Rio 2016. Władysław Kozakiewicz: Doping jest wstrętny. Rosjan nie powinno być w Rio

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Darek Delmanowicz
PAP / Darek Delmanowicz
zdjęcie autora artykułu

Władysław Kozakiewicz uważa, że kary za stosowanie dopingu powinny być bardzo surowe. Zdaniem byłego mistrza olimpijskiego sportowcy powinni być karani dożywotnim wykluczeniem. - Doping jest wstrętny. Osoby, które go przyjmują, to oszuści - przyznał.

Władysław Kozakiewicz był fantastycznym tyczkarzem. W 1980 roku zdobył złoty medal na igrzyskach w Moskwie. Sześć lat wcześniej sięgnął po srebro na mistrzostwach Europy w Rzymie. W swojej karierze ustanowił dwa rekordy świata.

WP SportoweFakty: Co pan sądzi o tłumaczeniach naszych sztangistów w sprawie dopingu? Wierzy pan Tomaszowi Zielińskiemu, który zarzeka się, że nic nie brał?

- Możliwe, że jest to faktycznie grubymi nićmi szyte i ktoś podłożył świnię, bo tak głupim zwyczajnie być nie można. Nikt przed startem raczej nie zażywa niedozwolonych środków, wiedząc jaka jest nagonka na wszystkich, a zwłaszcza na sportowców w dyscyplinach siłowych. Nikt przez to sito nie przejdzie, nawet mała myszka. Tymczasem oni wystawili się do rozstrzału w pierwszej linii. Jeżeli to nie oni, to muszą mieć blisko siebie zwyczajnie nieprzyjaciół. Nie wierzę, że ktoś poza krajem ich w maliny wpuścił. To musiał być jak już ktoś od nas. A może po prostu myśleli, że im się uda. Teksty, że te środki są przestarzałe, to akurat nieprawda. One cały czas są na tapecie i bardzo dużo sportowców zażywa te niesamowite witaminy.

ZOBACZ WIDEO "Halo, tu Rio": Copacabana uczy tolerancji (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Tyle że nandrolon zazwyczaj się wstrzykuje. Trudno to komuś zrobić nieświadomie.

- Rzeczywiście, zwykle się wstrzykuje, choć jest też dostępny w tabletkach. Po prostu aż nie chce mi się wierzyć, że można kogoś aż tak nie lubić, żeby ktoś im miał czegoś dołożyć do pasty czy do deseru. Zresztą zawodnicy muszą się na dopingu znać, czytać maile o próbach antydopingowych.

Niemniej okoliczności są bardzo podejrzane. Przyłapani Polacy wyjeżdżali z kadry, trenowali w nieznanych miejscach. A do tego Szymon Kołecki nawet ich za to zawiesił.

- Oczywiście, że to wszystko jest podejrzane. Oni powinni byli być z kadrą. Zarząd się jednak zgodził i teraz Szymon Kołecki musi za to odpowiadać. Podał się do dymisji, co jest nieco tragiczne. W zarządzie są osoby, które się nie znają i potem coś takiego z tego wychodzi. Zresztą w pływaniu też nikt nie słucha trenerów, a z tego nic dobrego nie wychodzi. W każdym razie mamy teraz trochę bigosu. Musimy jakoś wyjść z tego problemu, który niestety rzuca na nas złą opinię. Dotychczas naprawdę nie byliśmy znani z dopingu. Gdzieś tam oczywiście zdarzały się jakieś przypadki, ale to były sporadyczne głupstwa. Wydaje mi się, że na świecie tak wiele się o tym nie mówi, tylko my martwimy się tą druzgocącą wiadomością.

Tyle że to gorący temat z uwagi na wiele wykluczeń przed igrzyskami i ogromne zamieszanie z Rosjanami.

- W Rio tak naprawdę mamy naprawdę sporo niedopuszczonych zawodników. Być może w Rosji dużo mówi się o Polakach, ale niewiele osób wspomina, że w wioślarstwie do startu nie dopuszczono 21 sportowców. O tym nie wiemy, bo się głośno nie mówi. A przecież w każdej dyscyplinie jest ktoś taki. Zresztą lepiej jeszcze przed startem niż po, bo potem byłoby jeszcze gorzej.

