MŚ w piłce ręcznej. Marcin Lijewski: W Chorwacji okradli nas z marzeń [WYWIAD]

- Kiedy przed finałem MŚ 2007 wrogość 20 tysięcy kibiców wobec nas nagle zmieniła się w euforię, bo pokazała się drużyna Niemiec, wszystkie włosy stanęły mi dęba. Coś takiego przeżyłem tylko raz - mówi Marcin Lijewski, wybitny polski piłkarz ręczny.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Marcin Lijewski WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Na zdjęciu: Marcin Lijewski
Kiedy Lijewski grał w reprezentacji, polska kadra piłkarzy ręcznych była uwielbiana przez kibiców. Fani kochali drużynę Bogdana Wenty za waleczność, niezłomność i za ogromne emocje, których dostarczała w czasie najważniejszych turniejów. "Szeryf" w biało-czerwonych barwach zagrał 251 razy, rzucił dla Polski 711 goli. W 2007 roku wystąpił w finale mistrzostw świata, które były rozgrywane w Niemczech, dwa lata później z Chorwacji przywiózł brąz. Teraz ma nadzieję, że jego młodsi koledzy nawiążą do czasów, gdy w styczniu to piłka ręczna była w naszym kraju sportem numer 1 i z dobrej strony pokażą się na MŚ w Egipcie. Swój pierwszy mecz w turnieju ekipa Patryka Rombla rozegra w piątek. Rywalami Polaków będą Tunezyjczycy. 

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Kiedy ty grałeś w reprezentacji Polski, styczeń był miesiącem piłki ręcznej. Wasze mecze na mistrzostwach świata i Europy oglądały miliony kibiców, którzy uwielbiali was za waleczność i za horrory, które zwykle kończyły się dobrze. Tęsknisz za tymi czasami?

Marcin Lijewski, 251-krotny reprezentant Polski w piłce ręcznej. Srebrny i brązowy medalista mistrzostw świata. Obecnie trener Górnika Zabrze: Trochę tak. Fajnie by było, gdyby znowu piłka ręczna wywoływała takie emocje. Przez parę ładnych lat styczeń to był rzeczywiście nasz miesiąc. Byli skoczkowie, Justyna Kowalczyk, ale w grach zespołowych pierwszy miesiąc każdego roku należał do nas.

ZOBACZ WIDEO: Skoki. Andrzej Stękała nie jest zaskoczony swoją formą. "Bardzo ciężko pracowałem na takie wyniki"

Zaczęło się w 2007 roku, kiedy zdobyliście srebro mistrzostw świata. W czasie tego turnieju powiedziałeś, że wasza dyscyplina była w takim dołku, że tylko sukces mógł ją uratować. Jechaliście wtedy do Niemiec z poczuciem, że to dla was ostatnia szansa, żeby zaistnieć?

Z takim to nie. To był dla nas któryś z kolei turniej w podobnym składzie. Wielu miało już swoje lata, grało w mocnych klubach, głównie niemieckich. Wiedzieliśmy, że mamy wartość, tylko musimy ją udowodnić i przełożyć na wyniki. Moim celem nie był wtedy medal, to wydawało się odległym marzeniem. Chciałem, żebyśmy zajęli miejsce w pierwszej siódemce, które da nam kwalifikacje olimpijskie.

Kiedy uwierzyłeś, że medal jest w zasięgu? Kiedy w pierwszej fazie grupowej pokonaliście Niemców?

Nie. Dopiero w głównej fazie mistrzostw, kiedy pokonaliśmy mocnych Islandczyków i chyba jeszcze mocniejszych Słoweńców. Przegraliśmy tylko z Francuzami, którzy już wtedy byli najlepsi na świecie i nie wiem, jak oni wtedy nie zdobyli medalu. Awansowaliśmy do ćwierćfinału z drugiego miejsca. Weszliśmy na wygodną drogę do finału, którą Niemcy ułożyli pod siebie. Wiedziałem, że jesteśmy w stanie pokonać Rosjan i Duńczyków, więc to podium nagle stało się realne. Z Rosją wygraliśmy jedną bramką, z Danią po dogrywce. Przed tym drugim spotkaniem wielu z nas zachorowało. Grzesiek Tkaczyk miał wysoką gorączkę, Sławek Szmal też. Mało osób o tym wie, ale myśmy byli wtedy zdziesiątkowani. Nasz lekarz robił, co mógł, żeby postawić nas na nogi. Grzesiek zagrał cały mecz z temperaturą powyżej 38 stopni. Podziwiam go, bo ja jak mam 37,5, to czuję się, jakbym miał zaraz umrzeć. W dogrywce sprawy w swoje ręce wziął Michał Jurecki, który wcześniej grał mało i Duńczycy go nie znali. Szarpnął, rzucił kilka bramek i weszliśmy do finału.

