Klaudiusz Sevković: od Big Brothera do piłki ręcznej i golfa z Dudkiem, Czerkawskim i Iwanem

Michał Fabian
Michał Fabian
Po Big Brotherze działał pan na kilku frontach. Programy o gotowaniu, płyta, książki.

Ludzie się pytają: "O super, a co tam po programie?". Po programie odkryłem jakieś talenty, których bym nigdy nie odkrył. Choć talenty to może za duże słowo. Miałem swoje programy kulinarne w telewizji - "Wielka niespodzianka Klaudiusza" oraz "Klaudiusz and cooking". Później przez dwa lata prowadziłem Telezakupy Mango, które na tamten okres były w Polsce rewolucyjne - pierwsze programy teleshoppingu. Następnie były książki, płyty, single, reklamy. Dużo tego było.

"Ale to co najważniejsze mam w sercu na dnie". Zdarza się to panu jeszcze gdzieś zaśpiewać?

Czasami w gronie przyjaciół, jak jest fajna atmosfera, to śpiewamy. Ale skoro mówimy o muzyce, zgłosiła się do mnie ostatnio pewna agencja, która chciała, żebym nagrał nową piosenkę rapową. Jeszcze o tym nikomu nie mówiłem. Nagraliśmy dwa tygodnie kawałek, jest w masteringu, zobaczymy, może to będzie nowy śmieszny projekt. Podchodzę do tego z dystansem, z uśmiechem, z luzem. Kiedyś w ten sposób podszedłem do płyty, a zyskała status złotej. Sprzedała się w 51 tysięcy, więc dziś miałbym platynę. Nie mam żadnej napinki, nie skończyłem żadnych szkół muzycznych. Robię to bardziej dla zabawy, dla jakiegoś projektu.

Fot. Archiwum Klaudiusza Sevkovicia Fot. Archiwum Klaudiusza Sevkovicia
Napisał pan dwie książki - jedną o kulinarnych gustach reprezentantów Polski w piłce nożnej, bohaterkami drugiej były szczypiornistki.

Z niektórymi piłkarzami - jak już wspomniałem - poznałem się w Big Brotherze. Później był niezapomniany mecz z Norwegią na Stadionie Śląskim, wygrany 3:0, po którym zapewniliśmy sobie awans na mundial w 2002 r. Dostałem koszulkę od Piotra Świerczewskiego, jak schodził z murawy. Zostałem też zaproszony do busa przez reprezentację. Wspólnie świętowaliśmy awans, jadąc do Warszawy. Wyjazd na mistrzostwa do Korei Południowej był fajnym przeżyciem. Kilka lat później napisałem książkę "Smak Sukcesu", która była poświęcona piłkarzom. Połączyliśmy kulinaria i futbol. Później zaś piłka ręczna weszła w moje życie bardziej niż piłka nożna. Pomysł na drugą część "Smaku sukcesu" zrodził się, gdy byłem menedżerem reprezentacji Polski kobiet w piłce ręcznej. Obiecałem naszym reprezentantkom, że jak pokonają trudnego rywala Serbię, to będzie książka także o nich. Dziewczyny awansowały, książka powstała.

"Klaudiusz ratuj". Od tego ponoć zaczęła się pana przygoda z piłką ręczną?

Tak to wyglądało. Ruch Chorzów, klub z ogromnymi tradycjami, dziewięciokrotny mistrz Polski, rozpadł się i musiał zaczynać od trzeciego poziomu. Znajomy dziennikarz Zbigniew Cieńciała zainteresował mnie tym tematem. Był akurat ostatni dzień na zapłacenie kaucji, żeby drużyna mogła wziąć udział w rozgrywkach. Myślałem, że to będzie krótki epizod, a zrobiło się z tego ponad 15 lat. Pamiętam wpisy w internecie: "Big Brother" w Ruchu. Ludzie się z tego bardziej naśmiewali, nie traktowali tego poważnie, a w moim przypadku stworzyło się z tego ogromne doświadczenie.

Gdy zajął się pan odbudową Ruchu, głośno było o wsparciu ze strony piłkarzy reprezentacji Polski.

