Bartosz Bereszyński: Serie A to kapitalna trampolina

Jest silnym skurczybykiem, choć wkurzało go, że afera z Celtikiem trafiała w jego rodzinę. W Legii wiele przeszedł, ale trenera Czerczesowa nie wspomina dobrze. Na kadrę jest gotowy. O tym w rozmowie z "Piłką Nożną" mówi Bartosz Bereszyński.

Piłka Nożna
Piłka Nożna
Bartosz Bereszyński trafił do Sampdorii Genua w styczniu 2017 roku Getty Images / Bartosz Bereszyński trafił do Sampdorii Genua w styczniu 2017 roku
Rozmawiał Adam Godlewski

Bartosz Bereszyński to piłkarz, który może o sobie powiedzieć, że spośród Polaków z Legii Warszawa najlepiej wykorzystał witrynę wystawową jaką jest Liga Mistrzów. Mimo że atakował z dalekiej pozycji, w listopadzie znalazł się w rankingu selekcjonera tuż za plecami Łukasza Piszczka wśród prawych obrońców. Nie dziwi więc, że po przeprowadzce do Serie A - gdzie w Sampdorii Genua miejsce w wyjściowym składzie wywalczył z marszu - Bereszyński nie tylko marzy, ale snuje plany o występie w finałach mistrzostw świata w Rosji. 


"Piłka Nożna": Bardzo szybko zacząłeś grać w Sampdorii. Rozumiem, że świetnie odnalazłeś się w Genui i realiach Serie A?

Bartosz Bereszyński:  - W zasadzie po tygodniu pobytu we Włoszech rozegrałem pierwszy mecz, w Pucharze Włoch. To rzeczywiście było dosyć szybko, ponieważ jeszcze nie rozumiałem jak funkcjonuje zespół. To była bardzo głęboka woda, ale nie utonąłem. Inna sprawa, że nauka pływania była dosyć bolesna, bo wysoko - aż 0:4 - przegraliśmy z Romą. Niemal przez cały mecz musieliśmy się bronić, więc siłą rzeczy trzeba było w to spotkanie włożyć dużo pracy. Popełniłem błędy, nie da się ukryć, ale było też kilka pozytywów, które wyszły podczas indywidualnej analizy. Większość wynikła z formy fizycznej, gdyż na pewno nie byłem optymalnie przygotowany na pojedynki ze skrzydłowymi tej klasy, jakich ma Roma. W późniejszym spotkaniu ligowym nie wystąpiłem, ale w następnym już tak. I od czterech tygodni, kiedy wskoczyłem do składu na spotkanie z Romą w Serie A, nie oddałem miejsca. I nie zamierzam, choć rywalizacja jest duża i nawet na moment nie mogę się zdrzemnąć, cały czas muszę być w pełni skoncentrowany. Jestem z siebie zadowolony, bo w przypadku polskich piłkarzy aklimatyzacja nie zawsze przebiega tak szybko i w sumie bezboleśnie.

Po 0:4 z Romą nawet przez moment nie przyszła refleksja: kurczę, a może to jednak zbyt wysokie progi dla mnie?

- Przegrana była dotkliwa, ale przecież w pamięci miałem całkiem niedawny mecz z Realem Madryt, w którym doskonale dawałem radę. Dlatego nie było powodu do drżenia łydek. Tym bardziej, że za sobą miałem 3,5-tygodniową przerwę świąteczną, natomiast nowi koledzy z Sampdorii - a także rywale z Romy - byli w zasadzie w rytmie meczowym, bo ich odpoczynek trwał cztery, pięć dni. W treningu byłem zaledwie od tygodnia, w Polsce zacząłbym grać dopiero za półtora miesiąca. Dlatego zdawałem sobie sprawę, że przeskok w nowe realia nie będzie zupełnie bezbolesny. Miałem jednak świadomość, że zaległości najlepiej nadrobię regularnymi występami. Nie zraziłem się po porażce z Romą także z tego powodu, że za chwilę czekał nas w lidze rewanż z tym rywalem, i wyjazd do Milanu. Kiedy grałem w Polsce występy przeciw Realowi, czy Borussii to była wyjątkowa sprawa, tymczasem we Włoszech wielkie marki już na dzień dobry czekały na mnie co tydzień. Nie było więc czasu na przeżywanie nieudanego spotkania na dzień dobry.

