Zawstydzał polskich ligowców, teraz pomaga drużynie na Zanzibarze. "Walczymy o awans, tempo nieprawdopodobne"

- Życzliwość miejscowych zaskakuje. Ich dziwi, że nie zabierasz autostopowicza, gdy masz wolne miejsce. A policjanci potrafią zatrzymać kierowcę na pogawędkę i prosić o dolara - opowiada Żelisław Żyżyński, do niedawna popularny dziennikarz sportowy.

Maciej Siemiątkowski
Maciej Siemiątkowski
Żelisław Żyżyński Twitter / ZelekZyzynski / Na zdjęciu: Żelisław Żyżyński
Po 12 latach Żelisław Żyżyński opuścił redakcję Canal+ Sport, w której komentował mecze piłki nożnej oraz siatkówki i prowadził studio przy transmisjach spotkań. Nie raz na polskich boiskach potrafił się popisać i wkręcić piłkę do bramki zza linii końcowej. Na początku roku dziennikarz razem z żoną zaczął pracę w sieci hoteli Pili Pili na Zanzibarze. To należąca do Tanzanii wyspa we wschodniej Afryce. W najchłodniejszych miesiącach temperatura spada tam poniżej 27 stopni, w najgorętszym okresie niewiele przekracza 30.

Na dodatek Żyżyński jest dyrektorem sportowym lokalnej drużyny. - Nasi piłkarze mają zapewnione jedzenie, sprzęt i bardzo dobrego trenera, co nie jest regułą - mówi nam Żyżyński. - Drużynę Kilimani prowadzi Włoch, który potrafi uderzyć swojego zawodnika otwartą dłonią w twarz. Widać, że niektórzy są zastraszeni. Ale u nas niesamowitą robotę wykonuje Mateusz Cetnarski (dwukrotny reprezentant Polski, były zawodnik m.in. Cracovii i Korony Kielce - przy. red.), który troszczy się o graczy jak ojciec o dzieci - dodaje.

Maciej Siemiątkowski, WP Sportowe Fakty: Nie żałujesz, że w Polsce omija cię najciekawszy sezon ekstraklasy od lat?

Żelisław Żyżyński: Nie omija mnie, bo nadal oglądam mecze ekstraklasy. W każdy weekend staram się obejrzeć trzy mecze, do tego zerkam na wszystkie skróty. Widziałem wszystkie fantastyczne bramki z ostatniej kolejki i śledzę, co dzieje się na szczycie tabeli.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: do rzutu wolnego podszedł... bramkarz. Zobacz, co z tego wyszło!

Co przykuło ostatnio twoją uwagę?

To, że Raków obniżył loty po deklaracji Dariusza Mioduskiego i zawirowaniu z Markiem Papszunem i ostatnio zlekceważył Górnika Zabrze. Pogoń parę razy też się potknęła. Zdarzało się i Lechowi, ale nie były to równie spektakularne potknięcia. Do tego okazuje się, że w Radomiu każdy może przegrać, a pan Sławek Stempniewski jest równie dobrym ekspertem od budowania klubu co od spraw sędziowskich. Oczywiście żałuję, że nie ma mnie na stadionach. Szczególnie w ostatnich miesiącach, kiedy oglądam studia przedmeczowe i myślę, co sam bym w nich zrobił. Ale rok temu wybrałem tak, że teraz jestem na Zanzibarze.

Kiedyś przeprowadziłem wywiad z Lloyem Ballem (amerykańskim siatkarzem, złotym medalistą IO z Pekinu - przyp. red.) w Kazaniu i pytałem go, czy nie żałuje transferu do Rosji. On uwielbia plażówkę, a w Rosji półtorametrowe zaspy i mróz. Uśmiechnął się, powiedział, że brakuje mu plaży i słońca, ale dobry humor wraca, kiedy patrzył na zarobki. Ja wprawdzie nie odświeżam stanu konta, ale widzę, co dzieje się w Polsce: koronawirus, demonstracje, inflacja. A potem zerkam na ocean i widzę swoje dzieci, bawiące się na plaży. Wtedy na moment zapominam o zmęczeniu i tęsknocie za krajem.

Czym zajmujesz się na wyspie?