Po tym zwycięstwie byłeś pewien, że w meczu o złoto jeszcze raz ogracie Niemców.

Uważałem, że nie ma bata, żebyśmy z nimi przegrali. Byliśmy w niesamowitym gazie. Ale przegraliśmy. Samego meczu za bardzo nie pamiętam, za to mocno zapadł mi w pamięć moment, kiedy wychodziliśmy z tunelu Koeln Areny na boisko. Najpierw, kiedy my się pojawiliśmy, były gwizdy, buczenie. I potem w jednej chwili ta wrogość zmieniła się w euforię, bo pokazali się Niemcy. W tym momencie wszystkie włosy stanęły mi dęba. Pierwszy i ostatni raz poczułem coś takiego. Miałem spore doświadczenie w występach przed wielotysięczną publicznością, ale ta błyskawiczna zmiana nastrojów u dwudziestu tysięcy ludzi zrobiła na mnie ogromne wrażenie.

Przez lata nie wracałem do tego meczu, dopiero niedawno, już w czasie pandemii, kiedy telewizje pokazywały mnóstwo powtórek, po raz pierwszy go obejrzałem. Stwierdziłem, że zagraliśmy bardzo źle w ataku. Bardzo źle. A Niemcy w obronie byli perfekcyjni. Z perspektywy czasu stwierdzam, że nie mieliśmy szans. Ja nie byłem sobą, Karol Bielecki też. Chyba tylko Grzesiek Tkaczyk zagrał na swoim normalnym poziomie.

Przed tamtym finałem część niemieckich mediów miała do was pogardliwy stosunek. "Bild" pisał o "czerwonych chamach", uzasadniał to określenie waszą rzekomo brutalną grą.

To akurat działało na naszą korzyść, mobilizowało nas. Znałem Niemców i niczego innego się po nich nie spodziewałem. Wiedziałem, że będą nas prowokować.

Odbierając medal wciąż byłeś zły, czy cieszyłeś się ze srebra?

Złość szybko przeszła. Miałem świadomość, że po raz pierwszy od wielu lat reprezentacja Polski w piłce ręcznej kończy ważny turniej na podium. Bardzo nam wtedy pomogli Bogdan Wenta i Daniel Waszkiewicz. Wytłumaczyli nam, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Wtedy nie rozpaczałem.

Bardziej przeżyłeś porażkę na igrzyskach w Pekinie? Byliście wtedy chyba jeszcze mocniejsi, niż w Niemczech, a medalu nie zdobyliście.

Mieliśmy jeden słaby mecz. Niestety, w najgorszym momencie, w ćwierćfinale. Każdego innego dnia pewnie byśmy z tą Islandią wygrali, ale wtedy przegraliśmy. Byli od nas lepsi. Potem topiliśmy smutki razem z siatkarzami, którzy tego samego dnia przegrali swój ćwierćfinał, z Włochami. Pekin to moja największa sportowa porażka.

Długo dochodziłeś po niej do siebie?

Bardzo długo. Kilka miesięcy. W emocjach zrezygnowałem z dalszej gry w kadrze. W tamtym okresie ciągle byliśmy poza domem. Jeździliśmy z obozu na obóz, z turnieju na turniej. Na twarze moich przyjaciół z kadry wręcz nie mogłem patrzeć, taki miałem przesyt. Dużo poświęciliśmy, ale nie osiągnęliśmy celu. Byłem tym zdruzgotany. Nie chciało mi się grać w piłkę ręczną, ale podpisałem nowy kontrakt w Hamburgu i trzeba było się wywiązać. Z igrzysk wróciłem ze złamaną stopą, o czym nawet nie wiedziałem. Wykazało to dopiero badanie tomografem w Hamburgu. Nie mam dobrych wspomnień z tamtego czasu.

Rok później trochę się odkuliście na mistrzostwach świata w Chorwacji. Początek turnieju mieliście jednak nieudany, musieliście się wygrzebywać z bagna.