ZOBACZ WIDEO Sampdoria Genua pokonała Pescara Calcio - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]

Kiedy zacząłeś regularnie występować, Sampdoria wywalczyła trzy zwycięstwa i remis. Wniosłeś tyle jakości, czy raczej przyniosłeś szczęście?

- Kiedy wchodziłem do zespołu, seria nie była fajna, liczyła już siedem, a może nawet osiem meczów bez zwycięstwa. Przegraliśmy nie tylko z Romą w Coppa Italia, ale i następne ligowe spotkanie z Atalantą, a w perspektywie był ligowy mecz z rzymianami i wyjazd na San Siro do Mediolanu, co oczywiście nie napawało optymizmem. Tymczasem Romie się zrewanżowaliśmy, Milan także pokonaliśmy, a z rozpędu wygraliśmy jeszcze z Bologną u siebie. Cieszyłem się oczywiście, że ze mną w składzie złapaliśmy tak korzystną passę, ale tu nikt nie potraktował tej odmiany jako głównie mojej zasługi. Mamy bardzo silny zespół, więc zwycięstwa musiały przyjść; nie było innego wyjścia. Już wcześniej prezentowaliśmy naprawdę dobry futbol.

Nie zawsze jednak Sampdoria grała w ustawieniu z czwórką z tyłu. Od momentu, kiedy wskoczyłeś do składu, klasyczny schemat się nie zmienia. Dałbyś radę, gdyby trener Marco Giampaolo zdecydował się ponownie na taktykę z trzema obrońcami?

- Teraz nawet nie trenujemy innych wariantów niż z czterema obrońcami w linii, więc nie zanosi się na żadne zmiany w ustawieniu. Zwłaszcza że ten schemat funkcjonuje dobrze, o czym najlepiej świadczą wyniki. Jeśli jednak kiedyś wyszlibyśmy na boisko z trójką stoperów i pięcioma zawodnikami w drugiej linii, widziałbym siebie w roli wahadłowego pomocnika, nie mam przecież problemów z wydolnością, do przodu też potrafię grać.

Mocno międzynarodowe towarzystwo zastałeś w Genui.

- I bardzo młode. W Polsce mówi się o promowaniu młodzieży, natomiast tu nie tylko się mówi. W wyjściowej jedenastce mamy zawodników z rocznika ’96 i ’97, chłopaki grają na ważnych pozycjach, regularnie, i od pierwszej do ostatniej minuty. Język włoski jest mimo wszystko dominujący w szatni, choć tubylców próbują przekrzyczeć koledzy z Bałkanów, bo oni - jak wszędzie - w Genui są dosyć głośni. Z kolei z Patrikiem Schickiem i Milanem Skriniarem mogę spokojnie rozmawiać po polsku, bo Czech i Słowak doskonale mnie rozumieją.

Karol Linetty także przyczynił się do twojego bezproblemowego wejścia do szatni Sampdorii?

- Jasne, że tak. Do tej pory mi pomaga. Lepiej ode mnie wie jak funkcjonuje klub, i zna miasto. Miałem, i nadal mam wiele pytań, choćby o sklepy w Genui, na które chętnie odpowiada. A w Sampdorii wiadomo - jest lubiany, ale także szanowany, za to jak gra, więc już choćby z tego względu miałem ułatwione wejście do drużyny.

Taktycznie liga włoska stanowi dużo większe wyzwanie od naszej ekstraklasy?

- Co tydzień gramy co najmniej na takim poziomie, jaki u nas w lidze gwarantują Legia, Lechia, Lech i Jagiellonia, poprzeczka na pewno jest więc zawieszona wyżej. Taktyka odgrywa we Włoszech ogromną rolę, to podstawowa sprawa - nie ma chyba przesady w stwierdzeniu, że to najbardziej taktyczna liga w Europie. Na treningach mnóstwo czasu poświęcamy na analizę przeciwnika, i na wytrenowanie naszych wariantów pod konkretnego rywala.