Tomek Iwan z Holandii przywiózł nam kurtki i dresy z PSV Eindhoven, Piotr Świerczewski z Marsylii. Udawało mi się przekonać piłkarzy do zwariowanych pomysłów. Oni się cieszyli, ze mogą pomagać innym, to było z ich strony bezinteresowne, fajne. Zaszczepiałem ludzi tą nową pasją.
Drużyna KPR Ruch Chorzów. Fot. Archiwum Klaudiusza Sevkovicia Drużyna KPR Ruch Chorzów. Fot. Archiwum Klaudiusza Sevkovicia
Później trafił pan także do reprezentacji szczypiornistek i do władz Związku Piłki Ręcznej w Polsce.

Do piłki ręcznej w wydaniu reprezentacyjnym zaprosił mnie świętej pamięci Adam Pecold (były trener m.in. reprezentacji Polski i Ruchu - przyp. red.). Zaproponował, bym został kierownikiem kadry młodzieżowej, która jechała na mistrzostwa świata do Brna. W tamtym zespole grały m.in. Karolina Kudłacz, Weronika Gawlik czy Joanna Waga. Później zostałem menedżerem reprezentacji Polski seniorek, przez cztery lata byłem także w zarządzie ZPRP. Przeprowadziłem rewolucję w plażowej odmianie piłki ręcznej. Żałuję tylko, że medale przyszły po mojej kadencji (śmiech). Dziś są inne czasy i o zarządzie ZPRP nie będę się wypowiadał.

Ostatnio nawet nie musi pan mówić. Wystarczą obrazki, które wrzuca pan w mediach społecznościowych. Gdy Iwona Niedźwiedź nie została uprawniona przez związek do gry w Ruchu przed ważnym meczem z Koroną Handball Kielce, zamieścił pan zdjęcie jaskiniowców. Z podpisem: "Tak się działa w ZPRP!".

Nie ma się co oszukiwać: jeśli mam mówić prawdę, to uważam, że ta nowa kadencja wygląda jak wygląda. Pozbyto się dwóch najmłodszych w zarządzie i prężnie działających ludzi - Marcina Herry i mnie. Nie jest różowo w piłce ręcznej. Ale nie chcę tego drążyć.

Przeczytaj także: PGNiG Superliga kobiet: Ruch po walce pokonał UKS PCM. Debiut Iwony Niedźwiedź

KPR Ruch, któremu prezesuje pan od 2003 r., nie jest w stanie włączyć się do walki o medale mistrzostw Polski. Dlaczego?

Niestety, żeby walczyć o medale, musielibyśmy mieć ogromnych sponsorów. Jestem szczęśliwy, że Ruch tyle lat gra w Superlidze i że udało się to fajnie reaktywować. Może nie walczymy o najwyższe cele, ale jesteśmy klubem bez długów - to też jest ważne. Nie mamy zadłużenia w ZUS-ie, Urzędzie Skarbowym. Codziennie mogę spojrzeć w lustro. Cieszę się z sukcesów młodzieżowych, które odnieśliśmy. Zdobyliśmy trzy razy z rzędu mistrzostwo Polski juniorek, ciężko to będzie komukolwiek pobić. Mam satysfakcję, że te dziewczyny, które niedawno jako juniorki grały i zdobywały mistrzostwo, są w zespole Superligi. Będziemy mieć z nich i z całej drużyny jeszcze dużo radości.
Na zdjęciu: Klaudiusz Sevković i piłkarka ręczna KPR Ruch Chorzów Magdalena Drażyk. Fot. Marcin Bulanda/Press Focus/Newspix.pl Na zdjęciu: Klaudiusz Sevković i piłkarka ręczna KPR Ruch Chorzów Magdalena Drażyk. Fot. Marcin Bulanda/Press Focus/Newspix.pl
Oprócz handballu mocno zaangażował się pan w golfa.
Jestem pomysłodawcą i project managerem Silesia Business and Life Golf Cup. Organizując ten turniej, wzorowałem się na imprezach z European Tour. Już pierwsza edycja imprezy w Siemianowicach Śląskich okazała się sukcesem, została okrzyknięta najlepszym eventem golfowym w Polsce. Oprócz samego turnieju były pokazy mody, występy artystów. Kontynuujemy ten projekt do dziś, w tym roku mamy już dziewiątą edycję. Różnica jest jednak ogromna. Z turnieju, który odbywał się raz do roku, zrobił się ogromny cykl, w którym rozgrywamy kilka imprez - zimą za granicą, później w Polsce. W tym roku byliśmy w Hiszpanii, Omanie, Singapurze, Malezji, za chwilę będziemy w Belek w Turcji, a od miesięcy wiosennych zagramy w Polsce.

