Sebastian Szałachowski. Igraszki z diabłem

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski

Ze Roberto nie nadążał

Koledzy z boiska nie dostrzegali u niego takich zainteresowań. - Nigdy nie obnosił się ze swoją wiarą - mówi Jacek Magiera, który grał z Szałachowskim w Legii. - Nawet nie wiedziałem, że jest tak religijny. Zawsze żegnał się przed wejściem na boisko, ale to praktyka często stosowana przez piłkarzy - komentuje Magiera. - Pomagałem mu wchodzić do drużyny, jak wszystkim młodym, ale Sebastian nie był tak otwarty jak Łukasz Fabiański czy Maciej Korzym. Rozmawialiśmy, gdy zmuszała nas do tego sytuacja - opowiada były piłkarz i trener Legii.

Osoby, z którymi rozmawiam na temat Szałachowskiego, mają problem, żeby przypomnieć sobie jakiekolwiek zdarzenie z nim w roli głównej. - Tak rzadko się odzywał, że trudno było zapamiętać jego głos - mówi Piotr Włodarczyk.

Były napastnik Legii pamięta fetę mistrzowską po meczu w Zabrzu w 2006 roku, ale kolegi z drużyny już nie za bardzo. - Chyba w niej uczestniczył, ale nie jestem pewien. Nie pamiętam go, przepraszam - kontynuuje.

Maciej Żurawski, który był idolem Szałachowskiego, ma podobne odczucia. Obaj zawodnicy spotkali się w reprezentacji. - Był pracowity, ambitny, ale nie rzucał się w oczy - mówi.

- Po wejściu do szatni w zasadzie tylko się witał i siadał na swoje miejsce. Widać go było dopiero na boisku - dopowiada Magiera.

A tam miały z nim problem nawet gwiazdy Bayernu Monachium. Latem 2005 roku Legia grała z Bayernem mecz sparingowy, przegrała 1:3, ale w Warszawie było to wielkie wydarzenie. Także dla piłkarza, który w tamtym czasie dołączył do zespołu po transferze z Górnika Łęczna.

- To jedno z moich najmilszych wspomnień. Grałem na stronie byłych mistrzów świata: Ze Roberto i Bixente Lizarazu. Jestem z tego meczu bardzo zadowolony, bo nieźle ich kręciłem. Nie wiedzieli, co się dzieje, nie nadążali za mną, byli wyraźnie zdziwieni, że tak szybko biegam - śmieje się Szałachowski. - Mam nagrania z tego meczu, a z jednym z wymienionych zawodników wymieniłem się koszulką. Byłem wtedy w życiowej formie - opowiada.

Gdy trener w szatni krzyczał, Szałachowski motywował się w inny sposób. - Modliłem się w myślach, nie potrzebowałem dodatkowej mobilizacji. Na boisku czułem Bożą obecność, wypełniało mnie takie dobro, spokój. Wiedziałem, że nie wszystko zależy ode mnie, że to Bóg mnie prowadzi. Na przedmeczowych zgrupowaniach trenerzy pozwalali mi chodzić do kościoła, kolegom z szatni to nie przeszkadzało. Nie wstydziłem się wiary, jeździłem też na pielgrzymki - opowiada.

Po mistrzostwie Polski z Legią był już dogadany z innym klubem - z FC Zurich. Tej drużynie strzelił gola w eliminacjach Pucharu UEFA, Szwajcarzy bardzo go chcieli.

Transfer jednak upadł, ponieważ Szałachowski złamał kość piszczelową. - Miałem źle zrobiony zabieg w Polsce, musiałem leczyć się w Austrii, powrót na boisku się przedłużał, pojawiła się nawet prognoza, że nie wrócę na boisko - wspomina.

Przez kontuzję stracił w sumie ok. dwa lata gry, nigdy więcej nie był w tak wysokiej formie, jak przed urazem. Dziś nazywa tamten czas "próbą". - To moja droga krzyżowa. Myślę, że była mi potrzebna, przyniosła owoce duchowe - twierdzi.

- Z jednej strony szkoda, bo miałem kontrakt na ręku, a szwajcarska drużyna awansowała później do Ligi Mistrzów. Z drugiej strony czuję się spełnionym piłkarzem. Bóg miał na mnie inny pomysł - dodaje.

Więź z opętanymi

Diabeł ujawnia się przeważnie podczas egzorcyzmów lub w miejscu świętym. -  Zazwyczaj duch nie chce się ujawniać. Woli działać w skryciu, żeby odciągać od kościoła, szydzić z niego - tłumaczy były piłkarz.

Z osobami opętanymi łączy go bliska więź, widują się nie tylko w czasie egzorcyzmów, także na spotkaniach modlitewnych, utrzymują stały kontakt.