Zdecydowałeś się na numer 24, bo wśród wolnych był najbliższy twojej ulubionej 19?

- Analizowałem, które numery są wolne i w związku z tym, że przychodząc do Sampdorii mam 24 lata, wybrałem właśnie ten. Pewnie, wolałbym dziewiętnastkę, ale jest zajęta przez wicekapitana Vasco Reginiego, więc nawet nie próbowałem negocjować.

A kto ma najwięcej do powiedzenia w szatni w tej chwili? Kapitan, czy może doświadczony Fabio Quagliarella?

- Jest kilka osobowości w drużynie, z których zdaniem należy się liczyć. Pierwszym kapitanem jest Angelo Palombo, który nie gra już za często, ale w szatni ma jeszcze dużo do powiedzenia. Także obaj bramkarze, podstawowy - Emiliano Viviano i doświadczony Christian Puggioni, który jest w Sampdorii długo, mają znaczący głos. Fabio, z racji wieku, ale i doświadczenia oraz CV również ma posłuch. Przy takich rutyniarzach młodzież ma od kogo się uczyć, i także dlatego zespół tak dobrze funkcjonuje. Proporcje wiekowe są po prostu doskonale dobrane.

Linetty także nie waha się zabierać głosu w ważnych sprawach?

- Karol jest takim człowiekiem, który woli pozycję w zespole wywalczyć i zaznaczyć w czasie gry, a nie podczas rozmów. Kiedy trzeba, oczywiście się odzywa, ale jest jeszcze za wcześnie, i jest za młody, żeby w szatni Sampdorii miał wiodącą rolę. Na boisku już jednak wielokrotnie pokazał, jak jest cenny dla zespołu. I dzięki temu zapracował na wielkie zaufanie u starszych kolegów.

Dziesiąte miejsce w tabeli Serie A, z bezpieczną przewagą nad strefą spadku, ale i dużym dystansem do lokat gwarantujących start w pucharach, to na dziś apogeum Sampdorii? O co walczycie we włoskiej ekstraklasie?

- Początek sezonu, jeszcze beze mnie, był bardzo udany, późniejsza czarna seria, o której już wspominałem, spowodowała, że puchary rzeczywiście się oddaliły. Zdajemy sobie sprawę, że zespoły z górnej części tabeli mają znakomitych zawodników, ale to nie oznacza, iż nie jesteśmy z nimi w stanie skutecznie rywalizować. W każdym meczu walczymy o zwycięstwo, a do końca sezonu jeszcze daleko. A rozstrzygnięcia dotyczące wyłonienia pucharowiczów jeszcze nie zapadły.

Nie za późno wyjechałeś za granicę? W Serie A wszedłeś jak w masło, więc może kilka lat temu równie bezboleśnie zaaklimatyzowałbyś się w Benfice Lizbona?

- Nie myślałem w tych kategoriach. Benfica to już temat zamknięty, i nie wróci. Chociaż... może wróci, nigdy nie wolno zamykać przed sobą furtek, ale na dziś jestem w Genui i uważam, iż dobrze się stało, że jestem właśnie tu. Moja przygoda z piłką rozwija się może powoli, ale systematycznie idzie do przodu. I to jest najważniejsze.

Powoli? Odnoszę wrażenie, że w połowie poprzedniej rundy nabrała kosmicznego przyspieszenia!

