Piotr Nowak - magik, który został saperem

Zdjęcie okładkowe artykułu: AFP / CHRIS GARDNER / GETTY IMAGES NORTH AMERICA / / Piotr Nowak
AFP / CHRIS GARDNER / GETTY IMAGES NORTH AMERICA / / Piotr Nowak
zdjęcie autora artykułu

Od lat miał wrócić do Polski. Przewidywano dla niego różne role, ostatecznie Piotr Nowak zostanie trenerem Lechii Gdańsk. A więc będzie saperem. I drugiej szansy może nie dostać, bo do Polski przyciągnął za sobą nieprzyjemną woń dokumentów sądowych.

W tym artykule dowiesz się o:

Gatunek, który reprezentował, na polskich ziemiach już nie występuje. Środkowi pomocnicy z magicznym dotykiem, chirurgicznym podaniem, niezwykłym wyczuciem sytuacji to dziś ledwie wspomnienie, które wraca za każdym razem, gdy rozmawiamy o braku kreatywnych piłkarzy w polskim futbolu. A takim był właśnie Piotr Nowak. W jednym z numerów "Piłki Nożnej", z lutego 1989 roku, pod zdjęciem na ostatniej stronie redaktor prowadzący zamieścił podpis: "Przy piłce Piotr Nowak, zwany w Moskwie "Polskim Maradoną".

26-letni wówczas zawodnik Zawiszy Bydgoszcz został uznany najlepszym pomocnikiem halowego turnieju drużyn wojskowych o puchar gazety "Krasnaja Zwiezda", co było sporym osiągnięciem jak na drugoligowca, który zyskał serca radzieckich kibiców fantastycznym występem z Duklą Praga.

Niedługo później całą drużynę zaatakowała salmonella i wydawało się, że Zawisza będzie walczył o utrzymanie w II lidze. PZPN przełożył drużynie kilka spotkań, a potem zobaczyliśmy drużynę olśniewającą, która przez całą rundę nie poniosła nawet jednej porażki. Liderem jej był właśnie Nowak, który zresztą asystował przy drugiej bramce w wygranym 2:0 barażu o 1. ligę z Jastrzębiem.

Kilka tygodni później Zawisza był rewelacją rozgrywek, a Nowak już uznanym ligowcem, który znalazł się w jedenastce miesiąca "PN" jako jedyny zawodnik swojej drużyny. Za rok 1989 Nowak został sklasyfikowany na 7. miejscu wśród polskich środkowych pomocników, a sezon Zawisza zakończył na doskonałej 4. pozycji.

- Był motorem napędowym tego zespołu i było już widać, że ma możliwości na dużą karierę, potrafił zagrać niekonwencjonalnie - opowiadał Władysław Stachurski, który prowadził Nowaka w Zawiszy, a potem w kadrze narodowej.

Ale Nowak wyjechał i zniknął z widoku. Ukrył się w przeciętnych klubach Turcji i Szwajcarii. W przestrzeni publicznej szerszej niż pole widzenia zastrzeżone dla ekspertów, pojawił się po kilku latach, w słabym niemieckim Dynamie Drezno, które walczyło o zachowanie Bundesligi dla byłego NRD. 2 bramki i 4 asysty to może nie był dorobek zbyt pokaźny, ale też trzeba pamiętać, że Nowak punktował zawsze w sytuacjach "na styku", a zespół z Drezna utrzymał się będąc ledwie dwa punkty nad strefą spadkową. Ale sytuacja klubu była ciężka i za rok spadł. Już bez Nowaka w składzie, który przeniósł się do TSV 1860 Monachium. Choć nie bezpośrednio, bo początkowo poszedł do wicemistrza Niemiec, FC Kaiserslautern. Werner Lorant, trener TSV, przekonał go ostatecznie, że w zespole "Czerwonych Diabłów" nie ma szans na grę, a w drużynie "Lwów" będzie gwiazdą. Nowak początkowo nie był przekonany i nie chciał słyszeć o przeprowadzce na południe kraju, ale gdy Lorant zadzwonił drugi raz, znał już swoje miejsce w szyku i dał trenerowi do zrozumienia, że marzył o tym telefonie.