W pana imprezach startują zarówno profesjonalni golfiści, jak i sportowcy wywodzący się z innych dyscyplin.

Udało się wśród moich znajomych zaszczepić pasję do golfa, mam na myśli m.in. Tomka Iwana, który był na pierwszej edycji naszego turnieju i razem gramy do dziś. Jurek Dudek grywał wcześniej w golfa w Madrycie, Mariusz Czerkawski za oceanem też tego "liznął". Byłych sportowców w tej dyscyplinie jest coraz więcej - snowboardziści Mateusz i Michał Ligoccy, olimpijczycy, ostatnio Szymon Ziółkowski.

Golf mocno pana wciągnął. Sam zaczął pan się w to bawić.

Zacząłem grać, bo będąc w tym środowisku, musiałem to zrobić, żeby poznać oczekiwania golfistów. Początkowo myślałem, że trochę sobie pogram i będę wszystko wiedział, ale golf pochłonął mnie na dobre. Uprawiałem wiele dyscyplin sportu, ale nic nie dawało mi takiej satysfakcji jak golf. Przy okazji staram się edukować ludzi. Jest stereotyp, że w golfa grają starsi panowie z dużymi brzuszkami i nic się nie dzieje. Nic bardziej mylnego. W golfie sporo się chodzi, nawet 10 km na jedną rundę. Dużo czasu spędza się na powietrzu, spala kalorie.

Jaki ma pan handicap?

Niezły jak na amatora - 12,4.

Wygrywa pan z Dudkiem i Czerkawskim?

Obaj są na pewno lepszymi golfistami ode mnie, ale rok temu na jednym z turniejów udało mi się wpleść między nich. Wygrał Mariusz Czerkawski z przewagą jednego uderzenia w dwudniowym turnieju. Za plecami miałem Jurka. Za to z Tomkiem Iwanem prezentujemy podobny poziom, choć ostatnio częściej z nim wygrywam.

Wspomniał pan, że uprawiał wiele dyscyplin sportu.

W młodości królowała piłka nożna. Po szkole nie szło się do domu, tylko rzucało tornister i grało do zmroku. Później było judo, karate, squash. W Niemczech grałem amatorsko w piłkę, na poziomie chyba szóstej ligi. Uprawiałem też sporty ekstremalne - spadochroniarstwo czy nurkowanie. Mam drugi stopień w nurkowaniu - advanced open water diver. Oprócz golfa staram się codziennie biegać na bieżni. Kiedyś ludzie śmiali się ze mnie, że spamowałem Facebooka, wrzucając każdego dnia zdjęcie po 10 kilometrach. Teraz już tego nie robię, ale nadal biegam.

Oprócz sportu działa pan także w polityce. W ubiegłym roku po raz czwarty z rzędu zdobył pan mandat radnego w Chorzowie.

Do polityki też trafiłem poprzez sport. To był trochę przypadek. Namówiono mnie, żebym startował, powiedziałem, że będę zajmować się sportem. Wprowadziliśmy stypendia, możliwości finansowania sportu w Chorzowie. Z jednej kadencji zrobiły się cztery, więc to chyba też nie jest przypadek. Jak tak prześledziłem moje życie, to jeśli za coś się biorę, to staram się to robić porządnie.

W polityce poprzestanie pan na szczeblu samorządowym? Czy może marzy się panu Warszawa albo Bruksela?

Jak już wspomniałem, na razie nie mam czasu. Ruch, praca w samorządzie, golf, inne projekty. Dzień jest wypełniony od rana do wieczora. Na dziś mnie to nie kręci, ale "nigdy nie mów nigdy". Jakby mi ktoś powiedział 20 lat temu, że będę organizował największe eventy golfowe w Polsce, to też bym w to nie uwierzył.

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Czy oglądasz nową edycję Big Brothera?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×