Tak jak w Niemczech wszystko szło dobrze, tak w Chorwacji już z samym dotarciem na turniej były kłopoty. Przez złe warunki pogodowe samolot długo krążył w powietrzu, wylądował na oparach. Mecze w pierwszej fazie szły nam jak po grudzie, ale nagle wskoczyliśmy na właściwe tory i przywieźliśmy do Polski brązowy medal. Zaczęło się źle, a skończyło bardzo dobrze.

W czasie tamtych mistrzostw Bogdan Wenta nauczył całą Polskę, że 14 sekund to bardzo dużo czasu.

Jak widać tyle wystarczy, żeby dla niektórych beznadziejne spotkanie zmieniło się w mecz życia.

Z twojej perspektywy piłka po rzucie Artura Siódmiaka przez całe boisko pewnie leciała do bramki Norwegów całe wieki.

Oj, bardzo długo. Dałbym tę piłkę rzucić każdemu, tylko nie jemu. "Siudym" to mój przyjaciel, uwielbiam go, ale on miał inne zadania, na pewno nie zdobywanie bramek. A tu nagle gość łapie piłkę i bez zastanowienia wali przez całe boisko. Przez chwilę oblał mnie zimny pot, ale szczęśliwie Artur trafił. Wygraliśmy z Norwegami 31:30 i byliśmy w półfinale. Dzień później na treningu próbował dwa razy, dwa razy nie trafił, a wśród nas zapanowała absolutna cisza.

W półfinale zagraliście z gospodarzami turnieju. Ten mecz to dla ciebie bolesne wspomnienie.

Nie byliśmy w stanie wygrać. Nawet, gdybyśmy każdy z nas zagrał mecz życia, nie było szans. Graliśmy przeciwko Chorwatom, sędziom, kibicom. Rzucaliśmy prawidłowe gole, a niemieccy sędziowie nam je zabierali. W obronie nie mogliśmy zrobić nic, a Chorwaci wszystko. Ależ ja byłem wtedy wściekły! Czuliśmy się oszukani.

Taka porażka boli bardziej, niż wtedy kiedy jesteś po prostu słabszy od przeciwnika?

Jasne, że tak. Kiedy przegrasz po sportowej walce, akceptujesz to. Co innego, kiedy okradają cię z marzeń, tak jak wtedy w Chorwacji. Nie twierdzę, że na pewno byśmy wygrali, bo Chorwaci byli wtedy bardzo mocni. Pozbawiono nas jednak szansy na zwycięstwo. Do tamtego meczu uważałem niemiecką parę sędziów, która nam wtedy gwizdała, za jedną z najlepszych na świecie. Nigdy nie miałem do nich żadnych zastrzeżeń, dwa lata wcześniej prowadzili nasz półfinał z Duńczykami i spisali się bardzo dobrze. Jednak po półfinale MŚ 2009 straciłem do nich szacunek. Na szczęście zdołaliśmy się pozbierać po porażce w takich okolicznościach i w meczu o brąz wysoko pokonaliśmy Danię.

Powiedziałeś kiedyś, że oddałbyś dwa medale mistrzostw świata, które zdobyłeś, za jeden olimpijski.

Zmieniłem jednak zdanie. Nie zrobiłbym tego. Jako młody chłopak, kiedy zaczynałem grać w piłkę ręczną, marzyłem o występie w finale mistrzostw świata. Wyobrażałem sobie, jak to będzie wyglądało, jaka będzie atmosfera w szatni, na meczu. Kiedy doszedłem do tego punktu i zagrałem w tym finale, do głowy mi nie przyszło, że to będzie ostatni raz. Myślałem, że już w każdym turnieju będziemy szli jak burza. Stało się jednak inaczej. Cieszę się, że chociaż ten jeden raz dane mi było wystąpić w tak ważnym spotkaniu, ale też trochę żałuję, że nie dostałem jeszcze jednej szansy.

Ostatni polski medal mistrzostw świata to rok 2015 i turniej Katar. Katarczycy zbudowali sobie wtedy zespół z Czarnogórców, Bośniaków, Kubańczyka, Francuza. Ciebie też chcieli.

Dwa lata przed przed tamtymi mistrzostwami zadzwonił do mnie jakiś gość i zaproponował mi grę w katarskiej reprezentacji. Powiedziałem mu, że nie jestem zainteresowany i to był koniec tematu. Wydaje mi się, że oni robili wtedy rekonesans, sprawdzali, kto się skusi, bo dużo moich znajomych dostało taką propozycję.

Czułeś niesmak, kiedy oparta o "najemników" kadra Kataru dotarła aż do finału?