Dwa lata później, gdy Kaiserslautern spadał z Bundesligi, TSV walczył w Pucharze Intertoto, a Piotr Nowak został uznany najlepszym pomocnikiem ligi w plebiscycie "Kickera". Dla zobrazowania, dziś ze średnią 2,54, jaką miał na koniec sezonu 94/95, byłby trzecim zawodnikiem ligi, za Douglasem Costą i Henrichem Mchitarjanem. Wtedy w sezonie wyprzedził go tylko fenomenalny Matthias Sammer.

- W zespole szybko zdobył szacunek. Pamiętam, że jak na treningu nie trafił z kilku metrów do pustej bramki, to niektórzy koledzy zaczęli się z niego śmiać. Swoim śmiesznym niemieckim zaczął ich opieprzać. I to pomogło. Pozostali piłkarze szybko zorientowali się, że będzie szefem, skoro nie bał się konfrontacji nawet z kilkoma piłkarzami. Potem już cały zespół zaakceptował go jako szefa na boisku i poza nim. Był jednym z najlepszych zawodników z jakimi pracowałem - mówił Lorant w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".

W tym czasie osiągnął też pozycję lidera drużyny narodowej prowadzonej przez Henryka Apostela.

- Był niekonwencjonalny, czasem pokazywał ten błysk, potrafił nagle zagrać zupełnie nieprzewidywalnie, otworzyć drogę do bramki. Łatwo odgadywał gdzie znajdzie się napastnik i wyczuwał moment, gdy trzeba zagrać piłkę. Najlepiej wypadał w meczach z mocnymi rywalami, potrafił się mobilizować w tych najważniejszych momentach - opowiadał Apostel.

Przez kilka lat utrzymywał niezłą formę, ale był to dość krótki okres. Trzeba pamiętać, że wyskoczył na tyle późno, że miał już swoje lata i tak naprawdę ścigał się z czasem. Dopiero w 1998 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych i tam odkrył "eliksir młodości".

Gdzieś na marginesie jego kariery toczyło się kilka spraw, o których wolałby milczeć. Niemiecki urząd podatkowy dowiódł, że Karl-Heinz Wildmoser, właściciel TSV, płacił mu i jeszcze dwóm innym zawodnikom pieniądze "pod stołem". A jeszcze w 1998 roku polski piłkarz zainwestował pieniądze w polski zespół Aluminium Konin, ale nie wziął pod uwagę, że piłkarzom trzeba płacić i zostawił nieuregulowane rachunki. Rozesłano za nim nawet list gończy, ale bydgoska prokuratura uznała, że nie był winny powstałych długów i sprawę umorzyła.

On sam w tym czasie robił furorę w USA. Razem z Chicago Fire sięgnął po tytuł mistrza kraju, w trzech z czterech sezonów spędzonych w lidze MLS był nie tylko najlepszym zawodnikiem swojej drużyny, ale też wybierano go do Jedenastki Gwiazd całych rozgrywek.

Wydawało się, że będzie równie dobrym trenerem co piłkarzem, gdy w swoim inauguracyjnym sezonie sięgnął po mistrzostwo kraju z Washington D.C. United. Gdy rozmawialiśmy przed jego debiutem w roli trenera, stwierdził: - Mam zamiar zastosować szkołę zwycięską. Mam zamiar nauczyć moich piłkarzy wygrywać i robię to, myślę, że z powodzeniem.

Było to po serii przegranych w sparingach i brzmiało dość komicznie, ale jednak to Nowak śmiał się ostatni, gdy pod koniec roku świętował mistrzostwo kraju.

Earnie Stewart, były reprezentant USA, opowiadał: - Na początku kompletnie nam nie szło. W pewnym momencie Piotr zebrał nas w szatni i zaczęliśmy rozmawiać. Bardzo szczerze. Wtedy nastąpiło przełamanie. Na pewno pomagało mu to, że był szanowany jako piłkarz. Wszyscy piłkarze go znają, jest gwiazdą. Dla chłopaków to duża sprawa trenować u niego.

