"Żył, jak chciał". Czwarta rocznica śmierci Janusza Wójcika

Dał Polsce ostatni medal poważnej imprezy, z Legią zdobył odebrane przy zielonym stoliku mistrzostwo. Były selekcjoner miał też jednak drugą twarz. Mijają 4 lata od śmierci Janusza Wójcika, jednej z najbarwniejszych postaci w historii polskiej piłki.

Michał Pasek
Michał Pasek
Janusz Wójcik, rok 2004 Agencja Gazeta / Kuba Atys / Janusz Wójcik, rok 2004.
Postać Janusza Wójcika wywoływała mieszane uczucia i budzi kontrowersje nawet po śmierci. Z jednej strony to szkoleniowiec, który poprowadził reprezentację U-23 do srebrnego medalu na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie (1992).

Z drugiej, skandalista uwikłany w aferę korupcyjną, który - jak sam mówił - lubił, kiedy "mecz ma pewną reżyserię". Później polityk, który jeździł na podwójnym gazie.

Największym jego trenerskim wyzwaniem było poprowadzenie seniorskiej reprezentacji Polski. Stery przejął w 1997 roku. Drużyna była w rozsypce. Od 11 lat nie awansowała do imprezy rangi mistrzowskiej.

ZOBACZ WIDEO: Paulo Sousa wie, jak pozwolić wrócić Arkadiuszowi Milikowi do szczytowej formy

PZPN zaufał mu, kiedy pamięć o srebrze z Barcelony była jeszcze świeża, ale i Wójcik nie przerwał fatalnej passy w eliminacjach. W walce o awans do Euro 2000 Polska musiała uznać wyższość Szwecji i Anglii, choć szansę na udział w barażu zachowała do ostatniej kolejki.

Był ulubieńcem mediów, którego prasa kochała z wzajemnością. Zawsze elegancko ubrany, "na czasie" z aktualnymi trendami. Jako selekcjoner przed kamerą zawsze był konkretny i taktowny. Miał gotową ripostę czy bon mot. Zmieniło się to dopiero później, w ostatnich latach jego życia. Wydał książkę, w której nie gryzł się w język i znów był na świeczniku.

"Kiedy wygraliśmy z Rosją 3:1, czekały na mnie w hotelu dwie pannice. Żałowałem trochę, że nie jestem młodszy, bo ledwo dawałem sobie z nimi radę" - taki fragment możemy przeczytać w opisie pod jednym ze zdjęć, w autobiografii "Wójt. Jedziemy z frajerami! Całe moje życie".

Życie po reprezentacji

Jako trener klubowy zwiedził pół Polski. Na początku kariery prowadził Hutnika Kraków czy Jagiellonię Białystok. Po zakończeniu pracy z juniorskimi kadrami i reprezentacją olimpijską, przyszedł czas na Legię Warszawa.

W sezonie 1992/93 wygrał z Wojskowymi ligę, ale tytuł został im odebrany przez "niedzielę cudów". Więcej TUTAJ. W kolejnym, gdy Legia znów zmierzała po mistrzostwo, Wójcik odszedł w połowie rozgrywek, by za petrodolary poprowadzić olimpijską kadrę Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Wrócił do Polski jako selekcjoner pierwszej reprezentacji (1997-1999), a potem pracował w Pogoni Szczecin, Śląsku Wrocław, Anorthosisie Famagusta, Świcie Nowy Dwór Mazowiecki, Zniczu Pruszków i Widzewie Łódź.

Cieniem na jego życiorysie kładzie się epizod w Nowym Dworze Mazowieckim. Miał utrzymać zespół w ekstraklasie, co mu się nie udało. Nawet mimo że na początku pracy w Świcie rzucił słynne: "Tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić". Mając na myśli korumpowanie sędziów i rywali.

W rozmowie z Patrykiem Mirosławskim w programie "As wywiadu" na antenie stacji Sportklub, w taki sposób komentował tamten okres pracy w mazowieckim klubie:
- Świt Nowy Dwór miał się bronić i bronił się przed spadkiem. Rozmawiałem z niektórymi sędziami, mówię nie krzywdź nas. To nie jest klub, gdzie są układy - mówił. Świtu Nowy Dwór nawet nie dopuszczono do stołu, gdzie był rozgrywany poker albo oczko. Wszystko jedno - tłumaczył się.

Cztery lata później usłyszał 11 zarzutów dotyczących ustawienia 8 meczów Świtu. W 2012 roku PZPN ukarał go czteroletnią dyskwalifikacją, a w 2014 roku został skazany za przestępstwa korupcyjne na karę dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu. Orzeczono również wobec niego dwuletni zakaz pracy w roli trenera.

Pruszków z Lewandowskim i Widzew

Nim do tego doszło, trafił do Znicza Pruszków, w którym spotkał młodego Roberta Lewandowskiego. Napisać, że odcisnął swoje piętno na najlepszym strzelcu reprezentacji Polski, byłoby nadużyciem. Niemniej jednak jest jednym z trenerów, których "Lewy" spotkał w swojej drodze na szczyt.

"Lewandowski miał wiele zalet, ale jedną ceniłem szczególnie. Kiedy tylko piłka zakręciła mu się koło nogi, od razu walił na bramę, jak z armaty. I bez znaczenia, czy było to na hali, czy na boisku. Miał to we krwi" - wspominał go w swojej książce.

Ostatnim jego przystankiem w polskiej piłce był Widzew Łódź. Sylwester Cacek wierzył, że Wójcik ugasi pożar i uchroni klub przed spadkiem z Ekstraklasy. Został zapamiętany jednak tylko przez cytaty. "Dawaj Włocha, za Brozia" czy kultowe "Gramy bez bramkarza" w kontekście błędów Bartosza Fabiniaka.

Widzew prowadził w trzech meczach, a potem pracował jeszcze tylko w Omanie. Zresztą, upodobał sobie Bliski i Daleki Wschód. Jako piłkarz występował w Pakistanie, a jako trener prowadził zespoły nie tylko w ZEA i Omanie, ale też kadrę Syrii.

Na świeczniku

Wójcik miał na koncie też polityczny epizod. Z ramienia Samoobrony był posłem na Sejm V kadencji (2005-07). Rzadko przyznawał się do błędów, ale wejścia w politykę żałował. Miał też policyjną kartotekę. W 2006 roku został zatrzymany za prowadzenie auta po spożyciu alkoholu.

Żył, jak chciał. Był bez wątpienia jedną z najbarwniejszych postaci w historii polskiej piłki. Dziś jego metody szkoleniowe, a zwłaszcza mowy motywacyjne wywołują uśmiech politowania, ale w swoim czasie były skuteczne.

Zmarł 20 listopada 2017 roku. Miał 64 lata.

Reprezentacja Polski jeszcze mocniejsza! Wielkie nazwiska >>
Były reprezentant Polski bez litości dla kadry Sousy. "My wtedy nie istniejemy" >>

Gdzie Wójcik sprawdził się lepiej jako trener?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×