Najważniejsza jest liga - rozmowa z Bogdanem Kowalczykiem, trenerem KS Azoty Puławy

Zespół puławskich Azotów poprzedni sezon ekstraklasy zakończył na czwartym miejscu, najlepszym w historii klubu. Apetyt rośnie jednak w miarę jedzenia, a kibice coraz śmielej mówią o medalu mistrzostw Polski.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut

Kamil Kołsut: W tym sezonie KS Azoty zrezygnowały z górskiego obozu, decydując się pierwszą część okresu przygotowawczego spędzić na własnych obiektach. Jak wpływa to na atmosferę w zespole?

Bogdan Kowalczyk: Na pewno nie mamy problemów ze znużeniem wśród zawodników. Taka sytuacja występuje, gdy zespół wyjeżdża na zgrupowanie. Rozłąka z bliskimi powoduje, że po dwóch tygodniach wszyscy są już nawzajem znudzeni i nie mają chęci ani do życia, ani do treningu, co owocuje konfliktami. My na szczęście nie mamy tego problemu, a zawodnicy po treningu mogą wrócić do domu, do rodziny, do własnych dzieci.

Paradoksalnie więc braki w klubowej kasie wychodzą zespołowi na dobre?

- Myślę, że gdybyśmy się uparli, to środki na wyjazd z pewnością by się znalazły. Uznaliśmy jednak, że nie ma takiej konieczności. Ponadto trzeba pamiętać, że nie wszyscy zawodnicy są jeszcze w pełni sił, a problemy z kontuzjami dużo łatwiej rozwiązuje się na miejscu, aniżeli w trakcie jakiegokolwiek obozu.

Jak w trakcie okresu przygotowawczego prezentują się juniorzy? Kilku nowych zawodników dołączyło w lipcu do pierwszej drużyny, regularnie biorą udział w treningach seniorów.

- Są to zawodnicy, którzy zdobyli brązowy medal mistrzostw Polski juniorów. Część z nich została w Puławach, inni wyjechali na studia. Ci, którzy zdecydowali się na dłużej związać z naszym klubem, zostali dokooptowani do pierwszego zespołu, jako cenne uzupełnienie kadry. Są to szczypiorniści perspektywiczni, niektórzy - jak Paweł Kowalik - mieli już okazję zagrać w pierwszym zespole. Część jednak pod względem fizycznym wciąż nie jest jeszcze gotowa do rywalizacji z seniorami.

Puławscy działacze tego lata na transferowym rynku wykazują wyjątkową bierność. Martwi pana brak ruchu, czy też cieszy stabilizacja i utrzymanie dotychczasowego stanu posiadania?

- Jestem zmartwiony, bo zawodników prezentujących dobry poziom nie mamy w zespole za wielu. Są to w dodatku gracze doświadczeni, wiekowi, czas więc pracuje przeciwko nam. Piłka ręczna jest ponadto grą kontaktową, pojawiają się kontuzje i na każdą pozycję potrzeba jest dwóch-trzech wartościowych graczy, abyśmy w każdej chwili mogli zawodnikiem z ławki zastąpić kontuzjowanego szczypiornistę pierwszego składu. U nas takie możliwości nie zawsze występują. Całe szczęście, że problemy kontuzji dotyczą nie tylko nas, ale wszystkich zespołów ligowych.

Prezes Witaszek jest spokojny i uważa, że KS Azoty dysponują solidną kadrą. Na każdej pozycji jest po dwóch doświadczonych zawodników, a w każdej chwili wspomóc mogą ich zdolni juniorzy.

- Nie jest to prawda. Spójrzmy chociażby na lewe skrzydło - czy Maciej Sieczkowskiego można porównywać z Wojtkiem Zydroniem? Oczywiście, że nie. Na każdej pozycji są problemy, staramy się je jednak rozwiązywać w taki sposób, aby zapewnić zespołowi jak najwięcej korzyści.

Na co więc stać KS Azoty w najbliższym sezonie? Zawodnicy są w stanie powtórzyć wynik z poprzednich rozgrywek i obronić czwartą lokatę?

- Będzie o to niezwykle trudno. Generalnie dyskutować o tym, na czym stoimy, będziemy mogli dopiero po zakończeniu okresu przygotowawczego, kiedy będziemy wiedzieli dokładnie, jakim potencjałem dysponują rywale. Już w poprzednim sezonie w środku tabeli panował ogromny ścisk, a teraz nasi przeciwnicy wyglądają jeszcze okazalej. Wzmocnił się Traveland, wzmocniła się Nielba, o medale walczyć będzie Miedź. To będą nasi główni rywale, Vive i płocka Wisła są bowiem absolutnie poza zasięgiem całej ligowej stawki.

W tym sezonie, oprócz zmagań ligowych, czeka was jeszcze walka w Challenge Cup. Jak do europejskich pucharów podchodzą zawodnicy? Przeważa ekscytacja nowym doświadczeniem, czy obawa o wynik?

- Nie ma wśród nas żadnych oznak strachu. Kilku zawodników ma już obycie na międzynarodowej arenie , część grała poza granicami Polski. Problem jest zupełnie inny, a mianowicie - nasz rywal. Spośród krajów, które biorą udział w Challenge Cup, tylko Polska i Macedonia uczestniczyły w ostatnich mistrzostwach świata. Przypomnę, że bałkańskim rywalom wówczas ulegliśmy. Nie trafiliśmy na leszczy, tylko porządną drużynę. Zadanie jest trudne, ale wykonalne. Puchary rządzą się swoimi prawami.

Wiążecie z Challenge Cup jakieś konkretne cele, czy też traktujecie te rozgrywki jako możliwość zdobycia cennych doświadczeń i sprawienia radości kibicom?

- W pucharach gramy bez żadnej presji, traktujemy je jako fajną przygodę. Dla nas najważniejsza jest liga, z tego będziemy rozliczani przed kibicami i przed zarządem klubu.

Zwłaszcza, że apetyty w Puławach są spore, nie tylko wśród kibiców. Wojtek Zydroń wspominał ostatnio, że marzy mu się medal z Azotami.

- Cieszy mnie, że zawodnicy nie spoczywają na laurach i stawiają sobie tak wysokie cele. Zdaję sobie jednak sprawę, że jest to zadanie niezwykle trudne. Martwi mnie nie tyle stan osobowy naszego zespołu, co stan zdrowotny. Problemy z urazami kilku starszych zawodników ciągną się od lat. W zeszłym roku daliśmy sobie z tym radę, zobaczymy, jak to się wszystko ułoży teraz. Piłka ręczna cechuje się tym, że wszystkie rozstrzygnięcia są w niej możliwe. Ja jestem optymistą.

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×