Na początku dużo czasu poświęcałem drużynie Pili Pili Dulla Boys. Właściciel Pili Pili, Wojtek Żabiński, w ramach fundacji chciał wesprzeć lokalną drużynę. Zostałem jej dyrektorem sportowym i jednym z pierwszych zadań było znalezienie trenera. Dostałem 60 zgłoszeń, nawet od ludzi pracujących w ekstraklasie. Kiedy miałem wybrać spośród trzech finałowych kandydatów, postanowiłem zadzwonić do Mateusza Cetnarskiego. Akurat był bez klubu, po moim telefonie wylądował na Zanzibarze i okazał się fantastycznym człowiekiem do tej roboty. Teraz jest menedżerem w angielskim stylu. Od tamtej pory moja rola w zespole ogranicza się do jeżdżenia na mecze i bycia blisko zespołu.

Ponadto prowadzę aktywności z celebrytami, którzy odwiedzają wyspę. W sylwestra poprowadzę imprezę na 200 osób. Będzie Natalia Kukulska. Prowadzę też kino pod chmurką z aktorami, przygotowuję materiały na nasz kanał na Youtube, piszę do miesięcznika Pili Pili Travel Buddy, nagrywam podcasty do naszego radia i prowadzę aktywności sportowe dla gości. Kilka razy w tygodniu spotykamy się, żeby zagrać w piłkę nożną lub siatkówkę.

Po 12 latach w Canal+ trudno było zamienić sport na turystykę?

Zawsze czułem się podróżnikiem. Kochałem wyjść w Bieszczady z plecakiem. Zresztą kiedyś przyszedłem do pracy w butach turystycznych i z ogromnym plecakiem, bo zaraz po dyżurze miałem pociąg do Zagórza. Skoro przez lata zajmowałem się dziennikarstwem sportowym, nie oznaczało, że nie mogę zająć się dziennikarstwem turystycznym. Większość materiałów, które wrzucamy na nasz kanał na YouTube, jest dobrych a co najmniej przyzwoitych. Ostatnio mieliśmy podróż po Parku Jozani z Krystyną Czubówną. Szkoda, że nie wykorzystujemy tego jeszcze na maksa, bo czasy się zmieniły i trudno przebić się na YouTube bez konkretnej promocji. Na naszym kanale nie ma niczego, co nie trzymałoby poziomu, a na dodatek ta praca sprawia dużo radości. Uważam, że Zanzibar mnie rozwinął. Gdybym wrócił do Polski, to jako lepszy dziennikarz.

Jak wygląda futbol na Zanzibarze?

Najbardziej rozczarowują nas boiska. Trudno pokazać na nich kulturę gry, której Mateusz uczy chłopaków. Jako jedyni gramy trójką stoperów, zaczyna to wyglądać coraz lepiej, ale nie zawsze łatwo to pokazać na kartofliskach, jakich nie ma nawet w polskiej B Klasie. Często to twarda i sucha ziemia pokryta kępami trawy lub pastwiska. Nie ma też szatni z dostępem do wody, najczęściej zawodnicy przebierają się na murawie. Naszym marzeniem jest stworzenie sztucznego boiska, choć bardziej prawdopodobne jest naturalne. Wtedy wybudujemy studnię, a systemy zraszania będą zasilane bateriami słonecznymi. Na samej wyspie potencjał jest niesamowity i można byłoby wprowadzić tym dużą zmianę w życiu dzieciaków. Bo o to przede wszystkim chodzi.

Jak radzicie sobie na zapleczu miejscowej Premier League?

Walczymy o awans. Sezon zaczął się w połowie listopada, a kończy w połowie kwietnia. Mamy 150 dni na rozegranie 30 meczów plus rozgrywki pucharowe, to nieprawdopodobne tempo. Według pierwotnego terminarza, który nie ma jak dotąd korekty, końcówkę miesiąca mamy szaloną. Graliśmy w poniedziałek, zagramy też 28 i 30 grudnia.

Jesteśmy ambitni, bo w przerwie między sezonami zagraliśmy trzy spotkania ze zdobywcą Pucharu Zanzibaru, który rywalizował w afrykańskich pucharach. Na sztucznej murawie wygraliśmy oba mecze, a na naszym kartoflisku przegraliśmy 1:2. Zresztą na wyjazdy do nas spina się wiele drużyn, bo widzą, że jesteśmy zorganizowanym zespołem. Piłkarze mają zapewnione jedzenie, dobrego trenera, pensje i opiekę medyczną. Przez to, że wpływamy na życie tych chłopaków, wpływamy też na życie całej wioski.