Według pana medalistom igrzysk, których później przyłapano na dopingu, powinno się odbierać emeryturę olimpijską?

- Nie ma takiego zapisu, ale jeżeli jest zabrany medal, to taki sportowiec nie będzie w muzeum sportu jako medalista, bo nie będzie miał medalu. Jeżeli zawodnik został przyłapany przed startem, to sprawa nie jest tak oczywista. Zresztą trudno mu odbierać wszystko. Musielibyśmy udowodnić, że ten zawodnik był też na dopingu powiedzmy cztery lata wcześniej, kiedy zdobył medal. A przecież tego nie zrobiono.

Za pana czasów też stosowano doping?

- Lata 70. to był tak naprawdę początek dopingu. Dopiero wchodziły pieniądze do sportu, co doprowadzało do tego, że niektórzy chcieli być jeszcze lepsi. W Montrealu były kontrole dopingowe, ale naprawdę skromne. Gdzieś tam jeden czy drugi zawodnik został przebadany. Bardziej były sekskontrole. Kobiety musiały udać się do ginekologa i... udowodnić, że są kobietami. Później poszło już to niesamowicie do przodu. W Los Angeles i Seulu kontrole były już poważne.

Byli sportowcy, których przyłapano, a tłumaczyli się, że nic nie brali?

- Reprezentantki NRD może nie wiedziały, ale na pewno musiały coś przyjmować. Kto i w jaki sposób nie wiadomo, ale raptem po połączeniu z RFN wszystkie zaczęły podnosić czy rzucać mniej. Choćby Heike Dreschler, która skakała po 7,5 metra, a potem miała problem z 7 metrami. A przecież powietrze na zachodzie nie jest cięższe (śmiech). Był też Dieter Baumann, który niegdyś zdobył złoto na 5000 metrów. Złapano go, choć nie na igrzyskach, a on się tłumaczył, że ktoś mu wstrzyknął niedozwolony środek do pasty do zębów. On myjąc zęby automatycznie miał go w organizmie. Miał nawet tubkę, żeby ją pokazać. Ale później chłopak już więcej nie biegał.

Kary za doping powinny być bardziej surowe?

- Jeżeli mówimy o dopingu, to jestem zdecydowanie za tym, żeby sportowiec został od razu zdyskwalifikowany dożywotnio. Nie powinno być zabawy w jakieś odwieszanie. Jeżeli wziąłeś, to już po prostu koniec dla ciebie. Trudno, że szkoda zawodnika. Jakaś kara musi być. Jestem przekonany, że prawie nikt by wtedy nie brał, bo bałby się, że jego kariera zostanie zakończona. Jeżeli natomiast ktoś zostaje zdyskwalifikowany na 15-16 czy nawet 24 miesiące, a potem jeszcze mu karę skracają, to jest to po prostu śmieszne.

A co z Rosjanami? Długo trwał spór o ich udział na igrzyskach. Niektórzy tłumaczyli, że nie powinni być karani, skoro nigdy nie nic brali.

- Byłem i jestem za tym, żeby cała ekipa rosyjska została zdyskwalifikowana. Tak naprawdę nie wiemy, kto u nich brał, kiedy i ile. Zresztą na igrzyskach pojechali też sportowcy, którzy już mieli po jednej dyskwalifikacji. Jeżeli już mają startować, to muszą być czyści. Zresztą fajnie to wygląda w kolarstwie. Nie ma słuchawek, mikrofonów i oglądamy zupełnie inny wyścig. Nie wiadomo, kto wygra. Mało tego, kolarze nie wiedzieli, że po upadku dwóch zawodników jeszcze Rafał Majka jedzie przed nimi. Była dyskusja i dopiero ktoś tam wtedy powiedział, że z przodu jest ktoś. To jest fajne, bo oni muszą sami patrzeć i decydować.

Może jednak powinno się dawać drugą szansę?

