Tomasz Hajto: Nie będę nikomu wchodził w tyłek, żeby dostać pracę jako trener

Trochę boli, że dyrektor sportowy Legii Michał Żewłakow ma więcej zaufania do kolegi z Anderlechtu, niż człowieka, z którym grał w kadrze na mistrzostwach świata - mówi w wywiadzie dla WP SportoweFakty Tomasz Hajto.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
Tomasz Hajto i Mateusz Borek Newspix / PIOTR KUCZA / Na zdjęciu: Tomasz Hajto i Mateusz Borek

WP SportoweFakty: - Dla wielu internautów nie jest pan byłym reprezentantem Polski i piłkarzem Schalke, tylko ekspertem telewizyjnym, mówiącym czasem coś śmiesznego w trakcie meczów. Czas nikogo nie oszczędza, okazuje się, że Tomasza Hajty również.

Tomasz Hajto: - W ekstraklasie debiutowałem w 1990 roku, prawie 30 lat temu. To szmat czasu. Wielu z tych dzieciaków, które dzisiaj piszą na mój temat w internecie, nie było wtedy jeszcze na świecie, nie wie, że grałem na mistrzostwach świata, w Bundeslidze. Z czasów piłkarskich pamiętają mnie raczej ludzie z mojego pokolenia i trochę młodsi.

W pewnym sensie przez komentowanie meczów reprezentacji Polski stał się pan dla internautów postacią kultową. Powstają o panu memy, specjalne strony na Facebooku, kompilacje filmów na Youtube. Zdaje pan sobie w ogóle z tego sprawę?

- Wiem, że takie coś się dzieje, ale nie śledzę tego dokładnie. Powiedzieć, że ktoś kopnął piłkę z lewej do prawej, to każdy debil umie. Staram się wykonywać to zadanie w nieszablonowy sposób, żeby się tego dobrze słuchało. Najlepszy przykład to chyba TurboGrosik, pseudonim, który wymyśliłem i sprzedałem w trakcie meczu, później przyjął się powszechnie. Nawet ma powstać napój energetyczny o takiej nazwie.

ZOBACZ WIDEO Jerzy Dudek: To najlepszy rok reprezentacji po '82

Śmieszą pana powstające żarty i obrazki?

- Niektóre są śmieszne. Gdy zobaczyłem filmik z programu "Jeden z dziesięciu", gdzie pada pytanie o skład Kaiserslautern, to sam się popłakałem ze śmiechu. I drugi, podobny, gdy byłem w programie "Kocham Cię Polsko". Według kogoś mogę też komentować skoki narciarskie. "Rozszerz nogi, szukaj wiatru" - świetne! Może niedługo otworzę swój specjalny kanał na Youtube?

Polska piłka jest tak chora, ale aż tak chora, że człowiek, który ma zarzuty korupcyjne, jest dzisiaj na kursie trenerskim i trenerem Chojniczanki. Mówię o Hermesie. Proszę mi teraz powiedzieć: gdzie jest w tym momencie Piechniczek? Gdzie jest szef szkoły trenerów Majewski? Co, nie wie o tym?


Rozumiem, że nie obraża się pan na komentarze w sieci? Niektóre bywają  krytyczne, wytyka się panu błędy albo nieprzygotowanie.

- Przyzwyczaiłem się do krytyki, ona towarzyszyła mi od zawsze. Swoje zadania staram się wykonywać jak najlepiej - niektórzy lubią mój komentarz, inni nie, nic na to nie poradzę.

Jak określiłby pan teraz swój status? Jest pan ekspertem telewizyjnym? Trenerem czekającym na szansę?

- Jestem trenerem w stanie spoczynku. Na szkoleniowca patrzy się przez pryzmat jego ostatniej pracy. Przejąłem GKS Tychy na ostatnim miejscu w tabeli, niestety klubu nie udało się utrzymać. Kiedy tam szedłem, wszyscy oceniali to jako misję niemożliwą. Gdy spadliśmy, wszyscy zmienili zdanie i uważali, że utrzymanie było tak prostą sprawą, że każdy idiota by tego dokonał.

Żałuje pan, że podjął się tego wyzwania?

- Nie, bo wiele się wtedy nauczyłem. Natomiast spadek jest skazą na moich trenerskich papierach i jednym z powodów, przez które na kolejną szansę muszę poczekać trochę dłużej.

Nikt ostatnio nie proponował panu pracy w elicie?

- Propozycje były, kilka razy dzwoniono do mnie w połowie marca. Chodziło o dwa kluby. Podczas rozmów z dyrektorami sportowymi dopytywałem, jak miałaby wyglądać współpraca. I w jednym, i drugim przypadku powiedziano mi, że podpiszemy papiery do czerwca, a jak utrzymam klub, to kontrakt automatycznie się przedłuży.

Na tym rozmowy się zakończyły?