- Zgoda, ale temat Benfiki pojawił się mniej więcej trzy i pół roku temu. Potem słyszałem wiele głosów, że się nie rozwijam, a nawet - że się cofnąłem. Miałem pecha, kontuzje mnie nie omijały, ale o tym nie każdy chciał pamiętać, a ja wolałbym już do nich nie wracać. Liczy się to, że ustabilizowałem zdrowie i formę na na tyle satysfakcjonującym poziomie, iż mogę cały czas iść do przodu. W Lidze Mistrzów dałem radę, w ekstraklasie ważne mecze rozgrywałem od dechy do dechy, dostałem w końcu szansę w reprezentacji w spotkaniu towarzyskim. I mam poczucie, że jej nie zmarnowałem. W Sampdorii gram regularnie, więc wszystko zmierza w dobrym kierunku. Starannie wybierałem zagranicznego pracodawcę, nie chciałem wyjechać byle wyjechać, a potem dawać sobie pół roku na aklimatyzację. Chciałem grać od razu, i to regularnie. Taki był plan, który realizuję. Trzy lata temu w Lizbonie to nie byłoby takie oczywiste. Nie byłem tak doświadczony jak obecnie, a nawet w pełni ukształtowany. Ostatnie sezony były bardzo bogate w mojej sportowej edukacji, systematycznie podnosiłem poziom, a w ostatnich miesiącach - niech będzie - zanotowałem jeszcze przyspieszenie.

Długo się zastanawiałeś nad ofertą Sampdorii?

- Konkrety pojawiły się w grudniu, czyli już po rozgrywkach grupowych Ligi Mistrzów. Wcześniej nie zawracałem sobie głowy transferowymi doniesieniami, zwłaszcza medialnymi, bo dziennikarze od pewnego momentu bardzo chętnie sprzedawali mnie w bardzo różnych kierunkach. Chciałem spokojnie dograć rundę, a dopiero potem usiąść i w spokoju zastanowić się, jaka droga będzie dla mnie najlepsza. Sampdoria była bardzo konkretna i bardzo mnie chciała, co oczywiście było najważniejsze. Istotna była jednak także obecność Karola w Genui, wiedziałem, że będzie mi trochę łatwiej, co przyspieszyło podjęcie decyzji. Legia pod względem finansowym jest numerem jeden w Polsce, ale we Włoszech wskoczyłem na wyższy poziom płacowy. Nie ma sensu tego ukrywać - piłka to moja pasja, a nawet miłość, ale to także moja praca. Przede wszystkim jednak Serie A to kapitalna trampolina, żeby wyskoczyć jeszcze wyżej. Dobra gra we Włoszech może otworzyć drogę do klubów z najwyższej półki.

Czyli gra w Genui to nie jest twój sufit?

- Oczywiście, że nie. Mam jeszcze sporo do poprawienia, ale mam też apetyt na więcej. Jestem typem człowieka, który nie zadowala się tym co już ma, tylko chce iść jeszcze dalej. Tym bardziej że wcale nie mam odczucia, że biorąc pod uwagę możliwości osiągnąłem już maksa. Widzę rezerwy, będę się jeszcze rozwijał.

W Sampdorii trenujesz zupełnie inaczej niż w Legii?

- Różnica jest istotna. Kiedy zespół występuje w pucharach, właściwie nie ma czasu na uczciwy trening. W Genui mam teraz pełne mikrocykle, w przygotowania do kolejnych meczów siłą rzeczy wkładamy więcej pracy. Liga Mistrzów to najważniejsze rozgrywki klubowe świata, najbardziej prestiżowe, oglądając rewanżowe spotkanie Ajaksu z Legią wspominałem po raz kolejny tę wspaniałą przygodę. Pewnie, chciałbym tam wracać, i do tego będę dążył, ale byłbym nieszczery, gdybym teraz zaczął narzekać. Czekają mnie przecież jeszcze mecze z Juventusem i Napoli, które nadal rywalizują w Champions League, więc emocji związanych z rywalizacją z tymi zespołami doświadczę w Serie A.

Jak postrzegasz Łukasza Piszczka? To konkurent, którego gonisz w reprezentacji Polski.

- Oczywiście, że chciałbym równać do najlepszych, a Łukasz to ścisła czołówka na bocznej obronie na świecie. Już od kilku lat utrzymuje się na najwyższym możliwym poziomie, i wcale nie zamierza zwalniać tempa, o czym najlepiej świadczy kapitalny mecz w jego wykonaniu sprzed tygodnia w Bundeslidze. Mam zatem od kogo się uczyć, i kogo podpatrywać. Oceniam, że w Europie na prawej obronie plasuje się w Top 3.

Czy Bartosz Bereszyński zastąpi w końcu w kadrze Łukasza Piszczka?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×