- Jeśli ktoś jest nafaszerowany i wygrywa, to oszukuje cały świat. Inni chcą walczyć jak równy z równym, ale pojawia się taki problem, że się nie da. Dlatego trzeba to tępić olbrzymimi karami. Niech młodzi wiedzą, że tego nie można. Już nawet nie chodzi tylko o to - oni marnują swoje zdrowie, a do tego są po prostu oszustami. Za moich czasów pamiętam, że niektórzy mówili, że nie wyobrażają sobie skakania bez dopingu. To jest wstrętne.[nextpage]Zmieńmy nieco temat. W piątek rozpoczynają się lekkoatletyczne zmagania. Otworzymy w końcu wór z medalami?

- Myślę, że to taki wielki wór nie będzie, choć powinniśmy zdobyć kilka medali. Na pewno w rzutach wyglądamy świetnie, a inni muszą się mocno postarać o to, żeby znaleźć się na jakimś stopniu podium. W czwartek już trochę rozwiązaliśmy worek, więc może teraz będzie tylko jeszcze lepiej.

Na mistrzostwach Europy i świata byliśmy najlepsi w konkurencjach technicznych. Pamięta pan, kiedy nasza kadra była w rzutach, skokach tak mocna?

- Oczywiście, w latach 70. mieliśmy niesamowitą grupę sportowców w konkurencjach technicznych. Był Jacek Wszoła, Kozakiewicz, trójskoczkowie oraz oczywiście kobiety. Do tego w płotkach byliśmy świetni. Powoli wracamy do tego. Myślę, że w Rio mogą powalczyć tyczkarze, ale musieliby skakać wyżej niż dotychczas w tym roku.

W tyczce, jak pokazały dwie ostatnie wielkie imprezy (mistrzostwa Europy i świata), jest sporo niespodzianek.

- Dużo jest uzależnione od warunków. Na mistrzostwach Europy było naprawdę ciężko. Nastąpił spory przesiew. Ale były wtedy problemy z wiatrem. Kiedyś na tych najmocniejszych nie było siły. Tyle że my nie walczyliśmy o pieniądze czy sławę. Dla nas liczyło się tylko wygrywanie.

Znacznie trudniej będzie nam o medal na bieżni. Zgodzi się pan z tym, że kadra w konkurencjach biegowych wygląda gorzej?

- Może nie gorzej. Im po prostu dochodzi bardzo wielu mocnych konkurentów ze Stanów Zjednoczonych, Jamajki czy Afryki. Dlatego oni mają trudniej niż chociażby kulomioci, którzy są po prostu najlepsi na świecie. Myślę, że to są nasze stuprocentowe medale, ale nie chciałbym zapeszyć, bo wielu faworytom podium uciekało przed nosem.

Ktoś nas zaskoczy w Rio?

- W kilku dyscyplinach mamy też drugiego zawodnika. Oni też mogą zdobyć medal - w dysku czy młocie. Może nawet też w pchnięciu kulą. Wygląda to naprawdę nieźle. A może jakaś młoda zawodniczka, która utrzyma dobrą pozycję na ostatnich metrach w biegu 800m czy 1500m nas zaskoczy.

Powtórka z Londynu byłaby chyba katastrofą. Wtedy zdobyliśmy w lekkoatletycznych konkurencjach tylko dwa medale.

- Staram się uciekać przed takim gdybaniem, bo są pewniaki, którym czasami po prostu nie wychodzi. Choćby w wiosłach zajęliśmy przecież w czwartek czwarte miejsce. O tym nikt nie myślał. Zresztą w kolarstwie podobnie - liczyliśmy na panie, ekscytowaliśmy się ich występem, wszyscy mówili, że są mocne i czekamy na podium, ale choć było blisko, to ostatecznie mieliśmy szóste miejsce. Tak też może być w lekkiej.

Niemniej już dawno nie mieliśmy tak wiele nadziei medalowych. 

- Dlatego mam dużo dobrej myśli. Ale jak to zawsze bywa - świat nie śpi. Świat się wyrównał i dobrze, bo przez to jest ciekawie. Przed igrzyskami mocno się wychyliłem i powiedziałem, że zdobędziemy trzynaście medali. Trochę nas przytrzymano, ale liczymy dalej.

Źródło artykułu: