Piłka ręczna. Mistrzostwa Europy 2020. +11 ze Szwecją? Cud już raz się zdarzył
Polacy muszą wygrać ze Szwedami różnicą 11 bramek, by myśleć o pozostaniu w turnieju. Brzmi irracjonalnie, ale poprzednia generacja kadrowiczów dała przykład, że to możliwe.
W 2012 roku reprezentacja dokonała już niemożliwego. W trakcie ME rywalizowała w drugiej rundzie ze Szwedami. O pierwszej połowie Biało-Czerwoni najchętniej by zapomnieli, statystowali na tle Skandynawów i przegrywali aż 9:20.
ZOBACZ: Siódmiak o Polakach. "Trzecie miejsce w naszym zasięgu"
Czemu zatem o tym piszemy? Bo to historia ku pokrzepieniu serc. W drugiej połowie zupełnie odmieniły się role. To była jednak zupełnie inna reprezentacja, oparta na dwukrotnych medalistach MŚ, w znacznej mierze zawodnikach klubów Bundesligi.
ZOBACZ WIDEO: Kiedy powrót Radosława Majewskiego? "Wszyscy mówią, że wygląda to lepiej, niż powinno. Nie wiem, czy mnie nie kitują"Bogdan Wenta po przerwie pozmieniał taktykę w obronie, Polacy mozolnie odrabiali straty, jeszcze na pięć minut przed końcem było 23:28. W końcu bramkę na 28:28 rzucił Adam Wiśniewski, a tuż przed syreną pojawiła się nawet okazja na wyprowadzenie decydującego ciosu. Zabrakło jednak czasu, na tablicy pozostał wynik 29:29.
To spotkanie dobrze pamięta Kamil Syprzak, który rzucił dwa gole. Obrotowy PSG jest jedynym polskim uczestnikiem tamtego meczu. W szwedzkiej bramce stał wówczas świetnie dysponowany przed przerwą Andreas Palicka. Na placu pojawili się też Andreas Nilsson (4 bramki) i Kim Ekdahl Du Rietz (2 trafienia).