Pat trwa, Lech cierpi, Marcin Robak nie gra. Trudno to zrozumieć

- Pierwszy raz z czymś takim się spotykam - mówi legenda Lecha Poznań Jarosław Araszkiewicz. Nie może uwierzyć, że król strzelców Marcin Robak poszedł w odstawkę. Tymczasem Kolejorz zawodzi w ataku przed arcyważnym meczem w eliminacjach Ligi Europy.

Szymon Mierzyński
Szymon Mierzyński
PAP / Jakub Kaczmarczyk

Ostra wymiana zdań w końcówce meczu z Jagiellonią Białystok, kara finansowa, rozmowy na temat odejścia i wreszcie urlop, który miał pozwolić ochłonąć zarówno Marcinowi Robakowi, jak i trenerowi Nenadowi Bjelicy. Tak było w ostatnim meczu zeszłego sezonu - w czerwcu. Upływ czasu niewiele jednak dał.

- Marcin Robak nie chce grać w Lechu Poznań - oznajmił niedawno chorwacki szkoleniowiec i przestał 34-latka posyłać na boisko nawet w roli rezerwowego (jego ostatni występ miał miejsce w pierwszym meczu I rundy eliminacyjnej Ligi Europy z Pelisterem Bitola).

Pat trwa, rozwiązania nie widać, a piłkarska Polska zastanawia się, co dalej. Mówiło się, że Marcin Robak może trafić do Śląska Wrocław, ale jak na razie jedyne miejsce, gdzie dwukrotny król strzelców ekstraklasy (w sumie w karierze 83 goli w lidze) może trafiać, to śmieciami do domowego kosza. Sytuacja się już raczej nie zmieni.

- To trochę smutne - nie kryje były napastnik Kolejorza, Jarosław Araszkiewicz. - Kibice obdarzyli Robaka zaufaniem i przez dość długi czas było fajnie, miło i sympatycznie. Jego odejście nie będzie dobre dla nikogo - nie ma wątpliwości.

ZOBACZ WIDEO Kochanowski: Masłowski sparodiuje Hajtę z przyjemnością

I dodaje: - Pierwszy raz się z czymś takim spotykam. Na razie wiemy tyle, ile przekazał trener. Jeśli Marcin faktycznie nie ma już zamiaru grać w Lechu, oczekiwałbym, że powie to też sam. Dziwna sprawa, jednak każdy jest kowalem własnego losu. Klub wcale nie jest taki chętny, żeby się Robaka pozbywać, bo to król strzelców, który już udowodnił, że potrafi zdobywać gole, a na przykład w spotkaniu z Sandecją ich zabrakło.

Nicki Bille Nielsen czy Christian Gytkjaer?

Po odejściu Dawida Kownackiego do Sampdorii, Kolejorz ma teraz dwie podstawowe opcje w ataku. Pierwsza to powracający po długim urazie Nicki Bille Nielsen, zaś druga - Christian Gytkjaer, którego sprowadzono do klubu latem. Ten pierwszy dotąd wyszedł w podstawowym składzie trzykrotnie, zaś nowy nabytek - raz. Efekty? Mizerne.

Bille Nielsen zdobył jednego gola z rzutu karnego i niczym nie olśnił. W Poznaniu mało kto zresztą wierzy, że ten piłkarz jeszcze się odbuduje. Przez 1,5 roku zagrał zalewie w 26 meczach, strzelił 6 bramek. Pojawiają się nawet głosy, że lepiej postawić na młodego Pawła Tomczyka.

- Pamiętajmy, że Nicki stracił rok - podkreśla Nenad Bjelica. W obronę Duńczyka bierze też Araszkiewicz. - Dojście do formy po tak długotrwałym urazie naprawdę nie jest łatwe, a trener nie ma czarodziejskiej różdżki, dzięki której po jednych zajęciach wszystko będzie super. Ja staram się nigdy przesadnie nie krytykować, bo tak by było najłatwiej.

Kto zatem zagra od 1. minuty w rewanżu z FK Haugesund? Tam - po porażce 2:3 na wyjeździe - gol paść już musi. - Myślę, że to będzie Gytkjaer - uważa Araszkiewicz i najprawdopodobniej ma rację, bo trener Bjelica nie ukrywał ostatnio, że ten zawodnik był w niedzielnym meczu z Sandecją (0:0) oszczędzany - właśnie po to, by wystąpić w czwartek.

Kto powinien zagrać w ataku Lecha Poznań w rewanżu z FK Haugesund?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×