- To niepoważne. A o kwestiach finansowych to już nawet nie wspominam, bo fakt, że w ekstraklasie trenerowi proponuje się pensję na poziomie 25 tysięcy złotych, to po prostu żart. Jako trener przez 24 godziny na dobę jesteś pod ostrzałem: przejmujesz problemy zawodników od bolącego palca po poród żony, mierzysz się z krytyką mediów, jesteś w ciągłym kontakcie z właścicielami, planujesz, myślisz o transferach, przewidujesz, kogo ci sprzedadzą, jak to poukładać. Nie wyobrażam sobie pracy na takich warunkach w ekstraklasie, niech to biorą desperaci. Powiedziałem im, żeby poszukali sobie kogoś mającego tyle na sumieniu, że zgodzi się na wszystko.

A I liga?

- Nigdy więcej nie pójdę do pierwszoligowego klubu. Nigdy.

Dlaczego?

- Bo ekstraklasę i I ligę dzieli przepaść, to odległość jak z Ziemi do Słońca, pod każdym względem. W GKS wymagałem od wszystkich profesjonalizmu, a zderzyłem się z ogólnym "nie". Nie chcę tego rozwijać, po prostu nie interesuje mnie praca w środowisku, w którym nie można mówić o profesjonalnym podejściu do futbolu.

Co myśli sobie polski trener przebywający na bezrobociu, gdy patrzy, jak Legia Warszawa szuka kwadratowych jaj i ściąga do Polski "ogórka" pokroju Besnika Hasiego?

- Spokojnie, przede wszystkim nigdy nie powiem na żadnego trenera, że jest "ogórkiem". Hasi miał swój czas w Anderlechcie, w pierwszym sezonie pracy z tym zespołem wywalczył mistrzostwo Belgii, nie był człowiekiem znikąd. Jemu nie wyszło w Legii, mi nie wyszło w Tychach.

Serio? Tylko tyle?

- Trochę boli, że dyrektor sportowy Legii, Michał Żewłakow, czyli człowiek, z którym grałem w reprezentacji, którego lubię i szanuję, ma więcej zaufania do kolegi z Anderlechtu, niż człowieka, z którym grał w kadrze na mistrzostwach świata.

Może nikt nie chce teraz zaoferować panu pracy, bo wie, że jest pan niepokorny. A już na pewno nie daje pan sobą sterować.

- I dobrze, że taka opinia o mnie krąży. Polska to kraj ludzi zawistnych, jeśli nie jesteś twardy, niepokorny, to możesz być pewny, że zaraz cię zadepczą, nikt nie będzie cię szanował. Mam swoje zdanie, nie będę nikomu wchodził w tyłek, żeby dostać pracę jako trener albo ją utrzymać. Mam co robić, nie jestem zdesperowany, a jeśli ktoś będzie zainteresowany, to się odezwie. A gdy już się z kimś dogadam, na pewno nie będę ulegał presji z góry w sprawie kluczowych decyzji w zespole. Kiedyś Czarek Kulesza powiedział mi: jeśli masz stracić pracę, to za swoje decyzje. A trzeba pamiętać, że to Kulesza był prezesem klubu, w którym pracowałem.

Może być panu trudno znaleźć robotę, wymagania ma pan wysokie.

- Nie, to nie, jaki problem? Zanim jednak ktokolwiek oceni mnie jako szkoleniowca, niech się wstrzyma. Spotkamy się, jak będę miał 60 lat, siądziemy na kawę i wtedy pogadamy. Jestem na samym początku drogi, byłem raptem w dwóch klubach, proszę dać mi czas. Poza tym, niech mi pan powie, jaki polski trener coś wygrał? Bo ja cały czas słyszę, że ktoś coś wygrał. To czekam na odpowiedź. Jakiś Puchar UEFA, Ligę Mistrzów albo ligę w innym kraju z poważną piłką, medal na mistrzostwach…

Piechniczek, Górski...

- Oprócz nich, bo to zamierzchłe czasy. Czy ktoś z jakiegokolwiek turnieju albo rozgrywek klubowych przywiózł cokolwiek? A, sorry, trener Janusz Wójcik z olimpijską kadrą ugrał superwynik w Barcelonie. Można jeszcze doliczyć Henryka Kasperczaka, który realizował się w krajach afrykańskich. I to by było na tyle. Proszę więc o spokojne operowanie słowem sukces.

A Adam Nawałka?

- Prawda, Adama Nawałki nie brałem pod uwagę, myślałem o kilku latach wstecz.

No i co - mało osiągnął według pana?

- Wyjście z grupy na Euro i odpadnięcie w ćwierćfinale to jest ogromny sukces! Ale z drugiej strony, czy za ćwierćfinał jest medal? Czy kiedykolwiek będziemy mieli taką drabinkę na wielkim turnieju, jaką mieliśmy we Francji? Czy kiedykolwiek zespół będzie prezentował tak wysoką formę w najważniejszym momencie roku? Wszystko jest kwestią przekazu. PR-owo można kogoś albo zniszczyć, albo nazwać cudotwórcą.

Czy Tomasz Hajto w 2017 roku wróci na ławkę trenerską w ekstraklasie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×