Takie osoby nie pamiętają, co dzieje się z nimi podczas egzorcyzmów. - Tracą świadomość, wpadają jakby w amok, choć czasem mają przebłyski tego, co się działo. Raz przyszedł do nas mężczyzna z "ulicy", ze świętym obrazkiem w ręku. Narzekał na dręczenia, nocne koszmary. To szef kuchni jednej z restauracji na starym mieście w Lublinie - widzimy zatem, że może to spotkać każdego. Podczas modlitwy zło, które w nim było, zaczęło manifestować. Po mszy mężczyzna przepraszał nas za to, co się z nim działo. Mówił, że takie rzeczy widział wcześniej tylko w internecie - opowiada.

- Często uwolnienie takiej osoby od diabła ciągnie się latami, choć czasem wystarczy kilka modlitw. Wszystko zależy od tego, jak głęboko zakorzenione jest zło - dodaje.

Tęsknota za egzorcyzmami

Marta i Sebastian mają dwóch synów. Mieszkają w Lublinie, gdzie służą kościołowi i zajmują się nową ewangelizacją - modlą się w wstawiennictwie za inne osoby. Po narodzinach drugiego dziecka Szałachowscy zrobili sobie urlop od egzorcyzmów.

Były piłkarz obawiał się, że złe duchy mogą zaatakować rodzinę, wolał nie ryzykować, zwłaszcza, że już wcześniej w jego otoczeniu działy się dziwne rzeczy.

- Duch straszył mnie w nocy, czułem jego obecność poprzez koszmary. Szczególnie o godzinie 3.00, wtedy zło ma większą moc, to czas czarnych mszy. Łapałem wtedy za różaniec, broniłem się nim w modlitwie. Z niezrozumiałych powodów miewałem też złe samopoczucie, doła. Zdarzało się, że w drodze na egzorcyzm inny samochód wjechał w moje auto. Wiem, że to nie działo się bez powodu. Duch się mścił, próbował mnie zatrzymać. Walka z nim nie ogranicza się tylko do modlitwy - przekonuje.

W rozumowaniu Kościoła duch mści się zwłaszcza, gdy czuje się upokorzony. Do tego ma doprowadzić ostatni etap egzorcyzmów: podczas rozmowy z duchem.

Szałachowski opowiada o jej przebiegu. - Kapłan wydaje duchowi komendy, a byt odpowiada. Już sam fakt, że został nakryty, upokarza go, dlatego tak się szarpie, przeszkadza nam w modlitwie. Duch zwraca się do nas, mówi w różnych językach, starożytnych, albo też po polsku. Gdy stałem obok kapłana, wołał do mnie po imieniu. Groził, że się zemści, ubliżał mi. Próbował wybić mnie z rytmu. Raz zwrócił się również do mojej żony. - Marta! Chciałbym ci coś powiedzieć - krzyknął. - Ale nie mogę - dodał. Ksiądz Radomir wytłumaczył nam później, że Martę chroniła Maryja, dlatego szatan nie mógł do niej przemówić - wyjaśnia Szałachowski.

Rozmowa z duchem trwa około dwóch godzin. - Kapłan wydaje polecenie: "masz się upokorzyć". Ta komenda ma doprowadzić do tego, żeby demon wypowiedział jedno z dwóch słów: "Jezus" lub "Maryja". Sam z siebie tego nie zrobi, to dla niego najgorsza ujma, dlatego modlitwa trwa do czasu, aż się nie złamie. Wtedy zostaje upokorzony i opuszcza ciało. Złe moce odchodzą, opętana osoba rozluźnia się, a jej ciało wygląda jak przebity balon - mówi były piłkarz.

To wykańczające doświadczenie także dla prowadzących modlitwę. - Po trzech godzinach egzorcyzmu człowiek jest wycieńczony fizycznie i psychicznie. Miejscem regeneracji jest kościół, najlepiej jest spędzić kilka godzin w ciszy, bez słów - mówi Szałachowski. W najbardziej intensywnym okresie uczestniczył w dwóch egzorcyzmach dziennie.

Od ostatniego minęły prawie dwa lata. Jak twierdzi były piłkarz, za tym można zatęsknić.

- To wyzwanie, chęć niesienia pomocy drugiej osobie, przeciwstawieniu się złu. Ryzyko było jednak za duże, musiałem postawić rodzinę na pierwszym miejscu - mówi.

Niechęć do piłki

Starszy syn, 15-letni Michał gra w piłkę w Motorze Lublin, to jego pasja. Czasem wyjdzie z ojcem na boisko, potrenują wspólnie, ale były piłkarz zatracił już pasję do tego sportu, jakby minęło mu to z dnia na dzień. Właśnie tak skończył karierę - w ciszy i niespodziewanie. Jego kontrakt z Górnikiem wygasał, zawodnik przyszedł do klubu i poinformował prezesów, że nie będzie kontynuował gry w żadnej drużynie.