Nowak zaczarował Amerykę swoją ofensywną i efektowną grą. Już wtedy głośno było o jego niekonwencjonalnych metodach, tak typowych dla "polskiej myśli szkoleniowej lat 80.", gdy trener raczej przypominał dyktatora z republiki bananowej, który wojskowy mundur zastąpił piłkarskim dresem z klubowym logo.

- Być może tak to wyglądało z zewnątrz. Jednak Piotr to raczej typ przyjaciela. Oczywiście, potrafi krzyknąć, ale nie jest tak, że non-stop drze się na zawodników. Raczej nie przypomina surowego szefa. Wie, kiedy podejść, poklepać po plecach, sprawia wrażenie jakby wiedział, czego w danej chwili zawodnik potrzebuje. Problem polega na tym, że on przyjechał z Europy, gdzie gra się twardo, a my Amerykanie czasem jesteśmy bardzo miękkimi i wygodnymi ludźmi. Stąd wzięła się taka opinia. Wydaje mi się, że od momentu jego przyjścia zaczęliśmy być bardziej profesjonalni - opowiadał po latach jego uczeń, a obecnie trener DC United, Ben Olsen.

Nowak zdobył za oceanem ogromny szacunek. Miał na tyle mocną pozycję, że mógł pozwolić sobie na niewystawianie do gry Freddy'ego Adu, wielkiej nadziei futbolu w USA. Postąpił wbrew naciskom sponsorów i mediów. Po latach okazało się, że miał rację, a Adu był przede wszystkim produktem marketingowym.

Dziennikarze bronili Nowaka. Scott French powiedział, że "Piotr pokazał swoją wielką niezależność. Wiele osób ugięłoby się pod ciężarem opinii publicznej, która chciała widzieć Adu", zaś Steven Goff z "Washington Post" stwierdził, że "Piotr zachował się fair wobec Freddiego. Po prostu zachowanie ludzi wokół tego chłopaka było nie fair. Napompowali balon oczekiwań, których nie dało się spełnić".

Nowak został asystentem Boba Bradleya w reprezentacji USA i trenerem drużyny olimpijskiej, z którą nawet pojechał na igrzyska olimpijskie do Pekinu, ale nie było to jakimś specjalnym osiągnięciem. Na miejscu też wiele nie zawojował. Jego kariera wyraźnie traciła rozpęd, choć w 2009 roku był wymieniany nawet jako bardzo poważny kandydat do objęcia posady selekcjonera reprezentacji Polski po Leo Beenhakkerze.

Nic z tego nie wyszło, ale rękę wyciągnął do niego twórca nowego klubu w lidze, Philadelphia Union, biznesmen polskiego pochodzenia, Nick Sakiewicz. Polak prowadził klub przez trzy sezony i raz udało mu się nawet awansować do fazy play-off, ale to był raczej fart, bo klub zaliczał się do najsłabszych w lidze. Zresztą nic w tej kwestii się nie zmieniło aż do dziś. Magia Polaka prysła, a w pewnym momencie on sam zniknął. Sporo na ten temat spekulowano, dlaczego szczytem jego możliwości jest praca w federacji Antigui i Barbudy. Prawda wyszła na jaw dopiero kilka dni temu. Dokumenty przedstawione w sądzie są dla niego bezlitosne. Okazało się, że Nowak po prostu znęcał się nad zawodnikami. Kazał biegać po kilkanaście kilometrów bez wody, poniżał zawodników i co gorsza, miał stosować przemoc fizyczną.

Margaret Brogan, sędzia, stwierdziła: "Jego opis tego co robił potrafi wyprowadzić z równowagi. Szczególnie, gdy opisał, jak maczał ręce w wiadrze z lodowatą wodą, aby złagodzić ból po tym, jak uderzał ich zbyt mocno".

W Polsce dostanie nową szansę. W Gdańsku mówią, że mają świetną drużynę, ale nie mieli farta do trenerów. Dla Nowaka, z jego świeżo ujawnionymi grzechami, to naszpikowana minami droga w jedną stronę.

[b]Marek Wawrzynowski Przeczytaj więcej tekstów autora --> Jerzy Engel: szanse Polski na Euro 2016 postrzegam z wielkim optymizmem

[/b]

Źródło artykułu: