Paweł Kapusta: Męczenie mistrzowskiej buły, czyli jak się w Polsce mknie po tytuł
Gdy kibice zdążyli pomyśleć, że słabiej niż w Białymstoku Legia już nie zagra, do Warszawy przyjechała Wisła Płock. Legia fragmentami grała bardzo słabo, ale wygrała 3:2. Ot, polska liga.
Czy Legia od Wisły Płock była w środę zespołem lepszym? Jedyne, co może na to wskazywać, to wynik, bo o całej reszcie miejscowi powinni jak najszybciej zapomnieć. Straty, ofensywne dno (szczególnie w pierwszej połowie, a gole niemal z przypadku), na dodatek bojaźń - strach przed podjęciem ryzyka - to właśnie (nie tylko) środowa Legia. Zresztą o tym, jak wyglądać będzie finisz ligi, przekonaliśmy się już w niedzielę, gdy mieliśmy oglądać wielki hit, potyczkę ligowych gigantów, a okazało się, że byliśmy naocznymi świadkami bestialskiego morderstwa na futbolu.
Pastwić się nad drużyną z Łazienkowskiej można by było długo (nawet mimo zwycięstwa!!!) - rozsmarowywać drepczącego, zagubionego, wolnego jak ketchup Eduardo, obijać cały zastęp bałkańskich średniaków, cholera tylko wie, jakim cudem obecny w tym klubie - ale na to zapewne przyjdzie jeszcze czas.
Warto jednak zwrócić uwagę na inny fakt. Legia ściąga zawodników z wielkimi firmami w CV, którzy teoretycznie mają ciągnąć tę drużynę do mistrzostwa, przede wszystkim w trudnych momentach, ale gdy przychodzi do kreowania rzeczywistości, wszystko na swoje barki brać muszą... Polacy. Niezgoda trafił Górnik w półfinale Pucharu Polski (gol na wagę awansu) i napoczął Arkę w finale, w meczu z Wisłą najjaśniejszymi postaciami byli chłopak w maturalnym wieku (Szymański), wciąż wyszydzany Michał Kucharczyk i przeżywający drugą młodość Arkadiusz Malarz. To właśnie Malarz utrzymał Legię w meczu, jego interwencje były genialne. Jeśli komuś z Legii rzeczywiście należy się mistrzostwo, to właśnie Malarzowi!
ZOBACZ WIDEO Maciej Rybus. Mistrz z MoskwyPomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.