A sędziowie?

Na Zanzibarze jest tylko kilku przyzwoitych arbitrów. Pozostali nie mają o tym pojęcia. Ostatnio nasz zawodnik dostał czerwoną kartkę za odepchnięcie rywala! Potem tłumaczył mi, że za każde odepchnięcie piłkarz wylatuje z boiska. Inna historia to spalone. Piłka jest zagrywana do skrzydłowego, który ma kilkumetrową zakładkę, a sędzia odgwizduje spalonego, bo zauważył, że zawodnik po przeciwnej stronie był na ofsajdzie.

Zawodnicy na Zanzibarze wierzą w magię?

Haha! Nie mogę niczego potwierdzić, bo jest to zabronione! Mateusz nie chce mieć z tym nic wspólnego. Jednak jako dyrektor sportowy jestem w stałym kontakcie z miejscowymi szamanami!

Co cię najmocniej zaskoczyło po przylocie?

Życzliwość i uśmiech miejscowych. Tu ludzi dziwi, że przejeżdżając autem, ignorujesz autostopowicza, mimo że masz wolne miejsce. Policjanci potrafią zatrzymać kierowcę na pogawędkę i poprosić o dolara lub dwa na butelkę wody. Dla Europejczyka trudne jest przyzwyczajenie się do ich stylu życia. Każdy mówi "pole pole", czyli "powoli" lub "hakuna matata", to jest "nie ma problemu". Tu rzeczy na wczoraj robi się jutro i nie jesteś w stanie się denerwować, bo gość się szeroko do ciebie uśmiecha. Bardzo podoba mi się, że są tu też nasze dzieci. W domu mieliśmy trzy telewizory, tu - ani jednego. Większość dnia spędzają na zewnątrz.

Jakie cienie ma życie na wyspie?

To nastawienie miejscowych może być problemem dla kogoś, kto ma pracę pełną pilnych zleceń. Czasami doskwiera tak daleki dystans od Polski. Brakuje mi ojca, który tam został, i wielu przyjaciół. Ale teraz to nie jest tak dużą przeszkodą. Dziesięć godzin samolotem i jesteśmy tam z powrotem. Lub oni u mnie! Jednak w święta zostajemy tutaj, bo mamy z żoną dużo pracy. Będzie brakować żywej choinki, którą w Polsce mieliśmy po sam sufit. Tutaj udekorujemy drzewko z papai, które mamy przed domem.

Koronawirus dał się tu we znaki?

Nie. Choć nie łudzę się, że COVID nie dotarł na Zanzibar. Mimo obostrzeń i testu PCR na 72 godziny przed lotem, mogą zdarzyć się tu ludzie z COVIDEM, to sytuacja jest pod kontrolą. Miejscowi lekarze tłumaczą, że w tych temperaturach wirusy nie bywają tak groźne. Zresztą tu czas spędza się głównie na świeżym powietrzu. Dopiero w maju na urlopie w Polsce przekonałem się, jak to jest chodzić w masce. Zresztą zaraz po lądowaniu przyjęliśmy szczepionkę. Ale na Zanzibarze nie słyszymy o dużej liczbie zakażeń i zgonów.

Turyści w hotelu lub na wyspie poznają cię z telewizji?

Zdarza się w turnusach kilka osób, z którymi szybko nawiązujemy relacje. W ubiegłym tygodniu jedna rodzina przyznała, że zainspirowała ich nasza historia i postanowili przenieść się do pracy do Singapuru. Z wieloma umawiam się na wspólne granie w piłkę lub kolacje.

Za rok wracasz do Canal+?

Nie wiem. Moje przenosiny i decyzja podjęta w trzy dni, żeby wywrócić życie do góry nogami, sprawiły, że nauczyłem się niczego nie planować. Trudno mi teraz powiedzieć, co może się wydarzyć za kilka miesięcy i nie zastanawiam się nad tym. Jedno jest pewne - gdybym wrócił do Polski, to pierwszy telefon wykonam do dyrektora stacji. Bo nadal czuję się jej dziennikarzem. Tyle że na chwilowym zawieszeniu lub urlopie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×