Tak. Czułem niesmak, że do czegoś takiego w ogóle doszło. Że kupiona drużyna gra na mistrzostwach. Na dodatek w półfinale, w którym ten zespół ograł polską reprezentację, sędziowie nie dali naszym chłopakom żadnych szans na wygraną. Chwała ekipie Michaela Bieglera za to, że w meczu o trzecie miejsce pokazała klasę i ograła dużo lepszą w przekroju całego turnieju Hiszpanię.

Myślisz, że styczeń 2021 roku znowu może być miesiącem piłki ręcznej? Kadra Patryka Rombla ma szansę w Egipcie nawiązać do waszych sukcesów?

Mam nadzieję, że tak. W meczach sparingowych zespół pokazał się z dobrej strony. Gra dobrze w obronie, a obrona to podstawa, jeżeli chcesz coś zdziałać. Jestem optymistą, ale nie będę nakładał na chłopaków presji. Reprezentacja wciąż jest w przebudowie. Dla nas najważniejsze będą mistrzostwa świata 2023, które odbędą się w Polsce i będą bezpośrednią kwalifikacją olimpijską. A turniej w Egipcie niech da naszym młodym zawodnikom doświadczenie, które zaprocentuje w przyszłości.

Widzisz w tej ekipie kandydatów na zawodników europejskiego formatu?

Jest sporo takich chłopaków. Nasza kadra ma potencjał. Mamy świetnych skrzydłowych, bardzo dobrych bramkarzy, bardzo dobrą obronę. Michał Olejniczak, Arkadiusz Moryto, Dawid Dawydzik, Tomasz Gębala, Szymon Sićko - jest na kim budować mocną drużynę. Chłopaki muszą się teraz ograć na wysokim, międzynarodowym poziomie.

Brakuje jakiegoś "czarodzieja", polskiego Sandera Sagosena.

W naszym zespole też go nie było. Nigdy nie mieliśmy swojego Mikkela Hansena albo Nikoli Karabaticia. Okej, mieliśmy Karola Bieleckiego, Grześka Tkaczyka, mnie, mojego brata, "Józka" Jurasika. Jednak żaden z nas nie był gwiazdą światowego formatu. Byli lepsi od nas, ale nadrabialiśmy niesamowitą walecznością.

Jako trener starasz się zaszczepić tę waleczność swoim zawodnikom. Nie ukrywasz, że twoim celem jest poprowadzenie reprezentacji Polski.

Nie tyle celem, co marzeniem. Jednak to nie mój czas, selekcjonerem jest Patryk i oby szło mu jak najlepiej. Im większy sukces osiągnie, tym lepiej będzie nam wszystkim związanym z piłką ręczną.

Gdybyś kiedyś został trenerem kadry, twoje przerwy na żądanie na pewno byłyby hitami. Niektóre już są. Do zawodników Górnika Zabrze krzyczałeś, że grają "porno", a ostatnio tym, którzy boją się dostać "w papę", polecałeś siatkówkę.

Mam swoje momenty.

Skąd bierzesz te "złote myśli"?

A skąd ja mogę wiedzieć?

Myślisz potem czasami: "Cholera, to poszło w telewizji"?

Myślę. Czasem żona dzwoni do mnie po meczu i opieprza, że znowu gadałem głupoty, każe mi się ogarnąć. Może i mam ksywę "Szeryf", ale u mnie w domu szeryf jest tylko jeden.

Dobrze by było, żeby w Egipcie nasza kadra okazała się drużyną szeryfów.

Tego chłopakom życzę. Myślę, że mogą powalczyć o zwycięstwo z każdym, nawet z Hiszpanią. Najważniejsze, żeby dali z siebie wszystko. Jeśli to zrobią, jeśli stworzą dobre widowisko, to nawet po porażce będą mogli zejść z parkietu z podniesionymi głowami. Mnie nauczono jednej rzeczy - po walce można przegrać. Bez walki przegrałeś już na starcie.

Wiesz, że żadna polska telewizja nie pokaże mistrzostw w Egipcie?

Co ty gadasz? Dlaczego?

Prawa do pokazania turnieju okazały się za drogie.

Wielka szkoda. Ale jak znam naszych rodaków, to coś wymyślą, żeby te mecze obejrzeć.

Czytaj także:
Piłka ręczna. MŚ 2021. Koniec zamieszania. Mecze Polaków obejrzymy w internecie!
Bertus Servaas: Mamy zespół, który znów może wygrać Ligę Mistrzów [WYWIAD]

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×