- Źle się czułem duchowo, stwierdziłem, że czas zamknąć pewien etap i otworzyć nowy. Grę w ekstraklasie łączyłem przez ostatnie pół roku z posługą, pomocą zniewolonym przez zło ludziom. Po powrocie do Lublina wstąpiłem do wspólnoty, później do rodziny serca miłości ukrzyżowanej, którą prowadził ojciec Radomir. Gdy został mianowany egzorcystą diecezjalnym zapytał, czy nie chciałbym mu pomóc. Na początku udawało się to godzić z piłką, ale z czasem stało się niemożliwe, dlatego zrezygnowałem. Rodzina mówiła: "To szaleństwo! Jak będziesz żył, za co? Masz dopiero 30 lat!". Ale pan Bóg o wszystko się zatroszczył, niczego nam nie brakuje - opowiada.

Mecze rzadko ogląda nawet w telewizji. Ostatni raz śledził występy reprezentacji Polski na mistrzostwach Europy we Francji w 2016 roku. Choć nie ukrywa, że wkrótce zabierze syna na Legię. Sam jest ciekawy, co od jego czasów zmieniło się w polskiej piłce.

Krzysztof Piątek. Ucieczka na szczyt. Odwiedziliśmy rodzinną miejscowość gwiazdy

Msza na początek dnia

Nie zamierza jednak niczego zmieniać, dobrze mu w jego skromnym świecie. Z żoną rzadko korzystają z internetu, unikają również filmów, w których wyraźna jest przemoc, agresja czy seks. - Skupiamy się z Martą na ewangelizacji - odpowiada, gdy pytam, czy pracują. Z wiernymi spotykają się w klasztorze ojców kapucynów, wspólnie modlili się również we własnym domu, do czego zamierzają powrócić po przeprowadzce. Sebastian i Marta dzień zaczynają od mszy świętej i odmówienia różańca. - Z Bogiem staramy się mieć relacje jak dziecko z rodzicem, ale nie zamykamy się na świat. Wychodzimy wspólnie na obiady, spotykamy się ze wspólnotą - mówi.

Szałachowski mimo wielkiej gorliwości nie sprawia wrażenia fanatyka religijnego. Stara się wiele kwestii wytłumaczyć w logiczny sposób, nawet naukowo. Wygląda skromnie - ubrany w czarny sweter, ciemne buty i ciemne spodnie. Na szyi w widocznym miejscu wisi mały krzyż. Jest pokorny, szczery i opanowany, nie sugeruje, jak żyć lub co powinno się robić.
W takich zasadach wychowuje swoje dzieci. Starszy syn ma wybór, nie musi iść drogą rodziców. - Michał modli się z nami wieczorami, ale chcemy żeby sam rozeznał się w temacie wiary. Nie stawiamy zakazów i nakazów, bardziej proponujemy. W telewizji jest mnóstwo przemocy, kłamstwa, zła, dlatego wybieramy raczej filmy o tematyce religijnej, gdzie jest pięknie, spokojnie i skromnie. To samo jeżeli chodzi o muzykę. Bardzo cenię hip-hop chrześcijański. Raper "Tau" nawrócił się, jego utwory również mają mocny przekaz, ale nie są agresywne - opowiada. - Kilka razy zabraliśmy syna do ojca Daniela, ale do niczego go nie zmuszamy - przekonuje.

Szałachowscy nie otrzymują od Kościoła pieniędzy za posługę. - Robimy to dla ludzi - wyjaśnia były piłkarz. Rodzina żyje z oszczędności i wynajmu kupionych wcześniej mieszkań.

Pomoc innym piłkarzom

Szałachowski chciałby, żeby świat Kościoła i piłki połączyły się. Zawodnik widział, jak duże pieniądze i sława psują ludzi. W szatni Legii najlepsze relacje miał z Dawidem Janczykiem, to jeden z większych talentów naszej piłki ostatnich lat, który przegrał swoją karierę przez alkoholizm. Szałachowski stara się pomóc byłemu koledze z boiska.

Prowadzi profil na Facebooku "Petro Mekesz Salvator", ale nie chce zdradzić, co ta nazwa oznacza. - Ewangelizuję. Mam kontakt z Dawidem, rozmawiamy na różne tematy. Dawid wie, czym się teraz zajmuję i widzę, że zależy mu na odbudowaniu życia. Tłumaczę, że pan Bóg ma pomysł na każdego człowieka, że czasem do nawrócenia potrzebny jest upadek. Dawid wie, że Bóg powinien być na pierwszym miejscu, wraca do wiary - opowiada.

Dla Szałachowskiego walka duchowa jest trudniejsza niż gra w piłkę. - Mimo presji oczekiwań wiara to jednak większe poświęcenie siebie - mówi były sportowiec.

Środowisko piłkarskie z dużym zrozumieniem przyjęło przemianę Szałachowskiego. - Czy Sebastian jest szczęśliwy? - pyta Jacek Magiera. - Jeżeli tak, to najważniejsze. O to chodzi - komentuje trener, kiedyś piłkarz Legii.

Kaczmarek ma nawet prośbę do swojego byłego zawodnika. - Sebek, odpraw proszę jeszcze jeden egzorcyzm: nad polską ekstraklasą!

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×