginalnej nazwie Głowa Cukru, czy właśnie Copacabana - długi na cztery kilometry turystyczny raj, miejsce, w którym fale oceanu niemal wdzierają się do środka 12-milionowego miasta.

Jak zaczęła się magia

Na początek kilka słów od miłośnika historii. Do połowy XVIII wieku plaża nosiła nazwę Sacopena, co oznacza miejsce, w którym zbierają się czaple. Wtedy ustawiono tam kaplicę Dziewicy z Copacabany i w ten sposób boliwijskie miasta położone nad brzegiem Jeziora Titicaca użyczyło nazwy brazylijskiej plaży.
Plaża zaczyna się od fortu, pamiętającego jeszcze czasy walk Brazylijczyków z Portugalczykami o niepodległość. Potężne działa, ustawione tam w 1914 roku, groźnie spoglądają w niebo, ale strzelać już nie będą, bo jednostkę wojskową rozwiązano prawie 30 lat temu. Teraz fort ma po prostu ładnie wyglądać i zapraszać na plażę.

Sama Copacabana jeszcze 120 lat temu nie istniała. W pobliżu położone były rozległem farmy, ale tutaj akurat nikt nie mieszkał. Sytuacja zmieniła się w pierwszych latach XX wieku, gdy wybudowano hotel Copacabana Palace. Prawdziwą popularność plaża zyskała w czasie II Wojny Światowej. Milionerzy i celebryci szukali wtedy miejsca, w którym z dala od wojennego zgiełku odpoczną w luksusie i egzotycznej atmosferze tropików. Przyjeżdżali to Marlena Dietrich, Ava Gardner, Johnny Weissmuller, a nawet król Anglii Jerzy VI.

Po wojnie, gdy Copacabana zyskiwała coraz większą sławę, byli też Bridget Bardot, Rolling Stonesi, Lenny Kravitz czy The Police, a na noworocznym koncercie Roda Stewarta w 1994 roku pojawiło się aż 3,5 miliona ludzi!

ZOBACZ WIDEO Witold Roman: Kubiak stał się niewidoczny (źródło TVP)

Kwitnie handel, króluje sport

Na co dzień aż takich tłumów nie ma, ale i tak ma się wrażenie, że to miejsce nigdy nie śpi. Swój spacer po plaży nazywanej "Królową mórz" zaczynam przy wspomnianym forcie. Deptakiem maszerują tysiące turystów, co krok kuszonych przez kolejne knajpki, koktajl bary czy ulicznych sprzedawców wszystkiego. W restauracyjkach muzyka na żywo, tak głośna, że dziwię się tym, którzy są w stanie wysiedzieć w środku. Wykwintnych potraw raczej nie ma, za to owoce morza są świeżo złowione. Ceny wskazują, że ryby i skorupiaki musiały drogo sprzedać swoje życie.

Są tradycyjnie ubrani jegomoście pozujący na potomków Inków i sprzedających drobne rękodzieła, są artyści rzeźbiący w piasku, przebierańcy, tańczący z kukłami. Słowem - typowy kicz typowej promenady. Nad wszystkim czuwa śmigłowiec, który lata tak nisko, że można przyjrzeć się twarzy pilota, i majacząca w oddali kanonierka.

Ciekawsze rzeczy można zobaczyć po zamienieniu brukowanej ścieżki na piasek plaży. W przeciwieństwie do zdominowanego przez turystów deptaka, tu większość stanowią miejscowi. Handel niezmiennie kwitnie. Okrzyki "woda!" i "piwo!" słychać co chwila, a gdyby ktoś zechciał napić się caipirinhi, nie będzie musiał iść daleko, by dostać swojego drinka. Jeśli jest głodny, szybko znajdzie kogoś, kto właśnie kończy grillować churrasco.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×